30 stycznia 2014

Rozdział 7. Gniew.

Zanim znaleźliśmy się przy leśnej willi wampirów, Jagoda wyskoczyła z domu i rzuciła się na mnie. Wyglądała na przygnębioną i zatroskaną.
- Myślałam, że cię zabił – wyznała. Kiedy uwolniłam się z jej objęć, dziewczyna mogła zobaczyć moją minę. - Już wyjaśniam. W zwierciadle ujrzałam ciebie i Franca... - zarumieniła się, gdy to mówiła, gdyż ów mężczyzna stał obok i czekał, aż wejdę do środka. Wiedziałam, co widziała. Mnie i jego w długim, romantycznym pocałunku, a wokół nas różne mistyczne istoty i amerykański zespół grający w tle. - No i spoliczkowałaś go. I na tym się urwało. A ty, Francis, mógłbyś być kiedyś normalny, a nie wykorzystywać dziewczynę! Doskonale wiesz, że cię spoliczkuje, cokolwiek byś zrobił, ale nie! Przez cały ten czas umierałam z nerwów! Oboje jesteście nienormalni!
Prychnęłam, zerkając na wampira. Patrzył na mnie tak, że nie potrafiłam niczego odczytać. Żadnych uczuć, emocji. Zrobiło mi się strasznie przykro i poczułam, że pieką mnie oczy.
- Mogę pójść do swojego, skopiowanego pokoju? - spytałam łamiącym się głosem.
Jagoda jęknęła współczująco i wstawiła się za mną. Ona potrafiła kontrolować Franca, bo ten szybko się zgodził. W jego głosie wyczułam obojętność do mnie oraz jakąś ulgę. To mnie rozgniewało.
Tak pogrywamy, co?, pomyślałam wkurzona. Najpierw się do mnie kleisz, a teraz czujesz ulgę, że jestem daleko?
Dziwnie się poczułam, kiedy przyszło mi do głowy, że mężczyzna jest tak pokręcony jak ja. Nie wie, czego chce. Kiedy tak na niego patrzyłam, nie wydawało mi się, żeby taki był. Stał wyprostowany z uniesioną głową i bystrym, pewnym spojrzeniem. Taka osoba wiedziała, czego chce. Znała swoją wartość.
Dlaczego ja taka nie byłam? Zawsze zgrywałam laskę, która niczego się nie boi, jest beztroska i nie ma sumienia. To dlatego byłam taka pożądana, dlatego wszystkie dziewczyny mnie nienawidziły. Ja siebie samą też nienawidziłam.
Moja nowa przyjaciółka zaprowadziła mnie do sypialni, którą nawet polubiłam. Pokój był obcy, ale czułam, jak ktoś starał się mnie zrozumieć, dekorując to miejsce. Wiedziałam, że tej osobie na pewno się nie udało.
Pomaszerowałam do pamiętnika i zaczęłam tam gniewnie pisać o dzisiejszym dniu. Cierpliwie brnęłam przez wspomnienia o Joannie, potem o pilnowaniu mnie przez dziwnych wilkołaków, a na końcu o koncercie, z którego, jak się okazało, nic nie pamiętam. Przez egoistę Franca nie miałam sekundy do nacieszenia się muzyką.
Nieustannie wędrowałam po pokoju, dotykałam mebli, gładziłam fałdy na łóżku, poukładałam książki według autorów. Wzdychałam wściekła.
I tak spędziłam półtora tygodnia.
Pewnej nocy położyłam się na dywanie, czując miłe łaskotanie włosków na mojej skórze. Zamknęłam oczy i po prostu nie myślałam. Chciałam odetchnąć, uspokoić się. Ale im bardziej tego chciałam, tym mniej opierałam się myślom. Umysł przypomniał mi twarz Anastazji, Maksa...
Wstałam jak oparzona. Nie mogłam tu dłużej być. Wzięłam pod pachę pamiętnik i zeszłam na parter. Ubrana byłam w krótką, letnią sukienkę – prezent od Franca, który znów próbował wkraść mi się w łaski.
Zachowywałam się cicho i ostrożnie. Po drodze słyszałam jakieś głosy w innych pokojach, a gdy przeszukałam salon i kuchnię, oba pomieszczenia były puste. To dodało mi odwagi. Przybliżyłam się do drzwi, powoli je otwarłam i zniknęłam za nimi.
Noc była ponura i wszędzie wyczuwałam napięcie. Nie bałam się jednak, czując, że mój anioł stróż w postaci Franca znów cudem mnie ocali, jak zwykł to robić.
Zrobiłam parę kroków i zerknęłam przez ramię na wspaniałą willę, kiedy pomyślałam, że już tutaj nie wrócę. Mrugnęłam, pozwalając łzom spłynąć na zimne policzka. Tęskniłabym za Jagodą, Treshem i innymi. Nawet czułam ukłucie w sercu na myśl o Francu. Ale nie chciałam tam siedzieć.
Przemierzyłam cały las, ale nie potrafiłam odnaleźć końca. Dziwiło mnie to, bo był to las zwany często Małym Lasem. Miał jedynie parę hektarów. Grzybiarze mówili, że się tam wchodzi i wychodzi w ciągu paru minut. A tej nocy miejsce było dziesięciokroć większe.
Wydawało mi się, że po godzinie ktoś krzyczał moje imię. Odwróciłam się i wytężałam wzrok i słuch. Przypomniała mi się jedna sytuacja. Jako dziesięciolatka zgubiłam się w wielkiej galerii handlowej. Jakimś cudem utknęłam na klatce schodowej, a wszystkie drzwi mogły być otwierane jedynie od zewnątrz. Biegałam na wszystkie piętra, a gdy znalazłam szklane zamknięte wyjście, waliłam w nie jak szalona i krzyczałam. Byłam jednak na tyle opanowana, że nie płakałam. Potem dalej biegałam w górę i na dół, aż nagle zjawił się młody mężczyzna, który podał mi rękę i uwolnił mnie z klatki. Byłam onieśmielona jak zawsze, gdy spotykałam kogoś od siebie starszego. Kiedy zamknęły się drzwi, które blokowały mi wyjście z niemożliwej pułapki, dorosłego już nie było. Wszędzie słyszałam wykrzykiwanie mojego imienia, ale ja szukałam pana, który jedyny wiedział, gdzie jestem. Jedyny, który mnie uratował. A ja nie wiedziałam, kim on jest. Wydawało mi się, że zdołałam zauważyć jagnięce oczy.
Zatrzymałam się. Myśli kotłowało się w mojej głowie. Zazdrościłam postaciom z Harry'ego Pottera, że mieli swoją myślodsiewnię. Pewnie potem czuli się wiele lepiej.
Próbowałam zawrócić, ale należałam do tych osób, które prawie w ogóle nie orientowały się w terenie. Rozglądałam się, szukając wielkiego, grubego drzewa, którego jeszcze przed chwilą mijałam. Nigdzie tego nie było, więc byłam nieco oszołomiona.
Poczułam, jak ktoś dotknął mojego ramienia. Odwróciłam się, ale nikogo nie było. Skonsternowałam się.
- Halo? - krzyknęłam, drżąc od zimna, które mnie nagle dopadło. - Chyba mi się... Aaa!
Przede mną stał Maks w całej swojej okazałości. Był wyższy, niż ten, którego pamiętałam. Uśmiechnął się w znany mi sposób. Był tak nieziemsko przystojny, aż zaczęłam się zastanawiać, czy to naprawdę on. Teraz, kiedy nie było rzeczy, których nie widziałam, mogłabym uwierzyć w większość bzdur.
- Maks! - przytuliłam się do niego szczęśliwa. Jakie to szczęście było spotkać najlepszego przyjaciela.
Chłopak miał strasznie gorącą skórę. Miałam wrażenie, że dymił się. Wiodłam palcem po jego przedramieniu, na którym zauważyłam bliznę w kształcie półksiężyca. Miało to nierówne brzegi. Gdy to dotknęłam, ujrzałam znaną mi twarz z wampirzymi błękitnymi oczami. To był ktoś, kogo kochałam i nienawidziłam. Ktoś, kto mnie uratował.
Odsunęłam się od milczącego szatyna. Maks zaciskał wargi i patrzył na mnie gniewnie. Otwarłam oczy szerzej w przerażeniu. Zdrajca chwycił mnie za gardło i uniósł wysoko. Ukazał mi swoje wilcze kły podczas długiego warczenia.
- Mój brat, ty suko! - ryknął i rzucił mną daleko przed siebie. Gruchnęłam z impetem w jakiejś drzewo i poleciałam jak marionetka na ziemię. Zanim spróbowałam wstać, chłopak ponowił czynność. Czułam, jak wewnątrz krwawię i jak plecy mnie strasznie bolały.
- Poszliśmy cię ocalić! - warczał. - A ty zbratałaś się z mordercą! Przez ciebie mój brat zginął!
Kiedy jeszcze mnie cisnął gdzieś, poleciałam na ściółkę leśną, która słabo zamortyzowała upadek oraz jeszcze bardziej mnie podrapała.
- Nie – wykrztusiłam. - Chciałam go ocalić... To on...
Ale przemawianie do rozumu rozżalonej osobie, to jak rzucanie grochem o ścianę. Osobnik mruczał pod nosem gniewnie, a potem spojrzał na mnie ze wzrokiem psychopaty. Uśmiechnął się i uderzył mnie po raz ostatni. Straciłam przytomność.

Obudziłam się niewiele później. Ktoś niósł mnie na silnych ramionach, ale nie otwierałam oczu. Strach przemógł inne cechy, które we mnie teraz milczały.
Słyszałam kroki odbijające się od żwiru, piachu i drobnych kamieni, więc uznałam, że jesteśmy wciąż w lesie. Może nawet niedaleko miejsc, w którym mnie zaatakowano. Porywacz musiał być Maksem.
Nagle znaleźliśmy się przed domem. Otwarto nam drzwi i chłopak wniósł mnie do środka, położył na podłodze. Usłyszałam szept:
- Chyba śpi, ale to cwaniara pewnie jest – mówił mężczyzna. Więc nie był to mój dawny przyjaciel. Zastanawiało mnie, co się z nim stało. - Ale bardzo łatwo ją załatwiłem, choć mówiłaś, że będzie ciężko.
- Och, stul dziób, idioto – warknęła dziewczyna. Klaudia. Z trudem utrzymywałam opadnięte powieki. - Tak, ona jest cwana i tyle powinieneś wiedzieć. Wysłaliście posłańca? - zwróciła się do tyłu. Odpowiedziały jej pomruki. - Więc dobrze, wszystko idzie zgodnie z planem. Tylko trzeba chwilę poczekać.
Zapadło długie milczenie, które pogarszało moją sytuację. Gdy rozmawiali, było mi wygodniej leżeć i udawać nieprzytomną, ale w tej chwili już nie było tak przyjemnie. Żeby odciągnąć swoje myśli od tych pogarszających wszystko, zaczęłam planować jak i próbowałam zrozumieć, co się dzieje. Czyli tamten Maks nie był tym moim przyjacielem? Kim był posłaniec? Do kogo poszedł? Co ze mną będzie?
Z każdym oddechem przychodziły następne niewypowiedziane na głos pytania. Czy dziś jest pełnia? Co Klaudia tu robi? Czy to jest jeden, wielki i szalony sen? Śniło mi się kiedyś coś podobnego, ale nie sądzę, że nagle skądś wyskoczy wielka palma i zatańczy hula.
Usłyszałam stukot szpilek blondynki. Dziewczyna zatrzymała się tuż przed moim nosem i kucnęła, przybliżając się do mnie jeszcze bardziej. Wiatr głaszczący mnie po policzku dostarczył mi tą wiadomość. Poczułam jej zimne palce na policzku, szyi, a potem na powiekach.
- Śpisz, kochana? - zapytała, potem wstała. Kopnęła mnie z całej siły, tak że otwarłam oczy z zaskoczenia. Straciłam prawie całe powietrze z płuc. Wszystko zaczęło mnie ponownie boleć. Spojrzałam na przeciwniczkę z wrogością.
Kątem oka zauważyłam, że znalazłam się w opuszczonej fabryce. To pomieszczenie musiało służyć właścicielom, bo było stosunkowo małe i najmniej zniszczone. Wszystkie ściany były jednolicie szare i zamiast okna była dziura.
Z każdej strony czułam dziwną tkaninę, która jak wąż ciągnęła się po moim ciele. Po chwili pojęłam, że to grube liny splatają moje ręce. Były misternie zrobione i wyglądały na niezniszczalne. Przełknęłam ślinę i wbiłam wzrok na długonogą ślicznotkę stojącą przede mną. Stała na wysokich szpilkach oraz miała niesamowitą, czarną sukienkę. Wyglądała seksownie, i taka przecież była. To za nią oglądała się większość mężczyzn, których ona spotkała. To dla niej rzuciło mnie z czterech chłopaków.
Dziś, pierwszy raz w życiu, nie zirytowałam się na tą myśl. Kiedy na nią patrzyłam, zastanawiało mnie tylko to, jak ona wykiwała policję i rodzinę.
- Czemu ty jeszcze żyjesz? - syknęłam, chcąc ją zmusić do wyznania sekretu.
- Dobre pytanie, co? - Klaudia uśmiechnęła się z pogardą i dumą. - Może poczekamy, aż zjawi się twój kochanek? Lub dwóch...
Nagle ktoś kopniakiem wyważył drzwi. Odwróciłam głowę w tę stronę. Poczułam swoje włosy w usta, ale mało mnie to obchodziło. Zdziwiłam się na widok chłopaka, którego nie miało tu być.
Był tu Franc i... Maks. To widok tego ostatniego mnie zdziwił, dlatego mimo niebezpieczeństwa krzyknęłam do niego z czystej głupoty:
- Uciekaj, Maks! Ale to już! - zarządziłam jak starsza siostra. On przekręcił głową nieznaczne i wbił wzrok w punkt położony po jego lewej stronie.
- A ty, Kat? - warknął Franc. - Coś ty narobiła znowu?
Nie odpowiedziałam, z trudem przeniosłam spojrzenie na wampira. Był w szarym garniturze i wyglądał lepiej niż zawsze. Był spokojny a kiedy zwrócił uwagę na blondynkę, w ogóle się nie zdziwił. W jego oczach widziałam coś, co przewidywało kłopoty. Czułam, że znów mnie uratuje, ale tym razem w oczach miał i smutek. Bynajmniej nie co do Klaudii, bo już zdążyłam go poznać.

- Ty powinnaś być martwa. Zabiłem cię.

-------------------------

Coraz mi gorzej wychodzi (moim zdaniem) to opowiadanie. Nie mam motywacji, chyba więc zacznę pisać coś dla siebie i tylko dla siebie. Jeszcze nie mam pojęcia. Zakończę Zakładniczkę, dodam potem opowiadanie dla przyjaciółki z okazji jej urodzin (fani Igrzysk Śmierci, BTR'u i Tajemnic Domu Anubisa się uradują).
A tutaj parę gifów z bohaterami ;)
Klaudia:
Maks:

24 stycznia 2014

Rozdział 6. Nadopiekuńczość.

Od czasu ataku dwóch wilkołaków – pytałam Franca o to, czy wilkołaki są podatne na księżyc, a on zamyślił się i po chwili powiedział, że pierwszy raz widział wilkołaka w postaci zwierzęcia w dzień – dom był strasznie dobrze strzeżony, a pilnowali go świetnie wykarmione wampiry i wilkołaki oraz nic niepotrzebująca Jagoda. Z niektórymi się zaprzyjaźniłam. Gdy lepiej poznałam Jagodę, poczułam do niej sympatię, mimo że zamordowała brata mojego przyjaciela. Była nierozumiana przez całą społeczność wampirzą i wilczą. Jedynie martwy już Nate słuchał jej i potrafił ją rozbawić. Czarownica mówiła, że był wiernym przyjacielem Franca. Jednym z pierwszych. Co skłoniło więc Nate'a do zaatakowania mnie? A co do zamordowania tego wampira mojego francuskiego „adoratora”?
Drugą sympatyczną osobą był Tresh, wilkołak z krwi i kości. Był najmłodszy z wszystkich, miał ledwie skończone siedemnaście lat. Z początku zarywał do mnie, ale jasno powiedziałam mu, że nie jestem zainteresowana. Potem zażartowałam, że Franc by go za to zabił. A byłam pewna, że zrobiłby to.
- Tresh, ona ściemnia – powiedziała wampirzyca Joanna. To ona namiętnie zlizywała krew Francisa z swojego palca pamiętnego wieczoru. Teraz półsiedziała, półleżała na stole, słuchając muzyki klasycznej granej przez Mariannę na pianinie. Wydawało jej się, że jest seksowna i pożądana.
- Grunt, że ty mówisz prawdę – powiedziałam słodkim, lecz pełnym jadu głosem. Ogarnęła mnie wściekłość, gdyż ona miała zwyczaj przygarniać do siebie wszystko.
- Och, biedna, głupiutka Katerina – szepnęła, a Tresh, który siedział obok mnie, zesztywniał. - Nikt się tobą nie interesuje. Jesteś potrzebna tylko do... Ach! Tylko ci najlepsi wiedzą wszystko, a ty na zawsze pozostaniesz w niewiedzy. Uwielbiam patrzeć, jak chełpisz się uwielbieniem Franca, kiedy prawda jest zupełnie inna! Haha!
Poderwałam się z sofy, na której zwykłam siedzieć. Tresh zrobił to samo, choć nie wiedziałam czemu. Nie zaatakowałabym tej jędzy, a nawet gdybym to zrobiła, to mnie trzeba by było ratować. Może dlatego i on wstał.
- Powiem ci jedno – syknęłam. - Niech cię diabli wezmą, razem z tym twoim ukochanym i tym knuciem! Gdzieś mam to, czy przeżyję tą pełnię, która nastąpi za trzy tygodnie!
I w tym momencie coś wpadło mi do głowy. Uśmiechnęłam się, nie ukrywając tego.
- Och, jakże mi ulżyło! A teraz, jeśli pozwolicie, pójdę do swojego pokoju.
Joanna odwróciła twarz, ale zdążyłam zobaczyć jej oburzenie.
Moim pokojem był teraz pokój Franca. Nie mogłabym wrócić do poprzedniego, ze względu na żabojada, który bał się, że następnym razem inny potwór zakradnie się i mnie porwie. Tak więc co noc musiał mnie ktoś obserwować i spać w tym samym pokoju. Franc pozwalał na to jedynie Jagodzie, a czasem gdy ona nie mogła, to sam trzymał wartę. Siedział raz na pufie i udawał, że czyta w ciemności książkę, ale czułam jego hebanowe oczy na sobie. Przez to wszystko zaczęło mnie wkurzać. Cisza, spokój, światło przechodzące przez szparę pod drzwiami, kroki tłumione przez dywan na korytarzu, ciche śpiewy, chichoty.
- Mógłbyś przestać? - warknęłam pewnego wieczoru. Minął wtedy piętnasty dzień, od kiedy się tu znalazłam.
- Co przestać? - spytał, odkładając książkę, którą dziwnym trafem czytał do góry nogami.
- To całe niańczenie się mną – jęknęłam i usiadłam na łóżku. - Wszystko mnie wkurza, kiedy tak tu siedzisz i mnie obserwujesz. Skąd mam wiedzieć, że jak zasnę, to nie skrzywdzisz mnie? Ta cała twoja Joanna cały czas powtarza, że czekacie tylko, aż COŚ się stanie. Chodzi wam o pełnię? - zapytałam, kiedy widziałam mimo ciemności, jak mina Franca rzednie. - Mam czas do pełni?
- Nie mogę ci powiedzieć. Wiedz tylko, żebyś cieszyła się każdą sekundą życia, którą ci zagwarantowałem – szepnął.
- Jak mam się cieszyć, kiedy siedzę w jednym miejscu przez długi, długi czas? Mógłbyś mnie puścić gdzieś...
Franc zacisnął usta, a jego oczy zmieniły się w dwa małe węgliki. Zerknął na mnie i uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Od dwóch dni planowałem ci to powiedzieć – zaczął, zaciekawiając mnie. - Niedaleko jest koncert Imagine Dragons, a z piosenek znajdujących się w twoim telefonie wywnioskowałem, że ich lubisz.
- I to jak! - pisnęłam. Patrzyłam na wampira bez mrugnięcia okiem. Byłam zszokowana. - Kiedy będzie ten koncert?
- Za godzinę – szepnął zmieszany.

I tak krótko wyjaśniłam, co się działo przez ostatnie dni. Ach! Łukasz często mnie odwiedzał i sprawdzał moje zdrowie fizyczne i psychiczne. Jednak już nie pamiętał, że tutejsi ludzi to wampiry, a ja jestem ich więźniem. Ale to już nieważne.
W tym momencie siedziałam w samochodzie Franca. Był obok mnie, więc byłam niezwykle onieśmielona. Wyjęłam dłoń z kieszeni kurtki i zaczęłam grzebać przy radiu. Po setnej mojej próbie, Francuz zlitował się nade mną i przy jednym kliknięciu guzika włączył urządzenie.
- Nienawidzę technologii – skwitowałam, wiercąc się teraz na siedzeniu. Naciągałam przykrótką spódniczkę mini, którą dostałam od Jagody. Nie wiem, czemu chciała, żebym się tak wystroiła. Krępowało mnie to tej nocy.
- Nie możesz usiedzieć na miejscu? - jęknął, patrząc na drogę. Spojrzałam na niego wymownie, ale już więcej się nie poruszyłam. Z radia dochodziła piosenka „Spectrum” Zedd, więc uspokojona patrzyłam za okno i marzyłam, że poczuję wreszcie wolność.
Mój kierowca rozpędził się na autostradzie. Przebył więc drogę o wiele szybciej, niż wcześniej kalkulował. W jakiś nieokreślony czas znaleźliśmy się pod wielkim budynkiem z dziwnym, zapleśniałym szyldem. Jakimś cudem na zatłoczonym parkingu znalazło się jedno wolne miejsce niedaleko wejścia.
Kiedy Franc zatrzymał się, ja siedziałam jak strusia na swoim miejscu i obgryzałam paznokcie. Korciło mnie, żeby uciec, ale facet jasno powiedział, że mnie dogoni, więc najlepiej, żebym czekała, aż on otworzy mi drzwi.
I zrobił to. Jak prawdziwy wampirzy dżentelmen. W sumie urodził się w średniowieczu, kiedy była moda na rycerstwo. Wpatrywałam się w jego szlachetną twarz, kiedy pojawiła się wraz z pomocną dłonią. Zachwycały mnie jego łagodne rysy i te wiecznie dziecięce oczy w różnych odcieniach brązu, a czasem błękitu.
Gdy dotknęłam jego ręki, naelektryzowało mnie. Zdziwiona zignorowałam to i wyszłam z trudem z sportowego samochodu. Kiedy stałam stabilnie na wysokich szpilkach Jagody, Franc zamknął drzwi i zablokował auto.
Bez słowa wskazał dłonią bym szła pierwsza, a ja zachichotałam nerwowo i niezbyt radośnie. Naciągnęłam znowu spódniczkę i ruszyłam w stronę budynku.
- Nie sądzisz, że jest dziwnie pusto? - zagadnęłam go, nie widząc żywej duszy na ulicach. Franc milczał. Nie odwróciłam się, by na niego spojrzeć. Szłam przed siebie, podekscytowana.
Poruszaliśmy się długo i w zupełnej ciszy. Teraz myślałam, że za daleko zaparkował. Czułam się nieswojo, kiedy on był za mną zaledwie krok dalej. Wydawało mi się, że poczułam na skórze jego chłodny oddech.
Ta cisza i to zimne, nocne powietrze pozwoliło mi wreszcie normalnie myśleć. Jak mogłam go zaczynać lubić?, głowiłam się, a strach zaczął nade mną panować. Jak mogłam poczuć sympatię do Jagody? Dlaczego z nimi wszystkimi rozmawiałam? Każdy z nich zamordowałam co najmniej jedną osobę! A ja potencjalnie jestem ich następną ofiarą!
- Kat? - odezwał się piękny głos. Franc nazwał mnie „Kat” pierwszy raz, jak mi się wydawało. - Coś się stało?
- Nie, nic się nie stało – odpowiedziałam szybko. Zbyt szybko.
Rozejrzałam się i z trudem orientowałam się, gdzie jestem. Wejście do klubu było zaniedbane i rozwalone, a pierwsze sale były ruiną. Prowadzona, trafiłam do wielkiej, królewskiej sali nieprzypominającej żadnych z klubów.
W środku tłoczyło się mnóstwo ludzi.
- To to? - zapytałam zdziwiona. Owszem, ludzi było mnóstwo, ale czułam dziwną atmosferę. Początkowo patrzyłam na tajemnicze osoby i nie zauważałam żadnych wizualnych różnic.
Brunet pokręcił głową zrezygnowany.
- Tak pragnęłaś gdzieś wyjść, a teraz sama robisz ciągle problemy – zaśmiał się. Jego uśmiech powalał. Nigdy nie widziałam, żeby się śmiał przy kimś innym. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, uśmiechnęłam się, czując ciepło w środku. - Tak naprawdę, to ten koncert jest dla wtajemniczonych – mrugnął, żebym mogła pojąć, o jakich „wtajemniczonych” chodzi. Doskonale już widziałam, że ci ludzie, tak milczący i dziwni, to: wampiry, wilkołaki, czarownice, elfy, kitsune czy śliczne, wyzywające nimfy.
Zarumieniłam się, napotkawszy spojrzenie jednego z pięknych elfów.
Na wysoko postawioną scenę weszło parę dziwnie ubranych osób z instrumentami. Wokalista podszedł do mikrofonu i się przywitał nieśmiało, patrząc na twarze nocnych stworów. Imagine Dragons z bliska wyglądali tak zwykle, że aż niezwykle.
Po krótkim sprawdzianie instrumentów zaczęli grać „Demons”.

I wanna hide the truth
I wanna shelter you
But with the beast inside
There's nowhere we can hide

No matter what we breed
We still are made of greed
This is my kingdom come
This is my kingdom come

When you feel my heat
Look into my eyes
It's where my demons hide
It's where my demons hide
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide
It's where my demons hide
Podeszłam do bruneta, który ze zmarszczonymi brwiami przypatrywał się wokaliście. Zacisnął usta i nie zwracał na mnie żadnej uwagi. Przyglądałam się jemu, jak on przyglądał się zespołowi.
- Imagine Dragons są tak dobrzy, że wszystko uchodzi im na sucho – szepnął, zwracając się do mnie. Wskazał palcem w ich kierunku. - Jeden z nich jest synem nimfy i czarodzieja. A te piosenki...
- Po prostu je piszą – powiedziałam, zanim skończył zdanie. - Nie stój tak! Zabaw się!
Wskazałam na tłum nastolatków i młodych dorosłych, którzy tańczyli i śmiali się radośnie. Nimfy podrywały opanowanych elfich mężczyzn, a elfki stały obok oburzone, błyszcząc swą magią. Za to wampiry miały swe ludzkie towarzyszki, z których czasem upijali łyk krwi. A lisołaki uderzały żartobliwie innych swoimi licznymi ogonami.
- Nigdy nie widziałam takich istot – zwierzyłam się wampirowi. Oboje jedyni staliśmy na uboczu ciemnego pomieszczenia. Objęłam się ramionami. - Oczywiście, w noc, podczas której zabiłeś Klaudię, widziałam ciebie, tą dziwną barmankę... Ale poza tym całe moje życie było takie normalne.
- A więc cieszysz się, że cię porwałem – uśmiechnął się, jakby wzmianka o Klaudii go nie ruszyła. Serce zabiło mi szybciej, bo mnie także to nie ruszyło. Zarumieniłam się.
Zespół skończył pierwszą piosenkę, a po chwili usłyszałam pierwsze słowa „Who we are”. Nie wiedziałam, który to dzień, która godzina, ale chciałam się znaleźć w kinie na seansie Igrzysk Śmierci. Chciałam znów mieć nudne życie i marzyć o super przygodach. Teraz zaczynałam rozumieć problemy Katniss Everdeen.
- To nie tak – odwróciłam wzrok. - Nic by mnie nie ucieszyło tak, jak powrót do domu.
I wtedy zdałam sobie sprawę, że kłamię. Moja podświadomość pragnęła, bym go nienawidziła, tak jak pragnęła, bym kochała Maksa. Ale to wszystko po fakcie okazywało się kłamstwem.
Patrzyłam na Franca, jakbym zobaczyła go po raz pierwszy w życiu.
- Coś nie tak? - zapytał podejrzliwie.
Nie odzywałam się, tylko pochłaniałam wzrokiem jego twarz, włosy, oczy. Nie wiedziałam, czemu to robię, ale nagle poczułam się znów jak pośród gwiazd, która szukała swej kochanej, samotnej duszy. Uśmiechnęłam się do niego nieco bardziej figlarnie, niż zawsze to robiłam podczas zwykłych flirtów.
Ocknęłam się i stanęłam do wampira tyłem, nim zdołałam popełnić błąd. Zamrugałam parę razy, by nie rozpłakać się. Mogłabym chociaż wreszcie poznać siebie. Wiedzieć, co robię, kim jestem. A wciąż nie wiedziałam. A z każdą chwilą wiedziałam coraz mniej...
Poczułam na ramieniu zimną dłoń. Nie poruszyłam się.
- Katerino – odezwał się surowo. - Spójrz na mnie.
Przełknęłam ślinę i odwróciłam się. Postanowiłam skryć chaos uczuć pod postacią niedostępnej i nieco chamskiej dziewczyny. Tą minę też zwykle nosiłam. Dumne spojrzenie, wyniosła postura...
Skrzywiłam się, gdy poczułam, jak zimne palce wodziły po moim ramieniu, aż zawędrowały na szyję. Franc, owszem, był niesamowicie przystojny i męski, ale wciąż nie wiedziałam, czego chcę, więc nie pomagało mi to, co on robił.
- Franc – szepnęłam, jakby głośna muzyka nie istniała. Wampir czekał, aż coś powiem, lecz milczałam i szybko struchlałam.
- Kat – odszepnął, gładząc moją twarz. - Nigdy nie byłaś słodka, nigdy nie byłaś normalna. Dlatego cię lubię.
Zbliżył się do mnie tak szybko, że dopiero po paru sekundach zrozumiałam, że mnie całował. I nie jak zwykli, szaleni od miłości nastolatkowie. Tylko jak niezwykły, szalony nocny łowca. Z jeszcze większym zdumieniem pojęłam, że odwzajemniłam namiętny pocałunek. Czułam jego miękkie, jedwabne usta i delikatną skórę na policzkach, kiedy dotknęłam ich dłonią. Znów czułam iskrzenie, prąd przepływający przez moje palce. Zapomniałam, kim jestem i co tu robię. Długo mi zajęło odparcie tego przyciągania. Znów widziałam miliardy gwiazd, które chichotały, a ja smutna i stęskniona patrzyłam na Ziemię. Musiałam być bliżej tej samotnej duszy. Samo dotknięcie nie wystarczało.

To sprawiło, że się oderwałam od niego i go spoliczkowałam.

________________________________

Taki sobie rozdział. Mam nadzieję, że następne mi się udadzą. A dla fanek romansów też coś będzie ;D Wkrótce...
Oraz chcę powiedzieć, że za niedługo historia Kat i Franca się zakończy ;)
Także chcę też przeprosić za te złączone wyrazy. Nie wiem, co jest grane.
Takie na poprawę humoru xD

20 stycznia 2014

Rozdział 5. Krew.

Leżałam w kałuży krwi półprzytomna. Próbowałam wstać, ale za każdym razem głowa opadała w dół. Czułam silny ból w udzie, jakby milion igieł wbiło mi się w tamto miejsce. Nie widziałam rany, ale musiała być dość niebezpieczna. Czułam, jak ubranie nasiąknęło ciepłą cieczą.
Jakieś zębiska delikatnie chwyciły mnie za nadgarstek i ciągnęły ze sobą. Mówiłam coś pod nosem, sama nie wiedząc co.
Znów czułam osłabienie, senność. Ciężkie powieki opadały, uniemożliwiając widzenia, i chyba nawet ziewnęłam. Nie byłam pewna niczego, co widziałam w tej chwili.
Wilk zawędrował ze mną aż pod kominek. Poczułam ciepło ognia na lewym policzku. Walczyło z sennością, mówiło mi: Wstań! Nie poddawaj się! Ale równie dobrze mógł być to krzyk biedronki. Zignorowałam to.
Ucisk zelżał, a potem nie czułam już kłucia przy dłoniach. Nade mną znalazł się pysk i poczciwe, złote oczy wilka. Patrzył na mnie tak mądrze, że aż się zawstydziłam. Głupio mi było, bo się dałam złapać temu wielkiemu, zdziczałemu psu, a on jakby się dziwił, że tak łatwo poszło.
Nagle pysk schował się w twarzy, sierść odpadła od skóry istoty. Oczy przemieniły się w śliczny błękit przypominający karaibskie wody. Podniosłam dłoń i ujęłam śniady policzek nastolatka. Miał z dwanaście lub trzynaście lat. Niewiarygodne, jak od niego inna była postać wilka. Wilk był szary, wydawał się stary i poczciwy, jako człowiek był młodym, cierpiącym i smutnym dzieckiem.
- Kim jesteś i kto ci to zrobił? - zapytałam ze łzami w oczach. Był za młody, więc nie mógł czynić takich strasznych rzeczy z własnej woli. Dlaczego był wilkołakiem?
- To twoja sprawka, twoja wina! - warknął chłopiec, a z jego ust pociekł czerwony płyn. Być może to była moja krew, która znalazła się w ustach młodzieńca, gdy atakował moje udo. Modliłam się w duchu, żeby to nie był on.
- Co? Dlaczego? - pytałam, czując, jak moje żyły kurczą się, usychają. Coś ta śmierć pragnie spotkania ze mną.
Kiedy z oczu chłopaka popłynęła łza, rozpoznałam, kim jest. Nazywał się Tomek Król i był bratem mojego kochanego Maksa.
To podniosło mnie na duchu i powoli wstałam. Od razu padłam na skórzaną, białą sofę, zakrwawiając ją, ale gdy ulokowałam się na meblu, spojrzałam na chłopaka. Kątem oka widziałam ślady, jak on w postaci zwierzęcia wlókł moje ciało.
- Co z Maksem? - zapytałam, teraz już płacząc. Ale za każdą chwilą brakowało mi łez i sił, więc gdy Tomek począł mówić, głośno oddychałam. Prawie charczałam.
- Źle z nim. On początku twierdził, że coś ci się dzieje. Nie myślał o tym, co mnie się stało! Tylko o tobie! - wykrzyczał. - Ale koniec z tym! Zapłacisz za to, że nas obu skrzywdziłaś! Że przez ciebie jestem potworem, a mój brat umierał z nerwów. „Nie odzywa się do mnie”, mówił jak debil, „Od kiedy była z Aną w klubie i poznały mordercę Klaudii, nie odbiera, nie pisze sms'ów, a na dworze mnie omija! A teraz nagle jej rodzice twierdzą, że pojechała na kolonie!”. „Jakie kolonie?”, spytałem go, bo doskonale wiedziałem, gdzie jesteś, „Chcesz znów ją widzieć? Pozwól mi wyjść do Dzikiego Lasu, mnie nic nie będzie, a jeszcze odzyskam dla ciebie dziewczynę!”. Wyśmiał mnie i zakazał mi tam chodzić. A teraz popatrz! Tyle tajemnic...
Nie słuchałam go dalej, traciłam czucie, jakąkolwiek siłę i zjechałam ze sofy na podłogę. Jak długo potrwa moja śmierć?, pomyślałam.
Nastolatek krzyknął coś do kogoś, kto właśnie wchodził do salonu. Wyłapałam jedynie „zabiję ją”. Patrzyłam bez emocji na jego twarz przekrzywioną grymasem wściekłości. Cofał się w stronę kominka z przerażeniem.
Odwróciłam wzrok i zobaczyłam blondynkę z burzą loczków na głowie i fantazyjnym makijażem. Wyglądała, jakby ją właśnie wypuszczono z wariatkowa. Uśmiech jednak miała grzeczny i uprzejmy. Spojrzała na mnie krótko, wyszeptała coś i ktoś przyłożył do moich ust jakąś mokrą rękę. Zanim zrozumiałam, co się dzieje, łyknęłam napełniającą moją buzię ciecz. Nagle koncentracja do mnie wróciła, już wszystko dobrze słyszałam, ale wciąż czułam suchość w ciele. Po chwili wydawało mi się, że jestem po sutym obiedzie.
Dłoń cofnęła się i odsłoniła mi zatrważający widok. Jagoda, jak przypuszczam, krzyczała coś po łacinie, a w pokoju zrobiła się dziwna wichura, która okrążała nastolatka. Tomek nie wiedział, co się dzieje. Kręcił się wokół własnej osi i próbował się wydostać. Wyglądał żałośnie z łzami na policzkach. Wiatr ustał. Chłopak zatrzymał się i odetchnął z ulgą.
A potem pochłonęło go płomienie z kominka.
Krzyczałam, płakałam i próbowałam się wyrwać z czyjegoś uchwytu. Nie pamiętam, jak zdołałam wstać, ale wyrywałam się, kopałam człowieka, który nie chciał mnie puścić. Moje cierpienie nie miało końca. Patrzyłam, jak chłopak próbuje walczyć z niepokonanym ogniem, szarpie się z nim, biega po samym salonie. Nie mogłam od niego oderwać wzroku. Oczy prawie wyszły mi z oczodołów i nie miałabym problemów, gdyby to zrobiły. Tomek krzyczał moje imię, wołał po pomoc, a potem padł martwy wraz z nim ogień zniknął. Teraz pamiątką po tej strasznej chwili był popiół.
- Jak mogliście? Jak? - wrzeszczałam łamiącym się głosem.
Czarownica, bo jak nazwać inaczej osobę jej pokroju, spojrzała na mnie współczująco.
- Jeszcze nieraz spotkasz się ze zdradą i cierpieniem – zapowiedziała mi ze smutkiem. - Ale gdybym tego nie zrobiła, chłopak narobiłby tobie kłopotów. Zamierzał cię zabić.
- A wy może nie? - szarpałam się z kimś za mną, a gdy na tą osobę spojrzałam, był to mi nieznany jakiś facet z trzydziestką na karku. Miał gęste, czarne włosy z blond pasemkami. Miał też bezkresne, onyksowe spojrzenie. - Kim jesteś, do cholery?
- Jestem Lucjan – przedstawił się ochrypłym głosem, nie ukrywając zdziwienia.
- Wilkołak – syknęłam, kipiąc ze złości. Spojrzałam na blondynkę. - A ty kim jesteś, wiedźmo?
Nigdy nie zachowywałam się tak, jak dziś. Coś nakazywało mi zemścić się za chłopaka i mówiło, że to ich muszę sprowokować do walki.
- Jestem wiedźmą – powtórzyła z pustym wzrokiem. Kiedy ocknęła się, odwróciła się do mnie. - Nazywam się Jagoda i jestem czarownicą.
Szarpałam się w miejscu, ale Lucjan ani widział mnie puścić. Jagoda prosiła mnie, bym się uspokoiła, bo stracę siłę i przytomność, gdyż krew jakiegoś wampira, który zapewne stał za mną i trzydziestolatkiem, może przestać działać.
Gniewnie przeklinałam to na dziewczynę, to na mężczyznę. Patrzyłam przy tym na popiół, który zdawał się być nic niewart.
- Co się dzieje? - zapytał ktoś od wejścia do salonu. Wszyscy razem spojrzeliśmy w tamtą stronę. Franc miał na sobie potargane, zakrwawione dżinsy i biały ręcznik przerzucony przez ramię. Teraz, widząc go bez koszulki, z mnóstwem ran ciętych, mogłam zauważyć dobrze umięśnione ciało i parę blizn.
- Katerina się rzuca – odpowiedział nieznany mi wampir. Owa istota podeszła do do bruneta i mogłam spojrzeć, że to śliczna szatynka. Patrzyła na dwudziestolatka jak na obrazek. Dotknęła jednej jego rany, przesunęła po niej palcem i zlizała krew z palca, nie odrywając z niego oczu. Franc zdjął ręcznik z ramienia i otarł się. Minę miał niezwykle nieczytelną.
Kiedy spostrzegł mój wzrok, zrobiło mi się słabo i zemdlałam.

Obudziłam się w pokoju, którego pierwszy raz widziałam na oczy. Był skromny, z mnóstwem starych książek na półkach, z wielkim fortepianem w centrum pomieszczenia i z laptopem w kącie.
Nie ruszałam się. Wzrokiem pochłaniałam każdy centymetr ściany. Sufit był nieskazitelnie biały, a reszta tonęła w brązie i czerni.
Dopiero po paru minutach uświadomiłam sobie, że ktoś mnie obserwuje. Podniosłam się niechętnie, oparłam głowę wyżej, niż kiedy leżałam, i mogłam swobodnie rozeznać się w sytuacji. Na początku nie poznałam wysokiego blondyna. Musiałam wytężyć dziwnie słaby wzrok i bardzo mocno się skoncentrować. Kiedy obraz się wyostrzył, ów chłopak siedział plecami do mnie i rozmawiał z kimś przez telefon.
- Ana, nie rozumiesz – jęczał. - To, że nie odpisuje, nie znaczy, że zaginęła. Jestem pewien, że dobrze się czuje. A jak wróci, to cię wyśmieje. Mówię ci! A możesz mi nie wierzyć, grunt, żebyś się nie martwiła, dobrze?
Telefon wydał dźwięk charakterystyczny przy rozłączeniu się. Nieznajomy siedział tak przez chwilę i widocznie się nad czymś zastanawiał.
- Łukasz? - usłyszałam głos. Zaraz potem pojęłam, że to był mój głos.
Blondyn odwrócił się i przede mną promieniowała ze szczęścia twarz brata mojej przyjaciółki. Zapiszczałam ze szczęścia, choć w głębi duszy cichy głosik poszeptywał mi, że i on może być zagrożony. Usiadłam i rzuciłam się w objęcia studenta medycyny.
A on czule pogłaskał mnie po głowie i ucałował mnie w czoło.
- Martwiłem się o ciebie, aż dostałem wiadomość, że mogę ci pomóc – szeptał. - Potrzebowali dla ciebie lekarza, a ja się już trochę znam na tym, więc...
- Och, skończ! - krzyknęłam, płacząc. - Mów, co z moimi przyjaciółmi! Rozmawiałeś z Anastazją!
- Siostra martwi się o ciebie, bo skończyłaś do niej pisać. A brat Maksa zaginął, przez co tym bardziej wszyscy się o ciebie niepokoją. Mówi się, że ty, Tomek i Klaudia jesteście ofiarami tej samej bestii. Ale twoi rodzice ciągle powtarzają, że wyjechałaś za granicę, żeby odciąć się od zmartwień. Jednak nikt nie dał się nabrać.
Szepnęłam coś cicho pod nosem. Łukasz posłał mi smutny uśmiech, a potem głośno westchnął i rozejrzał się po pokoju.
- Franc. Jak na potwora to nieźle się urządził. Powiedział mi, że budowanie tej willi zajęło jemu i jego kompanom jedynie miesiąc. Potem zaczął cię szukać i pomylił cię z Klaudią. Kiedy jednak zauważył błąd, było za późno. Musiał ją zabić... A jak skończę ci pomagać, to usunie ze mnie całą pamięć o tobie i wszystkich tych wampirach. Nie zabije mnie ze względu na ciebie.
Prychnęłam z całą pogardą. On zabijał każdego na drodze albo jego „rodzinka” robiła to za niego. Klaudia, Tomek... Nie bał się zabić starych, najedzonych wampirów i swojego przyjaciela. Zrobił to przeze mnie... Nie wiedziałam, czy cieszyć się z tego, że w jakiś sposób zależało mu na mnie, czy płakać, bo tyle osób nie żyje przez nic niewartą Katerinę Luciano.
- A teraz, moja ulubiona pacjentko, idź spać. Musisz nabrać sił, a jak się obudzisz, przyniosę ci jakieś śniadanie – wskazał na okno, za którym rozciągał się obraz czarnego nieba z mnóstwem małych gwiazdek. Serce mi podskoczyło i zrobiło kilka obrotów na ten widok. - Jest teraz noc. Zdziwiłem się, że kilka godzin po tej całej... sytuacji się obudziłaś. Mój przełożony zawsze podkreślał, że to normalne, jak pacjent jest w krótkiej śpiączce.
Położyłam się wygodnie w łóżku i przymknęłam oczy. Przyjaciel opatulił mnie ciepłą kołdrą i szepnął „dobranoc” z uśmiechem. Słyszałam jego kroki, jak odchodził, więc otwarłam oczy.
- Mam pytanie – odezwałam się. - Czyj to pokój?
Nie dawało mi to spokoju, bo w pomieszczenie ktoś dał coś od siebie. Musiał być to czyjś pokój.

- Och, tego wampira – mruknął Łukasz, przyglądając się mojej twarzy. - Wiesz, tego macho, Francois.

______________________________
Specjalnie dziś dodałam tą notkę z okazji mojej szesnastki. :D
Tu gify postaci:
Łukasz
Tomek
Jagoda

A poza tym MUSIAŁAM i to dać:

ORLANDO JEST BOSKI <3


Pozdrawiam!

15 stycznia 2014

Rozdział 4. Głód.

Drogi pamiętniku,
Dziś znalazłam Cię w swoim nowym pokoju. Ale Ty nie rozumiesz... Zbyt dużo do wyjaśniania, może raczysz się skróconą wersją?
Tak więc podczas pełni znowu zwariowałam, zwiałam do lasu – brzmi to dziwnie, wiem – i zostałam pogryziona przez dwóch sflaczałych wampirów. I on mnie uratował. Ten, o którym Ci piszę, którego Ci tu namalowałam. Ale nie na tym się skończyło. Porwał mnie i teraz więzi. Skopiował mój pokój i teraz tu u niego siedzę, jak zwykłam siedzieć w swoim pokoju, pisząc do Ciebie. Ale czuje coś innego. Obcość.
Jednak nie jest tak źle. Owszem, nawrzeszczał na mnie, ale jak dziś zeszłam do kuchni, zjadłam bułkę i poszłam do salonu, napotkałam jednego z wielu jego pobratymców.
- Witaj, ślicznotko – powiedział mi łobuzersko. Nie powiem, spodobał mi się. Może później go narysuję. Mam teraz sporo czasu, a rysunek Franca mi się udał.
- Cześć – odpowiedziałam, czując czarną dziurę w brzuchu. Jego czarne oczy i ten uśmieszek powalał mnie na kolana. Czy ja zawsze tak muszę mieć przy fajnych facetach? Ciekawe, czy na wszystkich działałam, jak oni na mnie. Maks twierdził, że wszyscy inaczej na mnie patrzą, niż na inne dziewczyny. A Klaudia wyrzuciła mi, że wszystkich podrywam wzrokiem i seksownymi minami. Ale nie miałam o tym pojęcia!
- Jesteś psiapsiółą Francisa?
Nie odpowiedziałam. Zbliżył się wtedy do mnie na parę kroków i nie odrywał swoich oczu od moich. A ja stałam jak wryta i łykałam ślinę. Zrobiło mi się gorąco, a on był tak blisko...
Niespodziewanie pochylał swoją twarz ku mojej. Rozchylił usta, ale potem zauważyłam, że kieruje się ku mojej szyi. Odsunęłam się i tym go rozwścieczyłam. Chwycił mnie za ramiona i przygwoździł do ściany.
- Jestem strasznie głodny, bo twój przyjaciel boi się atakować tutejszych – zasyczał. - Jak straci dziewczynę, to dostanie nauczkę.
I z sykiem wydłużyły mu się kły, a twarz przybrała demonicznego wyrazu. Krzyknęłam łamiącym się głosem. Bałam się tego, to było strasznym doznaniem za pierwszym razem, a za drugim wolę nie wiedzieć, jak długo bym wytrzymała.
- Tak mi przykro usuwać z tego świata taką ładną buzię – mówił to, ściskając dłonią moje usta. Wydymałam je jak ryba. Głupia sprawa.
Mimo tego wyglądu ciągle coś mnie do niego ciągnęło. Twarz wciąż była słodka, mimo oczu i kłów. A uśmiech psychopaty w jego wykonaniu był czarujący. Czy może jego jakieś moce to robiły?
Charknął, szykując się do ataku, ale nie patrzyłam dalej. Poczułam, że oderwał się ode mnie. Otwarłam oczy.
I znów atakujący mnie wampir poleciał do tyłu. Wampir trafił w szklaną gablotkę i zniszczył ją doszczętnie.
- Może, mój kochany Nathanielu, ja bym się tobą nakarmił? Albo moja droga Katerina, którą prawie skosztowałeś? - wyszeptał Franc z zimną furią w oczach. Stał przy drzwiach, więc nie wiedziałam, jakim cudem mężczyzna nazwany Nathanielem wystrzelił na kilka metrów. Patrzyłam na mojego wybawiciela z wdzięcznością, ale i tak miałam do niego urazę.
Zaczął podchodzić do Nate'a bezszelestnie. Chodził ciszej niż jakikolwiek drapieżnik polujący na swoją ofiarę. Twarz była bez skazy i mogłabym pomyśleć, że jest nadzwyczaj spokojny, gdybym nie patrzyła wciąż w jego oczy. Z tej odległości widziałam, jak jego wzrok ociekał gniewem! Jakim cudem?
- Nie będziemy głodować z twojego czy czyjegoś innego powodu – warknął Nate, ale jego głos nie był już taki pewny.
- Moja droga niegrzeczna Katerino – odezwał się głośniej Francis. - Może poszłabyś do swojego pokoju? Dorośli muszą porozmawiać na pewne tematy.
Tak więc poszłam z miłą chęcią i spędziłam dzień w strachu i ciszy. Drżałam, słysząc przytłumione odgłosy walki, dźwięki tłuczonego szkła i bardzo głośny wrzask.
Po dwóch godzinach usłyszałam krzyk dziewczyny: „O, nie! Zabiłeś mojego ulubionego wampira!”. Czy to była ta Jagoda? Chyba się nie dowiem.
Czuję się w tym miejscu strasznie samotna. Z nikim nie rozmawiam, nikogo nie spotykam. A książki, filmy, komputer? Nie mogę niczego ruszyć. A boję się poprosić kogoś o pomoc. Boję się zejść, bo może spotkam innego głodnego wampira.
Mój kochany pamiętniku! Tak długo czekałeś, aż się odezwę. Pamiętasz mój pierwszy wpis, kiedy byłam mała?
Mój dobry pamiętniku,
chciałabym być kiedyś syrenką! Spraw to, bo mama mówiła, że Tobie mogę wszystko powiedzieć... O wszystko poprosić. A jak dla Ciebie to trudność, to chciałabym, żeby chociaż książę mnie uratował przed potworem! Albo żebym miała super przygodę!”
Ależ byłam głupia i naiwna... I taka młoda. Zazdroszczę sobie sprzed kilku lat. Byłam wszystkiego pewna, nie bałam się, byłam szczęśliwa.
O, ho! Ktoś idzie. Jestem ciekawa, czy to przeżyję.

Odsunęłam się od książeczki i schowałam ją w poszewce poduszki. Czekałam z narastającym napięciem, aż otworzą się drzwi.
Ale ktoś najpierw zapukał, a potem wszedł do środka, zamykając szybko drzwi. Franc niósł ze sobą mój kochany telefon. Ekran zgasł po przyciśnięciu jednego guzika.
- To chyba jest twoje – powiedział z kamienną twarzą. - Nie masz już możliwości wysyłania sms'ów, dzwonienia i korzystania z Internetu.
- Czemu mnie przetrzymujesz? - wyjęczałam. Spojrzałam na niego spode łba. - Gdyby nie zależało ci na moim życiu, już byłabym martwa. Więc o co ci chodzi? Na zmarnowaniu mi życia, przebywając tylko w jednym miejscu? Jest tu strasznie nudno!
Mogłabym przysiąc, że kącik jego ust drgnął. Potem podszedł i podał mi telefon, a ja szybko włączyłam go i rozkoszowałam się tapetą z Igrzysk Śmierci. Potem niechętnie oderwałam wzrok od tego i spojrzałam na bruneta. Miał smutną minę.
- Dzięki, ale to mi nie wystarczy – szepnęłam. Wydawało mi się, że on za długo się na mnie patrzy w milczeniu.
- A czego jeszcze pragniesz? - zapytał, uśmiechając się. Usiadł obok mnie na łóżku. Miał teraz głębokie, brązowe oczy.
- Wielu rzeczy – uśmiechnęłam się. - Może jednak zacznę od tego, że musisz mi wszystko wyjaśnić.
Pokręcił głową.
- No to załatwisz mi jakiś laptop lub książki? - zapytałam nerwowo. - Laptop bez Internetu, oczywiście!
- No i chciałabym trochę wolności – szepnęłam. - Mogłabym pójść do kina... Nawet jeśli groziłoby to twoim dziwnym towarzystwem – zażartowałam.
- Nie dziś – odrzekł, wstając. Ziewnął i wyprostował się. - Czeka nas dużo pracy. Na razie pozwalam ci wałęsać się po domu. Już nikt cię nie zaatakuje.
- Zależy ci na moim życiu – powtórzyłam, co wcześniej mówiłam. - Musi zależeć. Więc co z Nate'em? Jest martwy? - dopytywałam się, ale potem zmieniłam tory myślenia. - A ja czemu tutaj tkwię? Rodzina zrozumie, że zostałam porwana...
- Do tego czasu będziesz martwa – uciął Franc z diabolicznym, przerażającym uśmiechem. Poszedł aż do drzwi i tam się zatrzymał. Zerknął na mnie i szepnął – Nate nie żyje. Zabiłem go.
Stał tak, trzymając klamkę drzwi. Wzrok miał nieobecny, usta rozchylone. Czułam, jak powietrze na mnie napina, bo on wysłuchiwał czegoś. Tyle o sobie nie wiem...
- Co...? - zaczęłam i w tym czasie się ściemniło na zewnątrz. Usłyszałam głośne wycie i trzaski łamanych gałęzi.
Franc zdążył tylko spojrzeć na mnie z wielkim przerażeniem, zanim olbrzymi wilk wleciał do pokoju przez okno. Stwór obsmarowany był swoją krwią, ale dumnie stał i warknął na wampira parokrotnie.
Przystojniak zmienił się. Oczy stały się oczami demona, a kły były o wiele dłuższe od kłów Nathaniela. Zawarczał na potwora, chcąc, żebym dalej była niezauważana. Postura wampira diametralnie się zmieniła. Wskazywała na odwagę, siłę i nieśmiertelność o wiele silniej, niż kiedy siedział tuż obok mnie zaledwie minutę temu.
Franc szybko wymienił ze mną spojrzenie.
Uciekaj przy sposobności, usłyszałam jego głos w swojej głowie. Pokiwałam głową.
Mężczyzna rzucił się na wilka i powalił go. Wielki wilczur warknął dziko. Jego zębiska były ogromne, białe i ostre. A widok sierść przypominał mi miękkie włosy Maksa...
Nie czekając na znak Franca, dobiegłam do drzwi i wyleciałam na korytarz. Spieszyłam się tak, że poturlałam się po schodach, upadając mocno na plecy. Jęknęłam i odeszła ze mnie cała ta chęć przeżycia. A co mi tam, niech tu bydlę przyjdzie i mnie zje.
Patrzyłam na drewniany sufit i przyglądałam się belkom. Musiałam mieć głupi wyraz twarzy, bo sama czułam się jak idiotka. Byłam już głucha na wszystkie dźwięki i zdziwiłam się, kiedy nad moją twarzą znalazł się szary wilk, który przekrzywił rozumnie głową, przyglądając się moich oczom.
- Cześć – powiedziałam do zwierzęcia pogardliwie. Patrzył na mnie długo, a ja zmarszczyłam brwi. Bestia zaskomlała i schowała się gdzieś poza moim widokiem.

A potem poczułam coś ostrego na swoim udzie. Zemdlałam.

________________________________
"rysunek" Nathaniela, który kiedyś tam Kat stworzy:
źródło: wujek Google

Rozdział mi dziwny wyszedł, bo na szybko go teraz napisałam. NOCNA WENA XD
A oto gify( a dziś będzie ich dużooo xD)


09 stycznia 2014

Rozdział 3. Franc.

Obudziłam się w ciepłym łóżku z ogromnym bólem głowy. Mrugnęłam parę razy, oślepiona blaskiem porannych promieni słońca. Byłam nieświadoma tego, co robię w swoim pokoju i co działo się poprzedniej nocy. Czułam się jak na kacu. Cholernym, dotkliwym kacu.
Dopiero po chwili poczułam, że okno jest otwarte. Wiatr delikatnie i przyjemnie niósł wilgotne, ciepłe wytchnienie.
Próbowałam wstać, podnieść chociaż głowę, ale bezskutecznie. Za każdym razem poczułam ból i bezład. Potem w sumie odnalazłam plusy tego leżenia. Nie pójdę na parter, nie spotkam surowej mamy i zbyt stroskanego ojca oraz „dorosłej” siostry. Przynajmniej trochę poleżę i pobujam w obłokach.
Ale wiatr poruszył gałęziami, chowając na parę sekund słońce. To wystarczyło, żebym zauważyła, że nie leżę w swoim pokoju, ale w innym, zrobionym na wzór mojego. Jednak dywan nie był tak puchaty jak mój, a plakaty przedstawiały zespoły, których w życiu bym nie posłuchała. Ja na pewno nie zawiesiłabym plakatu One Direction obok Muse. Jakbym to pierwsze w ogóle słuchała.
To zmusiło mnie do wyskoczenia z łóżka, mimo że to prawie rozrywało mi mięśnie. Zauważyłam, że na etażerce leży dzbanek pełen wody i pusta szklaneczka na ślicznej serwetce w leśne wzory. Potrzebując się czegoś napić, chwyciłam dzbanek i ostrożnie nalałam sobie wody do szklanki, po czym napiłam się. Od razu poczułam się lepiej.
Usłyszałaś trzask zamykanych drzwi dokładnie pode mną. Zadrżałam, słysząc niewyraźne głosy.
Gdzie mój telefon?, pomyślałam podenerwowana. Musiał tu być.
Zaczęłam przeszukiwać pokój, walcząc z mdłościami. Nerwy zżerały mnie od środka. Czułam, jakbym zjadła dwa razy większą, ciężką kulę. Kiedy usłyszałam kroki niedaleko jednych z drzwi, załkałam. Zaczęły mi się trząść dłonie, powieka nieznacznie zadrgała.
- Porzeczko, czy tam coś... - zaczął męski, niski głos.
- Nazywam się Jagoda! Czy nie umiesz się przyzwyczaić? Wiesz, że muszę zmieniać imię – odezwał się dziewczęcy głosik. - Poza tym...
- Tak, tak. Zrób napar z królewskich roślin. Obudziła się śpiąca królewna.
Wkurzone westchnięcie, cichy szelest, tupnięcie i oddalające się kroki.
Odetchnęłam z ulgą, ale potem mimowolnie krzyknęłam, kiedy drzwi się otworzyły. Oniemiała patrzyłam na tego człowieka. Oczy musiałam mieć bardzo wielkie w tej chwili, bo On się uśmiechnął. Przystojny blondyn o jagnięcych oczach. Czekaj, teraz już nie był blondynem. Miał miękkie, brązowe włosy. Ale nie zauważyłam tylko tego. Moje oczy powędrowały do jego kształtnych, kuszących warg. Poczerwieniałam, kiedy zrozumiałam, że on cały czas stoi przy drzwiach i cierpliwie czeka, aż skończę napastować go wzrokiem.
- Jestem Francis de Bourbon Duc d'Anyou, ale nazywaj mnie „Franc”, a jeżeli już chcesz, to nawet „Francis” – powiedział, unosząc kącik ust. Zamknął drzwi, a potem zrobił kilka kroków w moją stronę. Stanął w miejscu, kiedy ja uciekłam w najdalszy kąt pokoju, teraz przerażona.
Uśmiechnął się znowu, a ja o mało nie zemdlałam. Emanował czymś, co mnie obezwładniało. Takie coś Ana z Klaudią nazywały... Nie, skądże. Ja w to nie wierzę.
- Ja jestem... - zaczęłam, ale głos uwiązł mi w krtani. Patrzyłam na niego, opierając się o ścianę pełną różnych plakatów.
- Katerina Luciano – wyszeptał mężczyzna z mocnym akcentem, a ja struchlałam. - Boisz się mnie, człowieka, który nie zamierza cię skrzywdzić?
- Por-rwałeś mnie – zarzuciłam mu głośniej. - Za-a-biłeś moją przyjaciółkę i dziwnym trafem nie pamiętam, co wczo-o-raj robiłam.
Franc przekrzywił głowę, ale zmarszczył brwi.
- Mogę ci pomóc z pamięcią? Jestem pewien, że gdybyś chciała, tobyś to zapamiętała... - podszedł tak blisko mnie, że potrafiłam widzieć, jak dużo szczegółów jego twarzy nie zauważyłam przy pierwszym spotkaniu. Prosty nos, szlacheckie, łagodne rysy i te ogromne, wiśniowe usta... Ach, aż chciałoby się je dotknąć! Ale jego wargi wykrzywiły się w bólu. Z nich wysunęły się para cienkich i bieluśkich... zębów? Kły. Gdy odważyłam się spojrzeć w jego oczy, ona przybrały barwy czerwieni, a pod oczami wyznaczyły się niebieskie, kręcone linie. Żyły, pełne...?
Krew.
Biegłam przez las oświetlony światłem księżyca. Co chwilę znajdywałam się przy innym drzewie. Ręce miałam okropnie brudne, wrażliwe, a kolana całkiem rozcięte. Niczego innego nie czułam prócz bólu i zmęczenia. Ale nie zatrzymywałam się na dłużej niż dwie sekundy.
Co jakiś czas słyszałam wycie wilka. Wydawało mi się, że to coś się zbliża. Tym bardziej przyspieszyłam kroku, ale jeśli miałabym wierzyć horrorom, to ten stwór mnie i tak zabije. Zasuwałam szybciej niż nastolatki w czasie wyprzedaży butów. Albo fanki Justina Biebera, widzące go gdzieś blisko. Więc naprawdę pędziłam ile sił w nogach.
Po iluś minutach sprintu usłyszałam okrzyki bitewne. Od razu skojarzyło mi się to z Władcą Pierścieni i przed oczami pojawił się obraz jednej z bitew Drużyny Pierścienia z orkami i uruk-hai. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie zachowanie i wygląd Legolasa, kapryśność Gimliego i miłość Aragorna do Arweny. Zaśmiałam się, gdy przypominałam sobie sceny z Pippinem i Merry'm oraz Gandalfem. Potem zasmuciłam się, kiedy na koniec pojawiła się Ta Scena, kiedy Frodowi Gollum odgryzł palec z pierścieniem, a potem dwulicowy stworek wpadł do Ogni Samotnych Gór.
Nie potrafiłam sobie przypomnieć, jak znalazłam się blisko polany, na której kiedyś znalazłam dziwne, niebieskie kwiaty. Tato zabronił mi wchodzić do tego lasu, bo nagle zaczął wierzyć, że tam są złe duchy. Złe moce.
Polana nie była pusta. Tu i ówdzie walały się martwe ciała ludzi. Wszędzie była krew, ludzkie serca lub odcięte głowy. Zamarłam i schowałam się za drzewem, kiedy nagle przede mną zjawił się jakiś mężczyzna. Nie zauważył mnie, dlatego szeptał do kogoś:
- Mają za swoje te żółtodzioby! Żeby wtargnąć na nasze, odwieczne tereny, Michael? Co im odbiło? - Po głosie wyobraziłam sobie jego jako zapracowanego i zmęczonego starca, który klnie na dzieci z wioski, który coś nabroiły i musiał je ukarać.
- Mnie się wydawało, że są stąd. Widziałem paru kiedyś jako ludzi. Ktoś ich stworzył, by nam zapewnić na ten wieczór mnóstwa „zabawy” - mruknął drugi.
- Lub żebyśmy stracili swoich ludzi Zostaliśmy sami, mój bracie! Co teraz zrobimy, kiedy napadną na nas gorsi przeciwnicy?
- Nie wiem, Edmundzie – szepnął Michael, łkając. Potem zamilkł i głośno wąchał. - Czuję krew, bracie.
- Ja też ją czuję. Tak, krew. Krew naszych braci i sióstr!
- Nie! - Michael szarpnął brata, sądząc z odgłosów. - To ludzka krew... A jak się wsłuchasz, to usłyszysz bicie serca. Zaledwie parę metrów od nas.
Nie, pomyślałam, kręcąc głową. To są jakieś żarty. Nie!
Bezmyślnie wystartowałam w przód i planowałam biec prosto, jak najdalej. Kiedy chcę, mogę być niedoścignięta. Minęłam stary dąb i spróchniałe nieznane mi drzewo. Przeskoczyłam wielki krzak, a potem jakiś zwalony pień. Przez dwie minuty myślałam, że nigdy mnie nie dogonią, że się uratowałam. Ale to złudne myśli.
Coś szarpnęło mnie do tyłu i uderzyłam głową w ów zwalony pień. Podniosłam się, stękając.
- Cóż, Edmundzie, straciliśmy rodzinę, ale mamy chociaż słodką przekąskę – odezwał się Michael, mężczyzna łudząco podobny do Gary'ego Oldmana. Edmund, który wyszedł przed przyjaciela, wyglądał zaś bardzo staro i zgryźliwie.
- Nie pomścimy tym ich, ale... - zaczął, lecz przerwał, jęcząc. Rozchylił usta i pojawiły się cieniutkie kły wampira, a jego oczy poczerwieniały. Rzucił się na mnie, wtapiając zęby w moją szyję.
Otworzyłam usta, ale wydostała się z nich tylko para. Patrzyłam pusto na rozgwieżdżone niebo i na myśl przyszło mi wspomnienie. Odległe wspomnienie, jakby nie moje. Nie, to nie mogło być moje. Ale jednak widziałam to.
Gwiazdy były wokół mnie, żartobliwie migotały, dziecinnie goniły się na czarnym tle. A ja, wśród nich, duża i pełna sił dzięki mocy słońca. Uśmiecham się do moich małych dzieci i namawiam je do splatania figlów planetom. Później patrzę na ziemię. Stąd była osiągalna dla mojego oka. Mimo tego, że nie widzę dokładnie ludzi i zwierząt, czułam, jak na nich działam. A szczególnie na jedną istotę. Wiecznie samotną duszę, którą kochałam od samego początku, kiedy zaistniał. A on czeka na mnie. Muszę zejść. Muszę go znów zobaczyć. Ale czy mnie rozpozna? Czy ja go w ludzkim ciele będę pamiętać?
Ocknęłam się, kiedy zaczynałam odczuwać chłód. Edmund stał oparty o drzewo i pozwala się posilać mną Michaelowi. Umrę, ale dlaczego mi tego nie przyspieszą? Nie mają współczucia? Jestem już zmęczona, zaraz... zasnę...
Nagle jak grom z jasnego nieba coś trafiło w Michaela. Poleciał i uderzył w wielki głaz wiele metrów ode mnie. Edmund warknął i zarazem syknął. Gotował się do skoku, ale napastnik był o wiele, wiele szybszy. Wydawało mi się, że zanim go jeszcze dotknął, Edmund upadł pod drzewo. A potem mężczyzna z ciemnymi włosami i garniturem na sobie chwycił i wyrwał jedną gałąź z młodego drzewa. Trzymał ją w ręce i cicho podchodził do starca. Zamrugałam, by wiedzieć, co się z nimi stanie, ale ciemność próbowała mną zawładnąć. Jestem za słaba, żeby oprzeć się jej sile...
Zamrugałam ponownie i znalazłam się w świetnie oświetlonej sypialni. Franc puścił do mnie oko i szepnął:
- Śpiąca królewna już wszystko wie, co chciała?
- Umierałam... - zadrżałam, otoczona nagłym chłodem. Byłam wstrząśnięta. Chciałam mieć przy sobie Maksa. On by to wyjaśnił w zabawny sposób. Że Dumbledore z Harry'ego Pottera powstał z książki i uratował mi życie albo może Gandalf, chyba że tym razem Stefano Salvatore ulitował się nade mną... A może silny Peeta Mellark wyniósł mnie z sideł śmierci? Załkałam w duchu. Teraz, gdy wiedziałam, że nie spotkam przyjaciela, naprawdę odczułam jego brak. Byłam taka niezdecydowana, że teraz płaciłam za to. Umrę, nie jako wspaniała przyjaciółka, wzorowa córka, siostra i koleżanka, lecz jako arogantka, idiotka i zwykła, pusta lalunia. Teraz wiedziałam, że kocham Maksa i Anę, ale jak mogłabym ich zaprzyjaźnić razem, żeby nie wybierać? Żeby z tydzień na tydzień nie zmieniać „przyjaciela”? Po co ja się zastanawiam... Już ich na zawsze straciłam...
- Tak, umierałaś Franc zbliżył się do mnie, a ja się nie ruszyłam. - Pragniesz więcej wiadomości? Od tamtego wieczoru minęły cztery dni. Twoi rodzice cię nie szukają, bo im wmówiłem, że jesteś na obozie. Jagoda odpisuje twoim przyjaciołom za ciebie. Nie wyjdziesz stąd, księżniczko. I nikt ciebie nie szuka.
Nie mogłam się ruszyć, a on wciąż i wciąż się zbliżał. Fascynacja przegrywała z nienawiścią.
- Nienawidzę cię! - krzyknęłam. - Jesteś popaprany! Za kogo się w ogóle uważasz?
- Za Pana Życia i Śmierci – odpowiedział wesoło. - Jestem bardzo starym i silnym wampirem z niespotykanymi dla wampira mocami. Jestem niezwyciężony, niezłomny i nigdy nie nabiorę się na słodkie słówka i miny. Nie wyjdziesz stąd, kiedy ja tego nie chcę. Bo gdyby nie ja...
- Umarłabym – odrzekłam, bo to było oczywiste. Hardo spojrzałam mu w oczy. Minęła długa chwila, kiedy spoliczkowałam go. Co z tego, że ręka mnie bolała zaraz potem. Zaskoczenie, ból i czerwony ślad na policzku wampira były zadowalające. Ha! Wręcz satysfakcjonujące.
- Dlaczego? - syknął i chwycił mnie za nadgarstek. Jego łagodne rysy twarzy zmieniły się w grymas nienawiści. - Nie boisz się śmierci, Katerino? Chcesz dołączyć do swojej przyjaciółki? Mam potem zabić twych przyjaciół? Anę, Maksa, Sandrę? A może – jego nos zetknął się z moim. - mam zabić twoją włoską rodzinkę? Mam nadzieję, że Penelopa smakuje tak, jak wygląda!
- Wolałabym umrzeć, niż siedzieć tutaj! Do czego jestem ci potrzebna? Żebyś się mógł mną zabawić jak tamci? A więc zapamiętaj: nigdy nie potraktujesz mnie jak Klaudię. Wiem, że ją zabiłeś. A moi przyjaciele dojdą do tego! I mnie pomszczą – wysyczałam.
Błyskawicznie pchnął mnie na łóżko. Zaskoczona krzyknęłam.
- Masz odtąd siedzieć cicho i grzecznie – zarządził niczym król. Jego twarz znów była nieskazitelna i piękna. Ale teraz błyszczał światłem jak mityczne elfy. - Te drzwi prowadzą do łazienki. A te, którymi wyjdę, są dla ciebie zakazane. Nie dotykaj ich. Inaczej utnę ci te śliczne paluszki.
I wyszedł, pozostawiając mnie oszołomioną.
_____________________________________
A tu zapodam gify z Kat (Phoebe Tonkin) i Francem (Theo James *.*)

pozdrawiam! ;D