14 grudnia 2013

Zakładniczka: Rozdział 1. Początek.

Siedziałam przytulona do chłopaka, którego kochałam, a przynajmniej wydawało mi się, że to jest miłość. Liczyłam ilość jego oddechów, od kiedy tak siedzieliśmy, i doliczyłam się ich już trzydziestu. Nieśmiało położyłam dłoń na jego pierś i poczułam bicie jego serca. Było szybkie i mocno wyczuwalne.
- Bardzo cię lubię – powiedział szeptem. Wziął kosmyk moich ciemnobrązowych włosów i trzymał je przy swoim nosie, wdychając zapach nowego szamponu. - Podobają mi się twoje włosy, Kat. I to, jak milczysz i słuchasz, a nie gadasz i gadasz. Zwróciłam głowę do jego twarzy i posłałam mu najszczerszy uśmiech.
- Dlatego Anastazja i Klaudia zaczynają się mną nudzić? Też cię lubię, Maks. Bo jako jedyny znasz mnie na sto procent. Wiesz, że wystarczy, jak będziesz długo gadał o pogodzie, a ja się uspokoję. Wiesz, że wolę filmy akcji, a nie romanse typu Zmierzch. Wiesz, że gram w Metina i Aiona, atakując najwyższą ilość graczy, jaką potrafię, i nie każesz mi przestać. Dlatego wolę twoje towarzystwo niż towarzystwo tych dziewuch, które żądają ode mnie luzactwo, chamstwo... Co z tego, że kiedyś taka byłam? Teraz nie jestem jak one, te wredne...
- Ale to twoje przyjaciółki! - zaprotestował mój przyjaciel.
- Pal licho takie przyjaciółki – zaśmiałam się. - Musisz się przyzwyczaić do mojej zmienności...
- Kasiu...
- … bo cię kocham i zamierzam spędzać z tobą tyle czasu, ile dam radę – palnęłam, zanim się zorientowałam, co powiedziałam. Zapłonęły mi policzki, ale to nic w porównaniu z burakiem, jakiego puścił Maks.
Odsunęłam się od niego, wstałam i otrzepałam się trawę z ubrania. Spojrzałam na kwiatek, który mi zerwał dziś ów chłopak. To była śliczna stokrotka ożywiona letnim słońcem i niedawnym deszczem.
- Kaśka – wyszeptał Maks. - Nie domyślałem się... Nie wiedziałem...
Milczałam. Bałam się, że jak się odezwę, to powiem coś w stylu : „Och, Maks, jeśli ty nie chcesz być ze mną, to chociaż dalej się przyjaźnijmy”. A tak nie chciałam. Chyba. Sama nie wiedziałam. Marzyłam o nim jako chłopaku, ale nie chciałam tracić jego przyjaźni.
- Zawsze chciałem, byśmy byli razem – powiedział, nie patrząc na mnie w ogóle. Raz po raz próbował podnieść wzrok, ale jakby miał blokadę w oczodole i wzrok padał z powrotem na paznokcie u jego rąk. - A potem ty podeszłaś do mnie i zagadałaś, bo widziałaś, że trzymam w dłoni Grę Endera. Mówiłaś, że byłaś na tym w kinie i czy byś mogła pożyczyć ową książkę ode mnie. A ja się zgodziłem. Chwilę później straciłem nadzieję, że mnie znów zauważysz, ale następnego dnia odeszłaś od koleżanek, które szły do łazienki, i poszłaś do mnie, pytając o moje ulubione książki. I tak, dzień w dzień, chodziłaś do mnie, aż w końcu zapoznałaś mnie z twoimi koleżankami, nazywając mnie swoim przyjacielem. Byłem zachwycony, nawet jeśli nie było szans na żaden romans. Ale jeśli ty... Jeśli mnie kochasz... To jakby spełniły się moje wszelkie marzenia.
Zamrugałam zaszokowana jego zwierzeniem. Przycupnęłam przy nim, a potem rzuciłam się w jego ramiona, szczęśliwa. Upadliśmy razem na miękką trawę za jego domem. Pocałowałam go, a on odwzajemnił pocałunek nieco niezgrabnie.
- Co? Boisz się, że twoja mama nas widzi? - zażartowałam, gdy się od siebie odsunęliśmy. - Czy może dla ciebie to za szybko...?
On pokręcił głową w milczeniu i parsknął śmiechem. Następnie wstał i podał mi swoją dłoń. Zrobiłam minę niezadowolonego dziecka. Za grosz romantyzmu w tym chudym cielsku.
- Zaraz jadę na lekcję gry na pianinie, ale w piątek wieczorem u mnie zrobimy maraton naszych ulubionych filmów, co?
Zgodziłam się. Chwilę potem pożegnaliśmy się i każdy z nas skierował się ku swoich domów, gdyż byliśmy swoimi sąsiadami. Zdziwiłam się, że dopiero od niedawna się z nim przyjaźnię, że nigdy go nie zauważałam, choć mieszkał tu od urodzenia tak samo jak ja.
Przeskoczyłam przez niski płot i przeszłam przez tylne drzwi prosto do kuchni. Byłam w takiej euforii, że natychmiast dorwałam się do telefonu i wykręciłam numer Anastazji. Zrobiłam to jak w tych starych amerykańskich filmach, kiedy to bohaterki filmu chciały o czymś radosnym powiadomić przyjaciółki. Dziewczyna odebrała po jednym sygnale.
- Anastazja przy telefonie – doszedł do mnie znużony głos.
- Ana, kochana! - zaśmiałam się. Mimo ostatniego ochłodzenia naszych stosunków zachowywałam się jak gdyby nigdy nic. Zauważyłam, jak bardzo brakowało mi przyjaciółki. Odezwały się wyrzuty sumienia, kiedy przypomniało mi się, jak ją traktowałam i obgadywałam.
- Nie uwierzysz, co się stało.
- Mówże, kobieto.
- Maks i ja chyba ze sobą chodzimy – poinformowałam ją mniej radośnie, bo zrozumiałam, że Ana ma do mnie urazę. Przez cały tydzień próbowałam unikać dziewczyn i chyba one to zauważyły. A do tego słowa, które wyszły z moich ust, jakoś mnie nie uradowały.
- To wspaniale! To dlatego byłaś dla nas taka oschła? Bo martwiłaś się Mak-siusiem? Nigdy cię nie zrozumiem - zachichotała. - Planowałam z Klaudią wypad do klubu. Chcesz iść z nami? Dziś wieczorem.
Spojrzałam na zegar, który wskazywał szesnastą, a potem na kalendarz. Dwudziesty lipiec, niedziela. Rodziców nie było w domu, gdyż pojechali do dziadków, a siostra pojechała na tydzień do Grecji.
- Jasne. Spotkamy się u ciebie? - spytałam, a ona od razu powiedziała o której godzinie. - To do zobaczenia, pa!
Odsunęłam się od telefonu, jeszcze bardziej zadowolona. Zyskałam chłopaka oraz moja przyjaźń zmartwychwstała. Może to, co kiedyś między nami było, powróci? Nie chciałam nie znosić moich przyjaciółek. Kiedyś byłam jak one i były dla mnie idealne. Maks zmienił mnie nieodwracalnie, ale jednak nie miałam mu tego za złe.
Sprawdziłam w telefonie, na kiedy przypada pełnia księżyca. Odetchnęłam, kiedy okazało się, że miałam jeszcze czas. Włączyłam telewizor i usiadłam wygodnie na fotelu. W domu było bardzo jasno z powodu szklanych drzwi i wielkich okien. Zerknęłam na starą mahoniową komodę, na której znajdowały się stare rodzinne zdjęcia z wakacji. Uśmiechnęłam się na widok szczerbatego grymasu młodszej mnie.
Zwróciłam głowę ku ekranowi, a następnie włączyłam film Most do Terabithii z dysku. Zachwyciłam się na widok o parę lat młodszego Josha Hutchersona. Był wtedy taki słodki. Zdrzemnęłam się między sceną w kościele, a śmiercią przyjaciółki, Leslie. Kiedy się ocknęłam, była już osiemnasta.
Zostało mi tyle czasu, a nie miałam już ochoty oglądać filmu. Nie chciałam też widzieć Maksa. Nie wiedziałam czemu, ale to prawda. Może chciałam ochłonąć. Może... Zresztą, nieważne.
Wróciłam do kuchni i wzięłam najdorodniejsze truskawki z lodówki, a także do mniejszej miski nasypałam trochę cukru. Szybko pobiegłam do górę, do mojego pokoju. Owoce położyłam na biurku, a ze skrytki za łóżkiem wyjęłam notes, który leżał na stosie starszych, zużytych notesów. Z piórnika na biurku wzięłam moje ulubione pióro, które używałam jedynie do pisania najskrytszych myśli. Wzięłam także dwie miski z owocami i cukrem.
Usiadłam na szerokim parapecie urządzonym tak, by móc na nim swobodnie siedzieć czy spać. Z truskawkami po prawej, na niskim stoliku, i z piórem w ręku byłam gotowa.
Kochany pamiętniku,
minęło sporo czasu, od kiedy do Ciebie ostatni raz napisałam. Zmieniłam się, mój drogi. Już nie jestem tą wiecznie zakochaną w przystojniakach z ekranu dziewczyną, ani udawaną siostrą Maksa.
Kocham Maksa, to fakt, ale nie wiem już jak go kocham. Bałam się, że go wystraszę wyznaniem, ale on mnie kocha tak samo. Radowałam się. Całowałam go. Tylko ja nie chcę być z nim. Nie chcę go całować.
Oderwałam pióro od kartki i wpatrzyłam się w swoje słowa wyryte w pamiętniku, jakbym widziała ducha. Ale zrozumiałam, że to czuję. Że nie jestem gotowa, choćbym mogła kochać go latami. Parę godzin temu radowałam się pocałunkiem, tym, że jest szansa na związek, ale teraz się tego przeraźliwie bałam.
Wiem, że mi inaczej nie pomożesz, tylko mnie wysłuchasz... Ale jakbym chciała, żeby z Ciebie wyszedł człowiek, który zna mnie najlepiej, który powiedziałby, czego naprawdę chcę. Moje niezdecydowanie niszczy mnie od środka. Wyżera to, co jest dobre, co mnie uszczęśliwia.
Pamiętniku! Nie ignoruj mnie, błagam! Nie milcz, lecz mów! Och, jakżebym chciała, żebyś był gadatliwym chłopcem, który przewyższa mnie mądrością i dojrzałością. Który byłby mym niewidzialnym doradcą.
Dobrze, jak słuchasz, to nie będę narzekać dalej. Dziś jadę do Any, a potem pojedziemy do klubu. Nie wiem, o jaki klub jej chodzi, ale nie mam dobrych przeczuć. Przez chwilę byłam starą sobą, która bez trosk lubiła się bawić. Bez trosk pocałowałam przyjaciela, bez trosk zgodziłam się na wygłupy, nie myśląc o konsekwencjach obu zdarzeń. Mogłam stracić przyjaciela i mogło mi się coś stać.
Znaczy... Mogę i może. Bo nie odwrócę niczego, będę z nim i pójdę do Anastazji. Wezmę Cię ze sobą. Zobaczysz wszystko, a jak zechcesz więcej szczegółów – opiszę Ci je natychmiastowo. A teraz żegnaj. Do... usłyszenia, zobaczenia? Może do napisania?
Uśmiechnęłam się, widząc, że nie straciłam poczucia humoru.
Przycisnęłam notes do piersi, czując łzę płynącą mi po policzku. Przygryzłam wargę, hamując atak histerii. Tęskniłam za przeszłością, za tym, jak byłam normalna - chamska i wredna dla innych, najpiękniejsza z najpiękniejszych – za tym, jak nie nęciły mnie nocne koszmary i – w czasie pełni – dziwne utraty świadomości.
Siedziałam tak, zajadając truskawki z cukrem, do dwudziestej. Potem niepewnie wstałam, wyprostowałam się i skierowałam do łazienki. W pięć sekund umalowałam się i odświeżyłam. Był to delikatny makijaż.
Następnie ubrałam się w czarną, lśniącą spódniczkę o idealnych wymiarach. Ni to na imprezę, ni to na pogrzeb. Z bluzką był problem. Stałam przed wielkim lustrem w staniku i w spódniczce, zastanawiając się, czy Klaudia będzie mieć mi za złe, że pójdę bez bluzki.
Zachichotałam na myśl, jaką może mieć minę. Wzięłam niebieską bluzkę w stylu vintage z wiązaniem u szyi.
Chwyciłam się za włosy, myśląc o jakieś fryzurze, ale po chwili puściłam je wolno i z połyskującym uśmiechem skierowałam się do drzwi. Nie zorientowałam się, kiedy znalazłam się pod domem Any. Zapukałam do drzwi w dawno ustalonym rytmie. Uśmiechnęłam się na powódź wspomnień.
Młodsza o dziesięć lat ja z przyjaciółką. Obie z długimi, ślicznymi włosami. Widziałam siebie, jak wirowałam z Aną, a potem padałyśmy na polanę przy lesie. Chichotałyśmy szczęśliwe, że mamy siebie. A potem krzyk mamy i jej purpurowa z gniewu twarz. Wróciła rzeczywistość. Drzwi otwarła mi Klaudia z niezadowoloną miną.
- Wróciłaś do jej łask – powiedziała z pogardą. Potem uśmiechnęła się trochę przekonująco. - Wchodź, wchodź. Znasz to miejsce lepiej ode mnie.
Miała rację, bo z Aną poznałyśmy Klaudię dopiero dwa lata temu. Ona wkupiła się w nasze łaski i jakimś cudem się z nami zaprzyjaźniła. Ale czułam, że mnie nie lubi. Obcas stuknął o wypolerowaną podłogę. Dom czarnowłosej dziewczyny należał do jednych z najbardziej bogatych will i był najpiękniejszy w całym rejonie. Wielki, z marmurowymi, podświetlanymi kolumnami przy drzwiach frontowych, a sam ogród był miejscem pracy dziesięciu najlepszych ogrodników w województwie.
- Hej – zawołałam na widok olśniewającej Any. Dziewczyna zapiszczała na mój widok i wzięła mnie w objęcia.
- Tęskniłam za tobą tak bardzo!
- Oj, udusisz mnie.
- No więc opowiadaj, co z Maksem – Potem skierowała wzrok na Klaudię. - Kat kręci z Maksem.
- Fuj, to prawie kazirodztwo – mlasnęła. - A poza tym Maks to istny idiota.
Moja przyjaciółka posłała dziewczynie niemiłe spojrzenie. Wyglądała słodko dziecinnie przy mnie i Klaudii, gdyż była bardzo niska i wyglądała nieco dziecinnie z loczkami. Ale nie była słodka ani dziecinna. Czasem bali się jej nawet nauczyciele, kiedy wpadała w irytację, jak z niej kpiono.
Ale Klaudia to zignorowała.
- Czyli w sumie żadna interesująca wiadomość. Maks to nie jest typ faceta, który mnie intryguje. Więc nie obawiaj się, że ci go poderwę.
Westchnęłam.
- Klaudia, daj spokój.
- To, że tak łatwo wkraczasz do naszej paczki, to z winy Any, która ma głupie sentymenty - syknęła cicho, kiedy Ana zniknęła w łazience. - Przez ciebie ludzie się od nas odwrócili, bo nie wiedzieli, gdzie więcej zyskają. Czy z tobą, czy ze mną. Bo ty z dnia na dzień siadasz z idiotami, a elitę odstawiasz na bok. Nie będę ci wybaczać.
Otworzyłam szeroko usta w niemiłym zdziwieniu. To ja z Anastazją pracowałyśmy, by uzbierać najciekawsze osoby do najlepszej grupki szkolnej. Klaudia ot tak zjawiła się tam, bo flirtowała z Marcinem. A ten idiota wprosił ją bez mojej zgody. Poczułam się wtedy upokorzona.
- Ty... - zaczęłam nienawistnym głosem, wskazując na nią palcem, ale szybko zrobiłam pozę luzary, kiedy moja przyjaciółka wróciła.
Ana pobiegła i objęła nas ramionami.
- Och, jak dobrze widać, że się pogodziłyście. Przyszykujmy się, co? Musimy onieśmielać każdego w tym klubie. Jedziemy do Czarnej Pantery. Jest modna i droga, ale mam wejściówki. Mój brat flirtował z barmanką.
- Łukasz? - spytałam z znaczącym uśmiechem.
- O co chodzi? - zirytowała się Klaudia.
- Kat kręciła z moim bratem, kiedy był "bad boyem". Wszystkie panny na niego leciały. A co Kat zrobiła? Zmieniła go na lepsze i rzuciła. Był zły na nią, ale chyba mu już przeszło.
Mina Klaudii się zmieniła. Wyrażała gniew. No tak. Od roku kochała się w chłopaku, a teraz wiedza, że pierwsza go miałam i nawet go rzuciłam, nie była przyjemną niespodzianką.
Przestąpiła z nogi na nogę, a potem poszła do łazienki, by się pomalować. Choć już błyszczała i zapewne zwróciłaby uwagę każdego na parkiecie. I chłopaka, i dziewczyny.
- Przepraszam - szepnęłam do Any. Spojrzała na mnie z zdziwieniem. - Odwróciłam się od was i wszystko popsułam.
Zależało mi na przyjaźni Any, choć czasem chciałabym jej nie znać, tak jak to było przy spotkaniu z Maksem. Czułam, że przy nim jestem inna, grzeczna i miła, a przy Anie wraca moja dawna postać. Powoli, ale wraca.
- Czułam, że mam was dość, ale teraz wiem, że to Klaudię nie znosiłam. A wtedy przy Maksie czułam, że go kocham, a teraz czuję coś innego...
- Rozumiem - powiedziała krótko moja przyjaciółka.
- Rozumiesz? - zgłupiałam.
- Tak. Jesteś najbardziej niezdecydowaną i zmienną osobą na świecie. Ale za to cię kocham - Przytuliła mnie. Potem zbliżyła usta do moich uszu. - Potrzebujesz przystojniaka na jedną chwilę. Wtedy zrozumiesz, czy kochasz nudnego Maksa, czy może wolisz przystojniaczków?
Uśmiechnęłam się, zadowolona.
Kiedy Klaudia wróciła, zaproponowała, że zrobi nam wszystkim fryzurę. "Niechcący" ukłuła mnie ostrą końcówką wsuwki w szyję, a po jakimś czasie tą samą wsuwką ukłuła sobie palec, po czym zaczęła ssać krew. Kiedy spojrzałam na nią, a ta nie zdawała sobie z tego sprawy, mogłam widzieć, jaką miała minę. Przerażała mnie jej powaga, jakby ta krew była cenna.

Czarna Pantera to największy i najbardziej rozchwytywany klub w okolicy. Żeby móc się w nim znajdować, trzeba być kimś wysoko usytuowanym, obrzydliwie bogatym lub, najłatwiej i najtaniej, mieć znajomości.
- Lu mówił, że tu jest bardzo bezpiecznie - rzekła Anastazja, widząc moją minę. "Lu" to jeden z wielu przezwisk Łukasza, seksownego, boskiego, cudownego, urokliwego... I tak dalej, brata.
Stałam jeszcze chwilę przed wielkim, czarnym i magicznie oświetlonym budynkiem z wyrytą w marmurze nazwą.
- Sama nie wiem - odezwałam się, czując przybliżającą się "stroskaną Kat". - Ok, wejdę tam, ale na godzinę, może dwie.
- Robisz problemy, Katerino - jęknęła Klaudia i mrugnęła zawadiacko do przystojnego blondyna, który akurat wchodził do klubu, zerkając na nas. Uśmiechnął się, a ja poczułam gęsią skórkę.
- Nie słuchaj jej - szepnęła do mnie moja przyjaciółka.
Wzięłam Nastkę pod ramię, a ona zaś Klaudię i we trzy weszłyśmy do klubu, pokazując ochroniarzowi wejściówki. Minę miał niemrawą, kiedy obok niego przeszłyśmy.
Klub oszałamiał. Światła, sztuczna mgła i ciemne kąciki przyprawiały o dreszcz każdego, kto tu wchodził pierwszy raz. Niektóre obściskujące się pary wydawały się na początku niezbyt romantyczne. Myślałam, że mężczyzna gryzł dziewczynę w szyję, ale po sekundzie zrozumiałam, że po prostu bardzo długo ją całuje, a ona zresztą nie ma nic przeciwko temu. Pokręciłam głową, karcąc się za każdy odcinek Czystej Krwi i Pamiętników Wampirów.
Bar przykuł moją uwagę. Siedział tam ów przystojny mężczyzna, który rozmawiał z czarnoskórą barmanką, popijając szkarłatnego drinka. Towarzysz tej kobiety rozdawał niektórym podobne drinki lub mieszał wódkę z jakimiś sokami.
Na wysokim podium śpiewał nieznany zespół. Gitarzystka miała akurat swoją solówkę. Melodia niezbyt nadawała się na dyskotekę, ale wszyscy wokół tańczyli, jakby zawsze tak się bawili.
Ana zaciągnęła mnie na parkiet i zaczęłam podrygiwać i kręcić się w rytmie. Kopiowałam jej każdy krok, a w uszach szumiało mi od krwi. Nie czułam się swobodnie.
Klaudia stała blisko drzwi klubu, obserwując z uśmiechem przystojniaka z baru. Zacisnęłam usta w wąską linię, ale dalej tańczyłam. Nie zauważyłam do tej pory, żeby on odwrócił się i zrobił przerwę od rozmowy.
Podczas którejś tam z rzędu piosenki jakaś para zderzyła się ze mną i o mało co nie upadłam na posadzkę. Dziewczyna przerażona przepraszała mnie setki razy, a mężczyzna tylko skinął głową.
- Anastazjo - zaśmiałam się, kiedy tamci odeszli. - Chodźmy potowarzyszyć Klaudii, bo chyba przystojniaczek nie raczy na nią spojrzeć.
Przyjaciółka uniosła brew, patrząc na mnie.
- Ja też chcę go poobserwować, nie jesteście same - Puściła do mnie oczko i poszła w kierunku Klaudii. Ja też to zrobiłam, lecz nieco wolniej, by móc spokojnie oglądać mężczyznę.
Kiedy jednak się znalazłam na miejscu, Klaudii już nie było, za to stała tam gniewna dziewczyna z burzą czarnych loczków.
- Poszła do niego, popatrz! - warknęła Ana. Potem zrobiła stęsknioną minę. - Ona nigdy nie poczeka na nas. Zawsze bierze najlepsze partie.
Gdy patrzyłam w stronę Klaudii, poruszającej się niczym kocica, która wypatrzyła swoją zdobycz, zazdrość zżerała mnie od środka.
- Masz rację. Nie podoba mi się Maks jak inni - jęknęłam, widząc, jak Klaudia klepie chłopaka po ramieniu, żeby zwrócić jego uwagę. Chciałam jak najszybciej wyjaśnić sprawę przyjaciółce, jakby od tego zależało, kto zdobędzie tajemniczego przystojniaka. - Ale go i tak kocham i nawet podobał mi się ten pocałunek. A teraz stoję tu zazdrosna o nieznajomego. Nie dojrzałam, jak uważałam.
Chciałam, żeby przyjaciółka mnie jakkolwiek skarciła, obraziła lub pouczyła. Ale ona patrzyła mi przez ramię na akcję, jaką robiła nasza blondyna. Przeczesałam palcami brązowe włosy, czując na sobie wzrok wielu ludzi.
- Ej, patrz! - szturchnęła mnie Ana.
Odwróciłam się i poczerwieniałam. Mężczyzna patrzył na nas swoimi magicznymi oczami. Stałam w miejscu, nie poruszając ani jedną kończyną. Czułam, jak atmosfera robi się gorąca, muzyka cichnie, powietrze napiera na mnie. A wtedy to magiczne połączenie zostało przez niego zerwane. Zerknął na Klaudię i skinieniem poprosił o taniec.
- Patrzył na nas - mówiła Ana, całkiem podniecona. - On na nas patrzył. Szkoda, że z tej odległości nie widać było koloru jego oczu.
- Na początku zdawały się być czarne, ale potem, na pewno, były jasnoniebieskie - odpowiedziałam jej szybko.
- Jak możesz to widzieć? - zapytała mnie. - Jest ciemno, a on siedział tak daleko od nas...
- Czułaś coś, kiedy patrzył? - zignorowałam jej pytanie.
- No jasne. Wprost nietoperze biły się w moim brzuchu, żadne latanie motylków.
Zmarszczyłam brwi.
- Nie czułaś, jakby powietrze próbowało cię udusić, a on jakby to robił celowo?
Pokręciła głową, wypatrując Klaudię. Wykrzyknęła "Oho!" na widok wysokiego chłopaka o ostrych rysach i wilczym spojrzeniu, który stanął przed nami i gestem poprosił Anę o taniec. Ta bez oporów podała mu dłoń. Drgnął, ale minutę później zniknęli w tłumie.
Przez dwie piosenki stałam przy drzwiach, a "stara Kat" oczekiwała na jakiegoś chłopaka, który zostawiłby dziewczynę i poszedł z nią zatańczyć. Mocno wkurzona brakiem zainteresowania wciskałam się przez tłum do centrum imprezy, szukając Klaudii i Pana Tajemniczego.
W ostatniej chwili znalazłam się na miejscu, ale oni już gdzieś wychodzili. Euforia Klaudii tylko jedno znaczyła.
Wyjęłam z torebki telefon i wystukałam do Any i Klaudii wiadomość:
To miejsce jest nudne. Idę pieszo do domu. Nie musicie mnie szukać. Mam nadzieję, że się dobrze bawicie.
Całusy,
Kat
Zerknęłam przez ramię a do moich uszu dobiegł chichot Klaudii. Chyba go sobie wyobraziłam, bo było w tym budynku za głośno.
Wychodząc, szturchnęłam niechcący dziewczynę z przekrwionymi oczami, która sączyła brunatny napój z szklanki z parasolką. Syknęła do mnie niczym rozwścieczone kocię. Minęłam ją bez słowa.

Przytłumione światło dostawało się przez okno do moich niewyspanych oczu. Przewróciłam się na drugi bok i ziewnęłam. Niechętnie wpatrzyłam się w zegar, który leżał na szafce nocnej. Dochodziła dziewiąta.
Telefon, leżący obok zegara, mrugnął i wydał charakterystyczny dźwięk, który oznaczał sms'a Any. Sięgając po ten przedmiot, zrzuciłam lampę i zużyte chusteczki higieniczne. Niechcący, oczywiście.
Pobudka, kochana! Wyszłaś wcześniej z imprezy, a dalej śpisz, co?
Mam nowinę! Klaudia jeszcze nie wróciła do domu. Ciekawe czemu, hm? :D obie wiemy, czemu jej nie ma. Pan Nieznajomy, inaczej zwany Seksownym, pewnie zajmuje jej uwagę.
Obudź się, bo doskwiera mi nuda.
Kisses,
-A
P.S.1 Kocham Słodkie Kłamstewka
P.S.2 Przyjdź do mnie jak najszybciej. Musimy odrobić stracony czas. Lepiej będzie bez Kat.
Uśmiechnęłam się, kiedy otrzymałam ten sms. Tęskniłam za Anastazją jednak bardziej niż za Maksem, który od wczoraj wysłał mi z dziesięć wiadomości, tyle samo dzwonił, a ja ani razu nie odpowiedziałam. Miałam wyrzuty sumienia, ale uciszałam je, patrząc na fotkę mnie, Any, Maćka i Thomasa z Niemiec. Kiedy robiono to zdjęcie, nie znaliśmy Klaudii, byłam sobą i przyjaźń z tamtymi chłopakami była zabawna, dziecinna.
Zeszłam na dół, kompletnie ubrana, i szybko znalazłam się w kuchni. Zjadłam bułkę z szynką i sałatą, popiłam to sokiem grejpfrutowym. Moi rodzice późno w nocy wrócili, skłóceni z moimi dziadkami. Teraz odsypiali zmianę czasową oraz zmęczenie.
Nie zmartwią się, kiedy zniknę bez uprzedzenia. W mojej domowej kartotece były większe wykroczenia typu podkradanie zapasów alkoholu taty lub organizowanie imprezy, myśląc, że rodziców nie będzie. Och, jak mnie i mojej siostrze, Penelopie, się wtedy oberwało!
Drzwi otworzył mi Łukasz, który wyglądał, jakby całą noc nie spał. Miał zmierzwione włosy, lekki zarost i bokserki.
- Otwierasz drzwi tak każdemu? - zapytałam na powitanie. - Musi być ciekawie.
Uśmiechnął się, przyjrzawszy się mnie dokładniej.
- Nic się nie zmieniłaś, Katerino.
Nie czekając na żaden gest, wcisnęłam się do środka. Dom był zawalony plastikowymi kubkami, a gdzieniegdzie leżał ktoś nieprzytomny.
- Mylisz się. Zmieniłam się nie do poznania. Łukaszu, gdzie twoja siostra?
Kiwnął mi na schody i owionął mnis delikatny zapach dezodorantu. Ach, kocham ten zapach.
Machnęłam na niego ręką i skierowałam się na górę. Anastazja miała piękny pokój, ale kochałam swoje lokum, gdzie miałam wszystko, czego pragnęłam.
Dziewczyna leżała na swoim łóżku i przeglądała najnowsze gazety o modzie. Na okładkach mizdrzyły się między innymi Kate Moss, Lucy Hale i Vanessa Hudgens. Ana ubrana była w różową piżamę i miała cieplutkie kapcie na nogach. Była nieumalowana, aczkolwiek emanowała świeżością i atrakcyjnością. Błysnęła uśmiechem, kiedy przyszłam.
- Kristen i Rob żyją teraz w przyjaźni. Ale to udawane, no nie? - zaśmiała się.
- No raczej. A Jen super grała w Igrzyskach Śmierci. Zazdroszczę jej Josha. Kochany jest, prawda?
"Stara Kat" wygrała. Powróciła na tą chwilę i "Nowa Kat", która była nudniejszą wersją mnie, siedziała cicho w ciemnym kącie, obumierając. Nie pozwolę jej wrócić.
Po godzinie albo dwóch włączyłyśmy telewizor. Wyskoczyła zapowiedź dzisiejszych wiadomości.
- Śmierć nastolatki w Czarnej Panterze, popularnym, miejscowym klubie - mówił głos niewidocznego dziennikarza z grubej rury.
Otwarłam usta wystraszona. Nienawidziłam jej, a to wszystko tylko pogarszało. Spojrzałam z lękiem na Anastazję, ale ona bez zmrużenia oka przeglądała czasopisma. Nie słuchała reklamy.
- Ana! - uderzyłam ją w ramię. Łzy spłynęły mi po policzkach. - Musimy dzwonić do państwa Nogackich.

Samochód policyjny przed skromnym domem Nogackich, rodziny Klaudii, pogarszał sytuację. Wtedy wiedziałam, że to naprawdę, naprawdę ona. Załkałam, a Nastka w ogóle nie reagowała na otoczenie. Szła przed siebie, dumnie zacierając nosa.
Uwierzyłabym każdemu, kto by powiedział, że Anastazja to ta Anastazja z rodu Romanowów, o której zrobili film dramatyczny i animowany. Co z tego, że jej matka jest pół Chinką. Co z tego, że tamta Anastazja urodziła się w 1901 roku i naprawdę zmarła 1918 roku, a nie jak inni rozpowiadali, iż przeżyła atak. Szczerze mówiąc, od prawdziwej historii wolę tą przedstawioną dzieciom.
Moja przyjaciółka zerknęła na mnie pocieszająco, a potem twardo na policjanta stojącego przy drzwiach domu Nogackich.
- Jesteśmy... Byłyśmy przyjaciółkami Klaudii. Żądamy jakiegoś kontaktu z jej rodzicami - nakazała jak prawdziwa władczynia. Zniknęła typowa, luzacka Ana, znana wszystkim ze szkoły. Nie wiedziałam, że pod burzą tych loczków i dziecinnej twarzyczki znajduje się tak opanowana osoba. Jeszcze bardziej zapłakałam na wspomnienie tego, jak ją obgadywałam i przez parę sekund nienawidziłam, myśląc, że jest pusta i plastikowa, krótko mówiąc. Zrozumiałam, że ona grała, myśląc tak samo o mnie jak ja o niej.
Policjant wyjął walkman i wyjaśnił sytuację osobie z drugiej słuchawki. Dźwięki wydawane przez urządzenie nie było przyjemne, ale koniec końców jakiś inny policjant wydał rozkaz. Pozwolono nam wejść.
- Pani Nogacka, panie Nogacki! - krzyknęłyśmy, czując się nieswojo w ubogo udekorowanym domu Klaudii. Zawsze się zastanawiałam, skąd ma tyle ciuchów i innych nowych rzeczy, skoro jej rodzina nie wyglądała na dobrze zarabiającą. Nie miałam jednak odwagi spytać.
Rodzice zmarłej nastolatki łkali, siedząc na kanapie w salonie. Policjant bezradnie patrzył na dorosłych, potem gestem poprosił nas o pójście do kuchni.
- Dopiero teraz dowiedzieliśmy się o was - mruknął mężczyzna. - Byłyście tam. Co widziałyście?
- Niewiele widziałam - zadrżałam. - Po godzinie wróciłam sama do domu.
- A ja dwie godziny po niej. Ale razem zdążyłyśmy zobaczyć, jak ten blondyn wyprowadza Klaudię z imprezy.
Policjant notował nasze słowa, ale i tak zaraz dostaniemy nakaz przyjścia na oficjalne przesłuchiwania w komisariacie.
- Jaki blondyn?
- Jeden z uczestników imprezy. Miał na oko ze dwadzieścia parę lat, odznaczał się niezwykłą urodą, a oczy były koloru jasnego błękitu - wysapałam.
- Czyli był ostatnim świadkiem.. - mruknął stróż prawa.
- Co? - Ana prawie krzyknęła. Wytrzeszczyła oczy. - On jest mordercą, nie świadkiem.
Policjant spojrzał na nas znad notesu. Jego mina była bardzo zabawna, gdyby nie była to poważna sprawa.

- Szyję dziewczyny rozszarpano. Człowiek ma na to za tępe zęby. To było zwierzę. Ale, oczywiście, reporterzy zdążyli już zrobić swoje - Mężczyzna schował notes i długopis do kieszeni. Zerknął do tyłu, mówiąc: - Zapraszamy was do szczegółowego przesłuchania w komisariacie. Do widzenia, dziewczyny. Państwu.
-------------------------------------------
Na razie tyle mam. Zaktualizowane: 23.12.2013r. 

28 listopada 2013

Pomysły

Mam mnóstwo pomysłów, a oto i one:

  • Dłuższe opowiadanie o greckich bogach. Historia miłosna, ale bez zanudzania. Lubię akcję, krew i wypadki, więc nudy nie będzie. A będzie pojawiać się gromowładny Zeus, mroczny Hades i król wód, Posejdon. A na nich nie skończę. Lecz świat greckich bogów zawala się. Potrzebują kogoś lub czegoś, co pomoże im wrócić do łask ludzi. Ale z dnia na dzień obumierają. Demeter coraz mniej pomaga rolnikom, Apollo nie błogosławi śpiewakom i poetom, Hades zabiera coraz więcej ludzi. Dlaczego? Bo tracą moce i mocno się denerwują. Czy zdążą znaleźć pomoc? Być może. Posejdon zauważył na swych wodach młodą dziewczynę, która nie była człowiekiem, choć nie wiedziała. Była boginią, ale nie umierała. Posejdon porwał ją, by się dowiedzieć. Co z tego wyniknie?
  • Mam w głowie od wakacji obraz wielu światów. W jednym z nich, w którym mieszkamy, są wybierani ludzie na wielki bój. Nie, nie Głodowe Igrzyska. Wysyłani są, uprzednio dobrze przygotowani, do świata, w którym żyją smoki. Smoki zaś są pod władaniem Wielkiej Czwórki. Bracia Ogień i Powietrze oraz Siostry Woda i Ziemia. Ich historia jest długa i nieznana wielu osobom. Wiedźcie jedynie, że zmarła Ziemia, pochowana w sobie, by świat nie obumierał. Brat Ogień to zły smok. Nieszlachetny, aczkolwiek sprytny i waleczny. Żeby zdobyć jego order, trzeba go pokonać, ale nie zabić. Siostra Woda to miła smoczyca, przypominająca bardziej potwora Loch Ness. Czasem jednak ponosi ją gniew, ale bez przeszkód wspomaga ludzi i smoki. Brat Powietrze to smok umieszczony wysoko w górach. Tam, gdzie szczyt dosięga chmur. Jest najmądrzejszy i najspokojniejszy. Sprzyja nowym uczniom. Uczniom, tak. Bo ci z naszego świata są do tego wybierani. Każdy z nich chodzi od jednego smoka do drugiego, poczynając od Ziemi. Jak dostają order (Moc) Ziemi? Dowiecie się. Później odwiedzają resztę, mając przy tym wiele przygód. Jedna czwórka nieznajomych jest inna. Zaczyna się od dziewczyny, która posiadła Moc Ziemi, a potem inną. Później następni z tej grupki mają podobnie.
  • Mam też wizję dziewczyny, która miała pecha. Poszła w las o północy i natrafiła na pole bitwy dwóch klanów wampirów. Jeden wampir z któregoś klanu spotyka ją, gryzie i porywa. Jest to zły, potężny wampir, który zamierza zrobić z niej rytualną ofiarę. Chce zdobyć moc, o jakich nie śniło się filozofom. Ale spotyka go problem. Zakochuje się w niej bez pamięci, a ona czuje czuje do niego tylko odrazę. Uwalnia ją, mając potem ją na oku. Narobi sobie wrogów, ratując ją z każdej opresji. Dziewczyna nie zmienia zdania cały czas, a adorowanie ją bardzo denerwuje. Jak się zakończy ta historia? Sama nie wiem.
  • Świat jest normalny, bez magii i potworów. Piętnastoletnia Zuza uczęszcza do ostatniej klasy gimnazjum i boryka się z problemami nastolatki. Do domu obok niej wprowadza się amerykańska rodzina z dwójką dzieci. Syn miał na oko 19 lat i był wysokim blondynem. Nieraz go oblewa ketchupem, a on ją prawie przejechał. Oczywiście, zostają parą. Córka była piętnastolatką o zabójczych zielonych oczach i jasnobrązowych włosach. Zaprzyjaźnia się z Zuzą, ale na początku znajomości nie bywają dla siebie miłe. Gdy zaczyna chodzić z dziewiętnastolatkiem, zauważa w nim dziwne zachowanie. Kiedy wybierają się na randkę, jest normalny i romantyczny, lecz gdy odwiedza przyjaciółkę w domu, jej chłopak zachowuje się, jakby nie byli parą. Nie ignoruje ją, tylko flirtuje. Zdaje się nic z randek nie pamiętać. Jest całkiem inny.  Kim on jest? Co się stanie z miłością Zuzy, która jest zachwiana? Być może kiedyś to objaśnię.





Więc co myślicie? Pisałam to w różnych czasach, więc z góry przepraszam, ale pisałam to na szybko. Napiszcie, jaki chcecie pomysł. 1,2,3 czy 4?


Love,
RosAlice

23 listopada 2013

Uwaga!

Dla tych, co jeszcze się interesują:
Chcecie moje come back z czymś innym? Może nie te opowiadanie, ale inne? Pomieszane z wszystkim lub może moje własne wymysły?
Proszę, piszcie! :D

27 sierpnia 2013

Rozdział 14

  Chrissy Grey. Śmiać się czy płakać? A może śmiać się, płacząc albo płakać ze śmiechu.
  Tak myślałam, patrząc, jak Kendall z zmartwioną miną wpuszcza ją do środka. Logan patrzył to na nią, to na niego, jakby zobaczył ducha. Potem zdziwione spojrzenie skierował na mnie, ale ja odwróciłam wzrok.
  Chrissy była piękna. Wręcz oszałamiająca, a jednak żaden chłopak nie spojrzał na nią zaciekawionym wzrokiem.
  - Jak się czujesz? - zwróciła się do Belli, która wyszczerzyła zęby jak pies.
  - Odejdź - warknęła moja przyjaciółka. - Już dosyć tego, co mi zrobiłaś.
  Chrissy wydęła usta i spojrzała przepraszająco na każdego z osobna.
  - Muszę wam coś wyjaśnić. Ale zacznę od tego, kim naprawdę jestem - zrobiła dramatyczną przerwę. Usłyszałam ciche bęknięcie, a gdy się odwróciłam, Pauline z Carlosem obżerali się nachosami. Gdy chłopak napotkał moje spojrzenie, wzruszył ramionami, odpowiadając na moje nieme pytanie. - Jestem lykanem. Jednym z najstarszych i najpotężniejszych. Lykanie....
  - Ty? Lykanem? - prychnął Kendall. - Jakoś mi się nie wydaje, żebyś nim była. Oni potrafią nad sobą panować....
  - Kiedy nie ma pełni, Kendall - westchnęła. - Nie przerywajcie, kiedy mówię. Ciężko się mówi o czymś, czego nie wolno wyjawiać. Nasze prawo, które zresztą, między innymi, ja opracowałam, nie pozwala wyjawiać naszych sekretów. OK. Więc problem lykana polega na tym, że prawie niczym nie różni się od prostego wilkołaka. My jedynie jeszcze umiemy pod własną kontrolą się przemieniać. Ale podczas pełni nie umiemy kontrolować uczuć, siebie....
  - To wszystko? - mruknęłam nieco oschle.
  - Jeżeli to wam wystarczy - Chrissy wzruszyła rękoma. - Chcę przez to powiedzieć, że Bella mogła trafić gorzej. Młodzi lykanie, jak i wilkołaki, potrzebują opieki doświadczonych. Wiem - powiedziała donośle, patrząc na Kendalla. - że pewnie myślisz, że twoja wiedza na ten temat wam pomoże, ale nie wiecie o nas nic poza sposobami zabijania. My o to zadbaliśmy.
  - Więc to znaczy... - jęknęła Bella.
  - Że spędzimy tyle czasu, żeby móc się zaprzyjaźnić - Chrissy machnęła rękami, udając zachwyt.
  - Kendall, zrób coś!
  W głosie Belli wyczułam panikę i złość. Współczułam jej. Dopiero co zaczęła chodzić z Kendallem, a tu jego stereotypowa eks-dziewczyna zaatakowała ją.
  Chłopak jedynie pokręcił głową. Uwierzył Chrissy. A to oznacza, że trzeba będzie przygotować pokój na gościa. Nie byłam tym faktem zadowolona, ale za wszelką cenę trzeba było pomóc Belli, choć ta po minie wolałaby zostać pożarta przez gryfa Kendalla.
  - Więc przygotuje później pokój - pomyślałam głośno. Lykanka kiwnęła głową z podziękowankem, a ja zwróciłam się do chłopaków: - Pewnie i wy zechcielibyście zostać. Mogę komuś udostępnić pokój, zresztą pokój Belli też jest wolne, więc zostańcie na noc.
  Logan uśmiechnął się łobuzersko do mnie, ale ja znowu odwróciłam wzrok z zaciśniętymi ustami. Sama już nie wiedziałam dlaczego, ale byłam na niego wkurzona.
  Usiadłam obok Carlosa i poczęstowałam się nachosem, nachylając się do przyjaciela.
  - Gdzie się podziewałeś?
  - Musiałem wrócić do domu po ubrania i leki. Bo wiesz... - Carlos zmarkotniał. - Ostatnio kiepsko z przemianami. Mama załatwiła u jakiejś wiedźmy leki, które mogą mi pomóc.
  - Co się dzieje? - pisnęłam. - Przeszukam księgi z piwnicy! Tam może coś być. A może gdzieś są stare specyfiki poprzedniej mieszkanki?
  W tym momencie poczułam czyjąś obecność za sobą. Nie pomyliłam się, bo po chwili Logan powiedział:
  - Niektóre czarownice są niebezpieczne. Dlatego ja z Kendallem jutro z samego rana przeszukamy dom.
  - Jakoś dotąd wszyscy żyjemy - warknęłam. - Poza tym dom jest nasz, więc mogę cię stąd wywalić na zbity pysk!
  Chłopak uniósł ręce w geście kapitulacji. Patrząc na niego, wyciągnęłam dłoń po nachosa, ale natrafiłam na puste pudełko. Spojrzałam na nie, a potem uniosłam wzrok na Carlosa, który chichotał, słuchając opowieści Pauline. W ogóle nie zwracał na mnie uwagi.
  Wtedy coś przykuło moją uwagę. Jakiś cień przemieszczający się za oknem. Pierwsza myśl naszła mnie z przerażeniem, że to jakiś morderca czy prześladowca. Ale potem przypomniałam sobie pewną rzecz. Wzdrygnęłam się, ale ruszyłam ku drzwiom.
  - Hej! - zawołał ktoś za mną. Chrissy.
  - Nazywam się Rose - mruknęłam z dłonią na klamce.
  - Dobra, Rose - dziewczyna przewróciła oczami. - Tam są moi ludzie. Strzegą nas. Jeżeli teraz wyjdziesz, nie wejdziesz tu.
  Uniosłam brwi z lekceważącym uśmieszkiem.
  - Prędzej zginą, a nie nie wpuszczą mnie.
  Moje słowa były jak piekielna przepowiednia. Gdy otwarłam drzwi, na ścieżce leżały trupy mężczyzn albo po prostu byli nieprzytomni.
  Gdy to oglądałam, jakby z oddali ktoś krzyczał. Krzyk był przeraźliwy. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to ja tak krzyczałam.
  Zrobiłam potem coś, co było wręcz niemożliwe w tej sytuacji. Zamiast wrócić do domu, pobiegłam ku mrocznemu lasu.
  Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak z rodzicami chodziłam na spacer do lasu. Tata pokazywał mi drzewa i grzyby i pomagał w rozpoznawaniu ich. Mama zaś opowiadała o stworzeniach i pokazała jak bezpiecznie podejść do sarny.
  - Ta jest jeszcze młoda i głupia - powiedziała, gdy sarna do nas podeszła. - Ale to dziwne, bo nigdy nawet zabłąkany malec do mnie, ot tak, podszedł. No, ale czy to nie wspaniale? Że sarna jest bez wścieklizny albo taka oswojona?
  - Och, gdybym wiedziała, mamo, to bym was uratowała - załkałam, gdy powróciła rzeczywistość.
  Och, głowa pękała z bólu i natłoku myśli. Gdybym uratowała siostrę...
  Trzask.
  Poderwałam się, pewna tego, że ktoś mnie obserwował. Wpatrywałam się w ciemność i jęknęłam w duchu, nie znając drogi powrotnej.
  Dlaczego tu byłam? Kochałam las, żyłam blisko lasu, przesiadywałam w nim, gdy chciałam zostać sama, a nawet w nim się urodziłam.
  Mama, w połowie ósmego miesiąca, wraz z tatą postanowili, że dla zdrowia przejdą się "kawałek" po lesie. Gdy byli w samym środku lasu, wystraszył ich lis, który wpatrując się w nich groźnie, podszedł, ominął ich i zwiał głębiej w las. Stało się to tak nagle, że mama, chcąc nie chcąc, urodziła mnie i siostrę w lesie. Jednakże to przewidziała (szczerze, to wszyscy wspominali, jak miała obsesję na punkcie porodu), więc zabrali z sobą potrzebne rzeczy. A później, dla pewności, poszli do szpitala, by zbadać nasz stan. Byłyśmy zdrowe. No może nie do końca.
  Może to dlatego czułam więź z lasem? Może to dlatego kochałam zwierzęta i broniłam je natarczywie?
  Usłyszałam szelest liści i trzask łamanej gałązki. A potem jak zaczarowana wstałam w poszłam w tym kierunku. Trzaski i szelesty prowadziły mnie tam, jak pieśń syren rybaków. A może to nie jest pułapka?
  Doszłam do malutkiej polany, wyglądającej bardzo podobnie do altany. Miała naturalny dach z gałęzi i liści i kolumny z drzew, które były równe od siebie oddalone. To było piękne. Wydawało mi się, że każdy oddech był napełniony innym, czarodziejskim tlenem. Uczucie było takie, jakby ktoś wąchał miętę. Od dawna nie skupiałam się na czuciu lasu, więc to było dla mnie jak nowe.
  Tak się na tym oddychaniu skupiłam, że nie poczułam, jak ktoś nagle się za mną zjawił.
  - Piękne miejsce, co? - mruknął ktoś głębokim, niskim głosem.
  Odwróciłam się tak szybko, że rozbolał mnie kark. Chwyciłam się za bolące miejsce i spojrzałam mężczyźnie posto w oczy, co nie było trudne, gdyż był on niski.
  - Damon? - spytałam tak zaskoczona, że mogłam dać sobie głowę odciąć, pewna, że mam halucynacje. - Co ty...?
  - Chyba raczej "Co wy tutaj robicie?" - przerwał mi, śmiejąc się cicho. - No, bo... Cóż. Każdy ma w rodzinie czarną owcę, nieprawdaż? No i ja odnalazłem moją owcę i tu z nim przyszedłem - zrobił krótką przerwę, patrząc gdzieś za mną. - Stefcio! Wiewiówkożerco! Chodź no tutaj przywitać się z piękną panią! - potem spojrzał na mnie z błyskiem w oku. - Mój brat nie potrafi się zachować. No... Obaj jesteśmy jak dzikie zwierza.
  Kolejna seria trzasków i szelestów - wcześniej, jak zauważyłam ze zdziwieniem, pierwsza seria się skończyła, gdy przyszedł Damon - i pojawił się mroczny cień jego brata.
  Gdy odwróciłam się do Damona, on patrzył na mnie z rozbawieniem.
  - Brat zawsze był wstydliwy.
  Ale zanim znów się odwróciłam, ktoś - pewnie Stefan - położył dłoń na moim ramieniu.
--------------
Hej, to znowu ja! Pisze teraz wszystko z telefonu, bo od niedawna mam aplikację Bloggera. Tak więc rozdziały mogą być krótsze xD

15 sierpnia 2013

Uwaga!

Z racji tego, że na chwilę obecną mój komputer nie spełnia wymagań graficznych, których potrzebuję do używania go, posty będą publikowane z dużym odstępem czasowym. Praca na moim telefonie jest żmudną robotą xD Poza tym muszę znowu przeczytać to, co napisałam, żeby dalsze posty były podobne do nich. Mam nadzieję, że po tysiącach przeczytanych książek w te wakacje będę mieć wyższy poziom, o który się staram. Zresztą, planuję napisać książkę. Wątpię, czy wydam. Raczej poćwiczę.
Dzięki, że mnie czytacie, choć moja chora psychika jest podobna do psychiki Courtney czy Alison DiLaurentis. Lubię dramaty. xD
Poza tym.... Kto oglądał Miasto Kości?! Ja chcę iść na to drugi raz <3 od dawna to kocham.
Jak Wam mijają wakacje? Mnie całkiem nieźle. Dowiedziałam się, że mój dawny kolega to Rusher! Henderwhore xD
Miłego końca wakacji,
RosAlice

04 lipca 2013

Rozdział 13

*oczami Logana *
Obudziłem z krzykiem z okropnego snu. Byłem opatulony kocem, więc próbowałem się wygramolić z tego kokonu, ale spadłem z łóżka i uderzyłem się w głowę. Mimo że ból głowy był dość duży, dalej próbowałem wyciągnąć ręce z tego spętania. Czułem się gorzej niż czuły się gąsienice w kokonach.
- Kurka wodna! - warknąłem, a do pokoju weszła Rose ze zdziwieniem na twarzy.
- Myślałam, że śpisz – powiedziała i zarumieniła się. Miała ze sobą tacę ze szklankami i wazon z porcelany. - Przepraszam za kokon, ale byłeś strasznie zimny, jak zasnąłeś na kanapie.
Rozejrzałem się po pokoju. Był w kolorach delikatnego różu, fioletu i błękitu. Na ścianach były powieszone plakaty zespołów i filmów. Widziałem dużo plakatów mojego zespołu, One Republic, Justina Biebera, Linkin Park, a także filmów jak: Zmierzch, Harry Potter, Igrzyska Śmierci, Piękne Istoty, Hobbit i Miasto Kości. Biurko było zrobione z ciemnego dębu, a na nim znajdował się komputer stacjonarny obklejony śmiesznymi obrazkami. Bardzo radosnymi obrazkami.
- Spałem w twoim pokoju? - zapytałem, ignorując jej przeprosiny. Nie musiała mi niczego wyjaśniać, bo nie byłem zły.
- Tak. Po tym, jak nam wszystko wyjaśniliście i Klaus was uwolnił... Zasnąłeś na kanapie taki wyczerpany i okropnie zimny.
- A gdzie ty spałaś? - wybałuszyłem oczy. A ona pokręciła głową, uśmiechając się sympatycznie. - Przecież była noc! Ludzie potrzebują snu bardziej od nas. I – Uspokoiłem się. - my zawsze jesteśmy zimni. A poszedłbym spać do siebie, gdyby twój przyjaciel nie zacząłby mnie przy okazji dusić. Do teraz gardło mnie boli.
- Przeprosiłabym cię za niego, ale może lepiej nie – uśmiechnęła się złośliwie i pokręciła głową. - Masz, przyniosłam ci śniadanie do łóżka.
Położyła tacę na komodę obok łóżka, a ja poczułem zapach krwi. Słodkość 0Rh-. Dziewczyna kucnęła przy mnie i zaczęła majstrować przy kołdrze. Wzdychała i czerwieniała przy każdej traconej sekundzie, gdyż nie umiała znaleźć końca koca.
- To dziwna sytuacja – powiedziałem z uśmiechem.
- Tak, bardzo dziwna.
W końcu odnalazła wyczekiwany koniec kołdry i powoli mnie rozwiązywała. Czułem już luz, a nie ściśnięcie, i wtedy mój umysł zaczął pracować. Pomogła mi wstać i długo tak staliśmy, patrząc na siebie.
Do głowy wpadłaby mi pewna myśl, która nie była zbytnio przyjemna.
- Co z Bellą?
Rosalie spoważniała. Nie uśmiechała się przepraszająco czy też wesoło. Była smutna i zrozpaczona. Zobaczyłem, jak opadła na łóżko i zaczęła cicho łkać. Usiadłam obok niej i objąłem ją przyjacielsko. Przy tym skorzystałem, by móc wdychać jej słodki zapach. Pachniała, o ironio, różami i słodkim płynem, który aż kazał wysunąć się moim kłom. Jednak byłem na tyle silny, by kontrolować moją wampirzą naturę.
Obejmowałem ją tak dłuższy czas, a jej płacz przybierał na sile i zmieniał się w szloch. Kciukiem głaskałem jej ramię, nawet pozwoliłem sobie na drobny całus w jej włosy. Myślałem, że skupiła się na płaczu lub powodu płaczu, ale myliłem się. Gdy poczuła ten całus, przestała łkać i spojrzała na mnie czerwona i mokra na twarzy.
- Logan – szepnęła, a ja zamknąłem oczy i ją pocałowałem.
Chwilę była niezdecydowana. Pozwoliła mi się całować, a potem wyciągnęła dłoń i pogłaskała mnie po policzku i odwzajemniła pocałunek. I to był początek mojego końca.
Mimo że dzieliły nas centymetry, zbliżyłem się do niej chyba o jakieś kilometry. Czułem, że wcześniej była dla mnie zbyt daleko i nie mogłem tego znieść. Ramię przy ramieniu. Pierś przy piersi. Usta przy ustach, a nosy figlarnie się łaskotały.
Jednym, zgrabnym ruchem podniosłem ją i położyłem na swoich kolanach, nie odrywając naszych ust. Ona jednak poprawiła mnie, siadając przodem do mnie. Wbiła palce w moje włosy i przycisnęła swoją twarz do mojej, lekko gniotąc nasze nosy.
Ale ta przyjemność nie trwała długo. Dziewczyna odsunęła się ode mnie.
- Nie – powiedziała cicho i wyszła z pokoju.
Zostałem tam, choć miałem wielką ochotę wybiec za nią i... Sam nie wiem. Przeprosić? A może poprosić o chodzenie? O coś więcej?
Nie, ona tego nie chciała.
Wziąłem dzbanek i nalałem do szklanki trochę krwi. Nigdy tak nie pijałem, ale to mi się nawet podobało. Połączenie ludzkości w nieludzkości? Tylko Rose może tak śmiało zrobić. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie Rose w sukni z średniowiecza. Tak, idealnie pasowała do tych czasów.
- Jak księżniczka – skomentowałem, biorąc spory łyk smacznej krwi. Wtedy poczułem na sobie czyjś wzrok.
- Wypiłeś to? - James wyskoczył zza drzwi i zrobił wielkie oczy. - Czy ty jesteś mądry? To krew Rose!
Uniosłem jedną brew zdziwiony. O co mu chodziło? Krew tej dziewczyny była bardzo dobra. Dzięki niej czułem, jak życiodajnie ożywia moje żyły w każdej części organizmu. Czułem, jak odmładza mi skórę. Czułem, jak ogień w gardle powoli znika. Czułem, jak kły ustępują, a to było najdziwniejsze.
- O co ci chodzi? - spytałem nieco wkurzony.
- Kendall wyczytał, że jej krew nie jest taka zwykła. Ona może zabić, Logan! - James zlustrował mnie jednym spojrzeniem i był widocznie oburzony.
- To czemu mi ją podała? Żeby sprawdzić na mnie czy zabija?
- Ona nic nie wiedziała – James kręcił głową. - Wyczułem krew, tą grupę. Zobaczyłem u niej ranę po pobieraniu i poczułem to samo, Logan. Nie wiem, czy zrobiła to specjalnie, ale nic nie wie o mocy jej krwi.
- Jej krew ma więcej mocy niż ona sama – prychnąłem. - Tak, to raczej jej krew.
- I co czujesz? - przyjaciel podszedł bliżej i spojrzał głodny na dzbanek. W tym spojrzeniu jednak ujrzałem też wstręt.
- Jakbym był znów człowiekiem.
Podniosłem dzbanek i nalałem do szklanki dużo krwi. Potem postawiłem dzbanek na komodzie i podniosłem wysoko szklankę, jakbym pokazywał światu swoje trofeum. Krew lśniła na różne kolory. Ujrzałem błękit i złoto, ale wciąż była to czerwona krew.
James podszedł do mnie i zabrał krew. Przyjrzał się jej dokładnie i zrobił coś pomiędzy parsknięciem a prychnięciem.
- Chodź ze mną do salonu – powiedział i wyszedł z pokoju, nie czekając, aż się ruszę.
Poszedłem za nim, tęskno odwracając się do tacki z moim śniadaniem. Nie czułem głodu i byłoby to dla mnie dziwne, gdybym już wcześniej czegoś nie jadł. My, wampiry, nie musimy często jadać, ale ludzka krew daje nam niezwykłą siłę.
Znaleźliśmy się w salonie, gdzie na kanapie siedziała Bella, tuląc się do poduszki i oglądając serial „Jak poznałem waszą matkę”. Oczy miała szkliste, a źrenice wciąż połyskiwały żółcią. Widziałem łzy, które spokojnie płynęły po jej policzkach.
- Serio musisz oglądać tego tasiemca? - warknęła Pauline, kiedy weszła do salonu. Minę miała niemrawą, a oczy poczerwieniałe, jakby całą noc płakała.
Ta spojrzała na nią ze spokojem osoby chorej psychicznie. Było to groźne, melancholijne spojrzenie.
- Kiedy nie potrafisz spać z bólu, coś trzeba robić – powiedziała cicho.
W salonie byłem tylko z Jamesem, Pauline, Bellą i Kendallem, który siedział na oparciu kanapy, nie odważając się zbliżyć do Belli. Natalie, Carlos i Rose gdzieś zniknęli. Nikt Carlosa nie widział od nocnej przygody, więc pewnie wrócił do domu się przebrać i wyspać, ale co było z Nat i Rose – nikt nie wiedział.
- Hej, dziewczyny! - zbiegła po schodach zdyszana Natalie. - Jutro jest festiwal w Uniwerku! Pojmujecie to? Musimy jechać kupić sukienki! Musimy pokazać wszystkim dziewczynom!
James posłał mi pełne zdziwienia spojrzenie, ale odwróciłem wzrok. Doskonale wiedziałem o tym festiwalu, ale miałem nadzieję, że one tam nie pójdą. Zobaczyłem w głowie, jak Pauline podskoczyła z radości i wzięła swój telefon do ręki. Wystukała czyjś numer i zaczęła mówić do telefonu, że zaprasza na festiwal. Po chwili pojąłem, że tego nie robi.
Nathalie rozejrzała się i nieco zawiodła się brakiem reakcji ze strony dziewcząt. Jej usta drgnęły nerwowo i dziewczyna usiadła na skraju kanapy z ponurą miną.
Patrzyłem na Jamesa wyczekująco. Po co mnie tu ściągał?
- James, cokolwiek chciałeś tu robić, zrób to, bo nie zamierzam tu długo posiedzieć – warknąłem. Miałem w planach gdzieś wyjść i się zabawić. Może pójść na boisko i zagrać z kimś w kosza. Cokolwiek, byleby nie siedzieć w domu, co mnie przytłaczało. Mnie, wielkiego podróżnika, o którym dawno temu zapomniano.
Oczekiwałem na odpowiedź Jamesa, ale to Kendall się odezwał:
- Logan, wszyscy zgodnie uznaliśmy, że najlepiej przestudiować historię naszego istnienia. Wiesz, na czym polega klątwa wilkołaków, czemu wampiry żywią się krwią – wyjaśnił, gdy zauważył moją tępą minę.
- Ale czemu teraz? Nie mogliście do tego dojść już dawno temu? - Poczułem, jak krew w moich żyłach goreje. Nie rozumiałem, czemu byłem wściekły, ale to mnie całkowicie opętało. - A może w tej waszej głupiej szkole nic nie robicie?
Głupi testosteron kazał Kendallowi wstać, gdy go obrażono. Pośrednio, ale obrażono. Mierzyliśmy się wzrokiem, dopóki nie odezwała się Bella, nieco wyraźniej od wypadku poprzedniej nocy.
- Jesteście głupi. Obaj – powiedziała tylko i siorbnęła głośno herbatę ziołową.
Dalej się mierzyliśmy wzrokiem, ale z sekundy na sekundę napięcie znikało, a gniewny wyraz twarzy Kendalla zastąpił szeroki uśmiech. Usiadł obok Belli i wyjął spod stołu pliki kartek i parę ksiąg.
W tej samej chwili do salonu weszła uspokojona Rose ze stosem ksiąg w rękach.
- Poprzednio mieszkała tu jakaś staruszka oskarżana o różne dziwne sprawy. Niektórych straszyła przepowiedniami katastrof, więc pewnie to była jakaś zakręcona jasnowidzka. Ale, na szczęście, miała w piwnicy dużo rzeczy wspólnych z tym, o czym chcemy... - przerwała krótko, by na mnie spojrzeć, a potem odwróciła wzrok i kontynuowała: - porozmawiać. Zdążyłam coś przeczytać i jest o tutejszej klątwie wilkołactwa, która różni się od innych rejonów.
Podała książki Kendallowi i wyszła pod pretekstem napicia się czegoś zimnego. Była cała z kurzu i przybrudzona czymś czarnym jak smoła. Poszedłem za nią, kiedy wszyscy zainteresowali się księgami.
Znaleźliśmy się w ich kuchni. Była ładnie, nowocześnie urządzona, a była dość malutka. Nie miała miejsca na stół i krzesła. Patrzyłem na srebrne komody i zdobienia i westchnąłem.
- Będziecie musiały zmienić wystrój ze względu na Bellę – skomentowałem i spojrzałem na dziewczynę, która opierała się o zlew i piła sok winogronowy prosto z kartonu. - Co z twoim przyjacielem? Gdzie poszedł?
W moim głosie nie szło się doszukać oznak negatywnych emocji czy uczuć – starałem się jak mogłem, by go zaakceptować i nie nabijać się już z niego – ale Rose spojrzała na mnie jak na wstrętnego, oślizłego robaka.
- Wczoraj dużo się działo, a że na razie jestem tu bezpieczna... Hm... Pewnie poszedł.
Staliśmy w milczeniu w kuchni i nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Rose albo to piła sok, albo wzruszała ramionami, jakby odpowiadała na czyjeś pytania nie dane mi usłyszeć, a ja czułem napierający na mnie gniew, który należał do dziewczyny.
- Wiesz – zaczęła, a każde jej słowo były jak ból zadawany ostrzami. - Nie powinieneś był mnie całować, bo miałam słabą chwilę. Doskonale wiem, że lubisz słabe dziewczyny, więc od razu cię ostrzegam, że nią nie jestem. Już sobie nie pozwolę na chwile, które byś wykorzystał.
- O co ci chodzi? - spytałem otępiały przez jej atak. Nie rozumiałem nagłą zmianę nastroju. - Nigdy nie zamierzałem cię wykorzystać czy skrzywdzić i powinnaś to wiedzieć. Boże, ludzie! Czemu wszyscy tak się dziwnie zachowują?
Jej policzki poczerwieniały, a oczy zaszkliły się. Zamrugała, by odeprzeć atak łez i wyszła z kuchni, kierując się do swojego pokoju. Wiedziałem, że taka nie była, tylko przez te wszystkie sytuacje czuła się nieco przybita. Nie radziła sobie, więc musiałem dać jej przestrzeń. Musiała wiedzieć, że może na mnie liczyć.
Wróciłem do salonu, a przyjaciele ani nie drgnęli. Wciąż żywili się każdym słowem wpisanym w księdze i nie zauważyli cienia zza okna.
Po chwili ktoś zadzwonił do drzwi. Uznałem, że lepiej ja otworzę, a nie ci, którzy teraz ledwo się ocknęli. Bella spojrzała w moją stroną i nieco się skrzywiła.
- Fuj, coś tu śmierdzi mokrym psem.
Pokręciłem głową i otwarłem gościowi drzwi. Uch! Co to był za odór! Do drzwi dzwoniła ładna blondynka, którą na pierwszy rzut oka można rozgryźć. Była wilkołakiem i to nie byle jakim, a jednym z tych najstarszych, co poznałem po smrodzie.
- Dzień dobry, jestem Chrissy Grey – odezwała się grzecznie, a Kendall wstał jak oparzony i podszedł do nas. - Witaj, Kendall.
Spojrzałem to na Kendalla, to na nią i nie rozumiałem, skąd ten pacan mógł znać wpływowego wilkołaka.
- Hej, Chrissy. Co tu robisz?

- Jestem, żeby przeprosić i... Żeby zobaczyć Zakażoną.
-------------------------------------------------------------
Taka sobie notka mi wyszła. Prawdopodobnie będę coraz wolniej pisać, aż mnie natchnie xD Dziękuję za czytanie i komentowanie :D

26 czerwca 2013

Rozdział 12

*oczami Logana. Ok. czterysta lat wcześniej. *
Był rok 1657. Piękna Anglia za tych czasów tryskała życiem. Bogate kobiety z mężami jeździły do teatrów, a mieszczańscy mężczyźni upijali się w spichlerzach. Inni ludzie, urodzeni w arystokrackich rodach, jeździli karetami w tę i we w tę głównie dlatego, by spotkać przyjaciela na drodze i pogadać albo by ujrzeć sytuację, dla której mogliby stworzyć masę ciekawych plotek.
Siedziałem w jednej z tych karet, ale nie rozglądałem się jak inni. Czytałem powieść religijną omawiającą niektóre z łatwych do rozgryźnięcia tajemnic. Skupiłem się na powieści, wiedząc, że na ulicy nie dzieje się nic, co by mnie zaciekawiło. Nie byłem artystą, który patrzył na świat inaczej niż inni, który poszukiwałby jakichś inspiracji. Byłem zwykłym szlachcicem, który od poczęcia został powołany do walk. Mój ojciec był wielkim szanowanym rycerzem, który na zawsze zostanie w pamięci Anglii. Ja zamierzałem pobić jego rekord. Być znanym w co najmniej dwóch innych krajach.
Woźnica krzyczał do koni, popędzał je. Nieraz podskakiwałem na siedzeniu, gdyż ulica była miejscami dziurawa.
- Stop! Stop! - zatrzymał nas jakiś rycerz.
- Co się dzieje? - wyjrzałem z karety, ale jakiś inny rycerz mnie wepchnął do niej. Posłałem im twarde spojrzenie.
- Przepraszamy, paniczu Henderson. Jacyś wieśniacy wszczęli bunt. Tą drogą nie przejedziecie bezpiecznie – powiedział rycerz z niebieskimi, magicznymi oczami. Poczułem się nieswojo.
Pokiwałem szybko głową i powiedziałem do woźnicy:
- Zawróćmy więc.
Tak też woźnica zrobił, robiąc lekki chaos na drodze, kiedy zawracał. Niektórzy rycerze wołali na nas, inne panie w karetach się zdumiały, a potem krzyczały oburzone tym, że ich karety musiały nas przepuścić. Jedna z nich jednak milczała. Było upalne lato, więc machała wachlarzem, chowając większość twarzy. Jedynie widziałem jej silnie niebieskie oczy. Tak niebieskie, jak tamtego mężczyzny. Mroczne i drapieżne.
Dotarliśmy do jakiegoś skrzyżowania, którego nie pamiętałem.
- Co się dzieje, Lucian? - spytałem wzburzony.
- Konie muszą pić, panie – wyjaśnił. - Pan także powinien pójść i się czegoś napić. Jest zbyt upalnie.
Zamknąłem książkę i wyszedłem z karety. Patrzyłem, jak Lucian bierze konie do stajni i z niej wychodzi po paru minutach. Patrzy na ziemię przed stopami, więc dopiero przy karecie zauważył, że stałem przy karecie.
- Dlaczego panicz nie pójdzie do środka się napić? - zdziwił się.
- Chcę się upewnić, że ty także tam pójdziesz – uśmiechnąłem się. Mój ojciec nauczył mnie szacunku dla służby. W sumie mówił, że mam ich traktować jak przyjaciół. - Chodź, postawię ci piwo.
Weszliśmy do pubu, który okazał się pustawy. Siedzieli tam: jakiś młodzieniec, dwóch starych baronów, jeden upity mieszczanin i jego dwóch kumpli, którzy go wynosili - A nie, to złodzieje go okradają - i ta kobieta z karety. Nie rozumiałem, jak szybko mogła się tu znaleźć.
Podeszliśmy do stolika, który był bardzo blisko kobiety. Uśmiechnęła się do mnie, a jej oczy zmieniły barwę na brązowy. Byłem pewien, że wcześniej były wściekle niebieskie.
- Dwa piwa – powiedziałem, gdy ujrzałem, jak kelnerka do nas podchodziła. Spojrzała na mnie dziwnie i wróciła się po dwa piwa, które zaraz potem nam podała. Dałem jej cztery monety, które ona odebrała z miłym uśmiechem.
- Lucian, nie dostawałeś żadnych wieści od mojego ojca? - spytałem podejrzliwie. Bałem się, że mój ojciec mógł zginąć w ostatniej bitwie.
- Nie, panie.
Siedzieliśmy w pubie w ciszy. Nawet złodzieje, nie znalazłszy nic ciekawego w kieszeniach mieszczanina, usiedli i wypili po piwie. Podobała mi się ta cisza, ale najwyraźniej nie młodzieńcowi, który siedział pod ścianą.
Wstał i wyjął miecz, ruszając na środek pomieszczenia. Z doświadczenia wiedziałem, że rzuci komuś wyzwanie.
Ale on nie zdążył pisnąć słówka, bo do pubu wtargnął jakiś kapłan.
- Ludzie, apokalipsa w Transylwanii! Strzeżcie się potwora zesłanego z piekieł! Syna samego diabła!
- Panie! - krzyknąłem zdumiony. - Jaka Transylwania? Jaki potwór?
- Istota niesłychana! - odparł, ignorując moje pytania. - Wymorduje cały świat. Zasiedli je takimi jak on sam.
Zdenerwowany podszedłem do księdza i mocno nim potrząsłem, nie zważając na zburzenie innych.
- O co chodzi? Jaki potwór? - krzyknąłem, a starszy mężczyzna spojrzał na mnie jak na głupiego.
- Nie wie pan? Wszyscy o nim mówią! O hrabi Drakuli. Synu właściciela wielkich włości, który umarł, ale wpierw oddał duszę diabłu, który dał mu parodię życia! Wszyscy mówią o tym, jak wypija krew ludzi w wsiach, a teraz zmierza do centrum Transylwanii.
- A co niby ma to z nami wspólnego? - Uniosłem jedną brew mocno zdziwiony. - To Rumunia straci na ludziach, nie Anglia.
- To, panie, że on ma oblubienice. Kobiety, które zmienił w swe kochanki-wampirzyce. Z nimi może mieć wiele dzieci. Dzieci, które zapewne zasiedlą inne kraje. Bułgarię, Polskę, Niemcy... Czemu więc nie przyjdą tutaj? Na arystokracką krew angielskiego młodzieńca jak pan?
Pokręciłem głową. Jeżeli Drakula dostał parodię życia, nie mógł więc spłodzić kogoś. Nie obchodził mnie los ludzi z Transylwanii, ale nowa przygoda? Czy to nie ta przygoda może mnie uczynić najsławniejszą osobą na świecie?
- Powiedz mi, panie, co go zabije – rzekłem szybko.
- Powiadają, że takie istoty odtrąca czosnek, a zabija krucyfiks lub kołek z drewna – powiedział podejrzliwie. - Nie mówi pan chyba, że chce tam pojechać i go zabić? Nikt nie zna jego potęgi.
- Pojadę tam. Przeżyję, zabijając go, lub zginę, próbując go zabić.
Podszedł do nas młodzieniec z mieczem.
- Więc będzie pan o tą przygodę walczył, panie!
Wyjąłem miecz i pokręciłem głową. Był wysoki i umięśniony, ale widać było, że nie zna się na walkach. Źle trzymał miecz – mogłem mu go odebrał prędzej, niż on powie „przygoda”. Ubrany był jak szlachcic i brakowało mu tarczy. Ponownie pokręciłem głową.
- Zginiesz – szepnąłem. - Mam za sobą wiele walk, a ty żadnej.
Nie zapytał, skąd ta pewność. Wiedział, że się znam, ale jednak zaatakował. Machnął mieczem, a ja obroniłem się jednym ruchem. Zablokowałem jego miecz, ale siłą się odepchnął i ponowił atak. Walka trwała długo, co mnie szczerze zdumiło. Chłopak nie wyglądał przecież na rycerza.
- Chłopcy! - krzyknęła do nas kobieta, a my spojrzeliśmy na nią wściekli. - Czemu myślicie, że akurat wy go zabijecie? Znacie się na zabijaniu ludzi, nie... Bestii.
Patrzyłem na nią podejrzliwie, a jej oczy zmieniły znów barwę na niebieski. Czułem dziwny szum w głowie, który chciał mnie zdekoncentrować.
- Niech panienka się nie wtrąca, dobrze? - odrzekłem spokojnie. - Nie wolno przerywać pojedynków.
Kobieta podniosła brwi i się uśmiechnęła. Czułem, iż uważa, że to na mnie działa, ale ja posłałem jej kpiące spojrzenie. W tym czasie młodzieniec, który nazwał się Jamesem, warknął, że już prawie wygrywał i że nikt nigdy go tak nie potraktował.
- Cóż, ja też mogę ponarzekać, że mnie tak nigdy nie potraktowano – powiedziała ponuro. - Ale wolę działać.
Jej niebieskie oczy prawie ustąpiły żywemu złotu. Płynęło w błękicie rozszalałe i wściekłe jak jej mina.
Oboje z Jamesem straciliśmy przytomność.
Czułem się jak we śnie. Widziałem jak z chłopakiem dla niej zabijaliśmy ludzi, zwierzęta. Jak porywaliśmy mężczyzn, kobiety, dzieci. Jak sami jej dawaliśmy swoją krew, a potem kazała nam się samych opatrzyć. Mnie to sprawiało trudność, ale James się na tym znał i mi pomagał. W tym chorym stanie staliśmy się przyjaciółmi.
W końcu nadszedł TEN dzień. Z dnia na dzień kobieta zdawała się być przerażona, prześladowana. Ktoś podsyłał jej martwe krowy bez głów lub inne makabryczne rzeczy. Mimo naszego dziwnego stanu, z Jamesem to wyczuliśmy. Byliśmy ostrożniejsi, zanim nas o to poprosiła.
Ale ona nie ruszała się z domu – mieszkaliśmy z nią w środku lasu – bo była zbyt dumna na tchórzostwo. Wiedziała, że ktoś, kto ją gnębi, wreszcie ją dopadnie.
I tak było. Przyszli do nas ludzie z wioski. Mieli z sobą włócznie, kołki i ogień. Zabili ją szybko, a nas zostawili, gdyż wcześniej nas ugryzła, więc leżeliśmy jakby martwi.
Podpalili parę miejscu w domu, żeby przyspieszyć proces spalenia nas i tego starego domu. Odeszli, nie zważając na to, by nas wyciągnąć i oddać rodzinie, która oddałaby za nas dwór i służbę. Serio musieli nienawidzić tą kobietę. Albo to coś, czym była. Ale czym mogła być?
Ogień się do nas zbliżał, trochę nas piekąc. Wiedziałem, że tam umrzemy.
- A-a twier-dź-dziła, że nas t-to ochroni – wyjęknął James.
- Bo miała rację – powiedział ktoś za nami.
Był to blady mężczyzna o kruczoczarnych włosach i mrocznym spojrzeniu. Sprawdził nasze oczy i stęknął. Wyciągnął nas prędko z płonącego domu i wyrzucił na ściółkę. Szedł w tą stroną, potem w tamtą. Był wyraźnie wściekły.
- Nie tylko ucieka, a gryzie ludzi – warknął do siebie.
- Tylko nas – obroniłem ją, gdy zacząłem czuć usta. - A co, to była twoja oblubienica?
Mężczyzna spojrzał na nas i uniósł brwi. Pokiwał głową. Krótko powiedział nam to, co kapłan mnie. Ukucnął przed nami i spojrzał w moje oczy.
- Zakazuję ci mówić o tym, co się stało za moją sprawą. Nikt nie może wiedzieć, że żyję.
Spojrzał na Jamesa i powtórzył słowa.
Potem odszedł i zostawił nas samych w lesie. Byliśmy oniemiali i bardzo głodni. Paliły nas gardła, a oczy jakby nam schnęły.
- Chodź, bracie – powiedział do mnie James. Pierwszy raz się do siebie odezwaliśmy po tym dziwnym, służelczym stanie
Wziął mnie pod ramię i poszliśmy w las. Z ognia uratowały się trzy konie. Jednego wykorzystaliśmy do zebrania wszystkiego, co jest wartościowe, i uciekliśmy. Droga przez puszcze nie była długa, ale i tak zatrzymywaliśmy się co chwilę, nieświadomi własnych czynów. W końcu James już był tak głodny, że rzucił się na sarnę i wgryzł się w jej ramię. Wypił jej krew i wtedy zrozumieliśmy.

Zmieniła nas w potwory.
-----------------------------------
Jakość notki taka sobie, ale cóż. Cierpię na meyeronizm xD Piszę to, czego nie muszę dużo, a mało to, co chcę. Dziękuję za komentarze <3