28 lutego 2014

Rozdział 10. Koniec.

Leżałam na brudnej betonowej podłodze. Pierwszym, co zarejestrowałam, było ptasi śpiew. Był wczesny ranek, bo pomimo tego, że byłam uwięziona w pomieszczeniu, a i to potrafiłam wyczuć, mogłam słyszeć budzące się ze snu zwierzęta.
Niemrawo podniosłam się i otarłam brudne dłonie z kurzu. Pojęłam, że to, co widziałam, było zabranym wspomnieniem. Poczułam metaliczny zapach, od którego rozbolała mnie głowa. Dotknęłam jej, a wraz z tym całe ciało zaczęło protestować. Nie wiedziałam, co się dzieje. To tak, jakbym w przyspieszonym czasie zaczęła się starzeć. Dotknęłam swoich włosów, ale te mocno trzymały się głowy. Chociaż tyle miałam szczęścia.
Ktoś stuknął w drzwi, a ja odebrałam to jak głośny wybuch. Zatkałam uszy, piekły mnie z bólu. Zanim zdołałam ostrzec gościa swym dziwnym zachowaniem, drzwi się otwarły. Zaatakowało mnie poranne, ostre światło. Oślepłam, a może trafiłam do nieba?
Opuściłam powieki, ale to nie dało takiego skutku, jakiego chciałam. Wciąż miałam przed oczami rażącą biel.
- Kat? - odezwał się głos.
- Zamknij się! - ryknęłam, wyjąc z bólu. Wszystko powoli mnie zabijało. Wzrok, dotyk, słuch. Przez to wszystko powoli wariowałam.
- Kat – podbiegł ktoś, a kroki odebrałam jako głośne, specjalne tupania.
- Błagam, nie tak głośno – płakałam, zatykając uszy i z całej siły przymykając oczy. Skuliłam się w najciemniejszym kącie pokoju.
Nagle coś poczułam. Ciało powoli, niechętnie przyswajało zwiększone dawki zmysłów. Kiedy miałam odwagę podnieść głowę i zerknąć na gościa, wyczułam piękny zapach.
Stała przede mną w ślicznej, czerwonej sukience. Uśmiechnęła się do mnie. Wyciągnęła do mnie dłoń i pogładziła nią mój policzek. Miejsce zaczęło mnie palić. Potem dziewczyna wyjęła z torebki dwie butelki.
- Jedna oznacza śmierć, druga to samo – oznajmiła spokojnie. - Lecz jedna zawiera życie nieśmiertelne jako potwór, co przecież niczym nie różni się od śmierci. Wybierz ten, który chcesz. Chcesz umrzeć i wrócić tam, skąd przyszłaś, czy chcesz być z nami na wieki, a gdy ktoś kiedykolwiek cię zabije, to już nie masz pewności, co będzie potem?
Niczego z tej paplaniny nie zrozumiałam. Jedno było pełne zwykłej wody, drugie pachniało delikatnie i kusząco, ale tyle wywnioskowałam z zapachu. Dotknęłam zbolałą ręką czerwonej butelki. Jagoda odsunęła ją, patrząc na mnie z przymrużonymi oczami.
- Naprawdę wolisz być wampirem? - zapytała ostro. - Franc nigdy tego nie chciał dla ciebie.
Franc. On jednak naprawdę istnieje. I musiał sprawić, że żyję, a przynajmniej ledwo dyszę.
- Jeżeli nie chce, to czemu mi to zrobił? - spytałam, coraz mniej zwracając uwagę na otaczający mnie eter. Byłam zrozpaczona i zmęczona.
- Bo nie chciał patrzeć na twoje martwe zwłoki – powiedziała wymijająco czarownica.
- A tak naprawdę? Nawet w tym stanie potrafię myśleć i sądzę, że miał on inny powód.
- Nie uwierzyłabyś.
Chwila milczenia. Wytrzymałam dzielnie spojrzenie Jagody, a ona jęknęła, jakby nie specjalnie chciała mi to mówić.
- On chyba cię kocha.

Po paru minutach kłótni, ostrej migreny i czkawki przyjaciółki, wzięłam od jej ręki czerwoną butelkę.
- Nie chcę jeszcze umierać, wrócić na Księżyc i patrzeć, jak z dnia na dzień Franc usycha z tęsknoty.
- A więc to ty! - pisnęła czarownica. - Wiedziałam!
Zanim zareagowałam jakoś na jej wybuch radości, ona uciekła z pomieszczenia z uśmiechem od ucha do ucha. Zamknęła za sobą drzwi, dzięki czemu mogłam się trochę skupić. Wypić, czy nie wypić? – oto jest pytanie!
Nie myślałam o tym, jak przeżyję te nieskończone lata, tylko to, gdzie trafiłabym po śmierci. Nie chciałam ryzykować nicością czy trafieniem z powrotem w swój ojczysty kraj, gdzie byłabym sama. Nie chciałam znów pragnąć kogoś tak bardzo, wiedząc, że lata miną od naszego następnego spotkania, a potem bezmyślnie tracić bezcenny czas na kaprysy.
Upiłam łyk, krztusząc się. Sama myśl, że piję coś, co jeszcze przed chwilą pływało w żyłach jakiejś istoty, brzydziła mnie. Wprawdzie było w tym coś ekscytującego, napawającego mnie euforią, ale nie przełknęłam więcej. Po chwili poczułam zmianę. Mrowiło mnie pod oczami, a zęby zabolały. Poczułam w nich ścisk, jakby coś rosło. Dotknęłam ich, czując ukłucie na palcu. Miałam kły. Byłam wampirem.
Drzwi uchyliły się. Jakiś mężczyzna nieśmiało wyjrzał zza nich, a potem westchnął.
- Katerina Luciano! - krzyknął wampir, na którego widok uśmiechnęłam się.
Wstałam, czując przypływ siły. Już nic mi nie przeszkadzało. Dzięki udoskonalonemu wzrokowi mogłam ujrzeć drobinki kurzu, które tańczyły wokół przystojniaka. Ukazałam kły w zawadiackim uśmiechu. Chciałam, wręcz musiałam go poderwać. On należał do mnie, tylko do mnie.
- Zwij mnie, jak chcesz – powiedziałam, czekając, aż podejdzie. Przygryzłam wargę i figlarnie patrzyłam na nieco zdziwionego Franca. Bawiłam się sukienką, kręciłam się wokół własnej osi nieskończoną ilość razy. Nic mnie nie ograniczało. Chichotałam rozbawiona.
- Możemy się teraz ścigać, a pewnie nie dogoniłbyś mnie – fantazjowałam, marząc, żeby chciał mi odpyskować, a nie bezczynnie stać.
Wampir zrobił krok, zamykając za sobą drzwi. Dopatrywałam się w jego postawie radość, szczęście. Chodził jak zbity pies. Był ubrany jak ostatnim razem go widziałam, nie miał tylko koszulki. Był brudny i spocony.
- Nie wyglądasz najlepiej – powiedziałam prosto z mostu. - Umyłbyś się.
Franc zachichotał, zignorowawszy moją drugą uwagę.
- Ty za to wyglądasz niebywale pięknie.
Dotknęłam swojego policzka, myśląc, że się czerwienię. Nie poczułam ciepła, tylko lodowate zimno. Zamknęłam oczy i modliłam się, żeby się nie rozpłakać. Kochałam swoje rumieńce, kochałam to zakłopotanie.
- Teraz jestem jak ty.
- Teraz jesteś jak ja.
Stałam przed swoim pobratymcą z pochyloną głową. Spłynęła ze mnie wesołość, został smutek i wstyd. Brunet zjawił się przy mnie i zrobił coś, czego po nim się nigdy nie spodziewałam. Przytulił mnie.
Chlipałam w jego nagie ramię, objąwszy go mocno. Czułam, że specjalnie przestał oddychać, bo pewnie trudno by mu to było robić, kiedy go duszę. Sama mogłabym przestać, ale lepiej mi się płakało z urywanymi wdechami. Wtedy czułam się jak dawniej.
- Nie chciałam umrzeć, naprawdę! - tłumaczyłam sobie głośno, jakby to mogło zwrócić mi życie.
- Przepraszam za wszystko – mówił on cicho, raczej nie sądząc, że go usłyszałam.
Odsunęłam się na parę centymetrów, by spojrzeć mu w oczy. Miał niezgłębione, brązowe oczy, które wyrażały pewną intymność. Z potężnymi, niebieskimi oczami zaś odstraszyłby nawet samego Drakulę, sam pewnie jest w tych chwilach przerażony. Dla mnie zawsze był słodki jak kotek.
Wpiłam się w jego usta. Dawno nie całowałam kogoś, do kogo czułam taki pociąg. Ba! Nigdy do nikogo tak mnie nie ciągnęło jak do Franca. Wkurzało mnie to, że jestem już przylepiona do bruneta. Chciałam być jeszcze bliżej, wtopić się w niego. Chwyciłam go za kark i siłą przyciskałam go do siebie. Wydałam jęk rozżalenia. To mi nie wystarczało.
- Kat – szepnął mój luby, gdy cudem się odsunął. Miał smutne, czarne oczy. - Nie masz się teraz czego bać. Jesteś odporna na słońce jak ja, gdyż oboje posiadamy moce. Rozumiesz? Z pragnieniem sobie poradzisz, Maks obiecał stałą opiekę...
- O czym ty mówisz? - warknęłam, dosłownie. Teraz, będąc wampirem, miałam dużo ze zwierzęcia. A ja, mała tygrysica, była zdenerwowana, przerażona.
- … Twoi rodzice czekają, myśląc, że wracasz z kolonii, Łukasz niczego nie pamięta, Ana tęskni za tobą... Będziesz kontynuować życie, nacieszysz się rodzicami, potem będziesz musiała odejść, nie wiem dokąd. Jest wiele nocnych klubów, a mówię o tych dla nas, nocnych stworzeń – mówił szybko Franc, jakby od dawna sobie to przygotował. Tylko czekał, aż mnie opuści na zawsze.
Zrobiło mi się słabo.
- A jeśli chcę tu zostać? - spytałam, nadeptując wampirowi na but, żeby zwrócił na mnie uwagę. Mężczyzna skrzywił się i spojrzał na mnie. Jego rysy gwałtownie złagodniały, tak że mogłam swobodnie powiedzieć o nim „chłopak”. Wyglądał młodo, pięknie i smutno.
- Nie zostaniesz – odpowiedział powoli i wyraźnie, dając mi do zrozumienia, że wszystko postanowione.
Wzięłam jego dłoń i siłą go zmusiłam do położenia jej na mojej talii. Z drugą zrobiłam to samo. Chciałam, by zaczął coś do mnie czuć. Chociażby pustą pożądliwość. Pragnęłam jego miłości, zainteresowania mną. Już miałam pytać, czy czegoś przypadkiem do mnie nie czuje, ale milczałam, bo mężczyzna zdawał się zaczynać reagować. Warga Franca drgnęła, palec w jego lewej ręce nieznacznie się poruszył. Zatliła się we mnie nadzieja.
Pochylił się, patrzył na mnie swoimi ciepłymi oczami.
- Odejdź stąd.
Myślałam, że go spoliczkuję. Otwarłam oczy szeroko ze zdumienia, usta z oburzenia. Przez cały czas robił wszystko, bym zaczęła go kochać, a teraz oficjalnie ma mnie gdzieś. To wytrąciło mnie z równowagi.
Położyłam swoje ręce na jego klatce piersiowej i mściwie ucałowałam go w oba policzka. Franc pachniał ziemią, ale to mu pasowało, dodawało mu męskości. Powoli oddaliłam się od niego. Kiedy znalazłam się przy drzwiach, odwróciłam się i szepnęłam radośnie:
- Wrócę.

Szłam przez las tuż obok przyjaciela wilkołaka. Niemal dotykaliśmy się ramionami i biodrami, ale starałam się utrzymać dystans. Teraz wiedziałam, że nic poza przyjaźnią nie może nas łączyć. Nasz pocałunek był jedynym błędem, którego już nie popełnimy.
- Idziesz pewnie – zauważył Maks. Znał mnie, ale zmiana w wampira równie dobrze mogła zmienić prawdziwą mnie, dlaczego więc czepia się mojej decyzji? - Wiedźma, która zabiła mego brata, mówiła, że jesteście sobie przeznaczeni i nic was od siebie nie oderwie. Myślałem, że to będzie dla ciebie ciężkie, że wracasz do domu, a ty podskakujesz z radości. O czymś nie wiem?
Uśmiechnęłam się do chłopaka, poczułam się szczęśliwa. Szatyn mrużył oczy jak zwykle, kiedy próbuje coś pojąć. Dałam mu sójkę w bok, a on burknął coś pod nosem.
- Oj, nie nazywaj tak Jagody – wypaliłam, zanim odważyłam się mu odpowiedzieć. - Ona próbowała mnie ratować. To Klaudia jest wszystkiemu winna, ona go opętała. Ciebie zresztą też, bo zaatakowałeś tamtej nocy Franca. Co z Klaudią, tak przy okazji?
- Nie żyje – wymamrotał mój przyjaciel, niezadowolony obroną czarownicy. - A ty nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Co ty knujesz?
- Och, Maks – przewróciłam oczami. - Kocham go z całego serca. No i pamiętam wszystko z przeszłości, nawet jak byłam Amelią z hiszpańskiego dworu. Pamiętam, jak go spotkałam podczas balu, jak go pocałowałam, jak on mnie zabił... Jestem na tym świecie po raz ostatni, a on głupi myśli, że znów mnie skrzywdzi. Kocha mnie, ja jego. W czym problem? W Francisie, bo to tchórz. Ale posłucham go. Spędzę parę lat z wami, potem odejdę i go poszukam. Wtedy mnie nie odgoni. Przylepię się do niego jak lep.

Szatyn zmarkotniał. Poszarzał na twarzy, oczy straciły blask. Wiedziałam, że to dla niego była koszmarna wiadomość, ale musiał to zrozumieć. Bo, jak mówił, mnie i Franca nie da się na dłuższą metę rozdzielić. To więcej niż przeznaczenie. Jesteśmy jednością.

-----------------------------------------

Równe 1700 słów ostatniego rozdziału, którego publikowałam 22 lutego, ale jakimś cudem to zniknęło. xD Nie odczuwam bólu i tęsknoty, mimo że to prognozowałam.

Zapraszam tutaj: Pomysły

24 lutego 2014

District FOUR. Część pierwsza.

Abraham took Isaac's hand
And led him to the lonesome hill
While his daughter hid and watched
She dared not breathe she was so still
Just as the angel cried for the slaughter
Abraham's daughter raised her voice

Then the angel asked her what her
Name was she said "I have none"
Then he asked how can this be
"My father never gave me one"

And with his sword up, raised for the slaughter
Abraham's daughter raised her bow
How darest you child defy your father?
You better let young Isaac go

Arcade Fire, „Abraham's Daughter”

- Witajcie, nazywam się Ewa i, jak wiecie, pochodzę z Czwartego Dystryktu – odezwałam się zdławionym głosem, a zadowolony tłum klaskał i gwizdał. Tak, jak kazał mi Finnick Odair, mój przystojny mentor, uśmiechnęłam się i oczekiwałam pytania prowadzącego.
- Tak więc, Ewo – zaczął niebieskowłosy Caesar. - Cały Kapitol chce usłyszeć o tym, jak zdobyłaś okrągłą dziesiątkę w ocenie trybuta. Słyszałem, że zachwyciłaś ich swą umiejętnością. Co zrobiłaś?
Zacisnęłam usta i spojrzałam w kierunku balkonu. Światła skierowane na mnie były oślepiające, ale mogłam ujrzeć zarys jakiejś postaci. Przełknęłam ślinę i puściłam łobuzersko oczko do publiczności.
- Wątpię, czy kiedykolwiek to zdradzę – uśmiechnęłam się figlarnie do prowadzącego, a potem skierowałam się do oszalałego tłumu. - Lubię mieć swoje tajemnice.
Tak naprawdę nie miałam ochoty niczego mówić. Po co miałabym zdradzać innym to, jak się popisałam organizatorom? Nie chciałam także wyjawiać tego, żeby inni trybuci mogli to i owo wykorzystać przeciwko mnie.
- Dobrze, dobrze – mężczyzna uniósł obie ręce i wybuchł śmiechem. - Jesteś urocza i tajemnicza. Nic dziwnego, że wszyscy oszaleli na twoim punkcie!
- Oj, nieprawda – poczerwieniałam i nagle poczułam wielki wstyd.
- I jaka skromna! No, powiedz, komu skradłaś serce. Proszę? Dla dobrego Caesara? Dla kapitolińskiej młodzieży?
Zamrugałam i spuściłam wzrok. Zaczęłam bawić się idealnie zadbanymi przez specjalistów paznokciami i zdrapałam trochę lakieru. Kiedy podniosłam wzrok, zdziwiona uzmysłowiłam sobie, że wszyscy ucichli i czekali na moją odpowiedź.
- Nie jestem typem dziewczyny, która lata za chłopaka, czy odwrotnie – szepnęłam, a moja twarz była strasznie ciepła.
Ale skłamałam. Był taki jeden chłopak, Brad Kavanagh. Był w moim wieku, ale nie znałam go w ogóle, gdyż ja pochodziłam z bogatej rodziny, a on, łagodnie ujmując, z nieco biedniejszej. Był strasznie przystojny i inteligentny. Kochała się w nim większa część dziewczyn w szkole, a w dystrykcie czasem tylko o nim się rozmawiało. Wiele osób proponowało mu dobrą pracę, dobry zarobek, ale on od lat pracuje tylko i wyłącznie dla mojego wuja. Dziwiło mnie jego zachowanie i to ciągłe milczenie. Nikt nie usłyszał jego głosu, prócz mojego wuja.
W Czwórce dobrze się żyło, jeśli mamy to porównać do innych miejsc. U nas nie głodowali i nie umierali z wycieńczenia. Ba, byliśmy jednymi z paru dystryktowych pupili Kapitolu. W mojej części dystryktu były upały, więc kiedy nie musiałam pomagać rodzicom w sklepie, chodziłam nad morze i pływałam. Czasem w wodzie spędzałam mnóstwo godzin, więc wyrobiłam sobie niezłe mięśnie i kondycję. Oraz mogłam pod wodą wytrzymać kilka minut. To dawało mi spore szanse na przeżycie, jeżeli trafimy na bezkresne morze.
W dzień dożynek nie potrafiłam spać. Nigdy się tym nie przejmowałam, ale tym razem nie zasnęłam. Przez godziny leżałam w łóżku i płakałam, widząc obrazy ginących przyjaciół. Dlaczego nagle mi zaczęło zależeć? Tato nauczył mnie patrzeć z zimną krwią na sceny, gdy ktoś wbijał nóż w plecy osobie, z którą jeszcze miesiąc temu żartowałam. Przecież zbieraliśmy chwałę, kiedy wygrywaliśmy, prawda? Honor, sławę. Moja matka gardzi dystryktami, które zawsze przegrywają. Ja też powinnam.
Około piątej godziny wyszłam chyłkiem z domu, by w wodzie nabrać trochę sił i się odświeżyć. Nikt nie zauważył mojego zniknięcia, a ulice o tej godzinie były puste i niemal zabijały ciszą i spokojem. Przywykłam do wykłócających się nawzajem kupców.
Morze o tej porze było chłodne, ale nie zimne. Przyjemnie było popływać w znanej mi wodzie, z łaskoczącymi w nogi rybami. Zaśmiałam się głośno i krzyknęłam:
- Niech cię diabli, Kapitolu!
Wtedy, gdy się darłam, obróciłam się wokół własnej osi i zauważyłam bladą postać w wodzie pod małym lasem. Ogarnęło mnie przerażenie na myśl kapitolińskich szpiegów, lecz był to jedynie robotnik wuja. To tylko trochę mnie uspokoiło. Tylko trochę.
Wysoki brunet nie poruszał się w wodzie, tylko gapił się na mnie przez sekundy, minuty... Wzięłam się w garść i podpłynęłam do niego, nurkując w wodzie co jakiś czas. Gdy wynurzyłam się z wody ostatni raz, jego już nie było.
A potem, podczas dożynek, widziałam jego czuprynę gdzieś powyżej głów chłopców naszego wieku. Maddie Osborne, dziwna, nieprzyjemna opiekunka trybutów Czwórki, szybko i bez zbędnych słów wylosowała moje imię.
A potem Brada, szpiega z morza.
Głos Caesara zbudził mnie ze snu na jawie i skoncentrował moją uwagę na sobie. Wpatrywałam się w jego niebieskoszarą czuprynę i w duchu gardziłam ludźmi jego pokroju. Wymyślałam w głowie epitety, by ulżyć sobie, a nie je wypowiedzieć.
- No więc, żeby miło zakończyć te spotkanie, może nam opowiesz, co lubisz w Kapitolu?
Czekałam tylko na te pytanie. Wypadało najczęściej, więc każdy potrafił na nie odpowiedzieć. Uśmiechnęłam się tak, jakby ktoś nagle zagadnął mnie o czymś fantastycznych. Świetnie zagrałam zachwyconą, bo mężczyźni zagwizdali rozochoceni, a kobiety podpowiadały mi, co przykładowo w mieście mogłoby mi się spodobać.
- Och, tu jest tak wspaniale! Wszyscy wyglądacie oryginalnie i na pewno nikogo tutaj nie pomylę – zaśmiałam się głośno, ignorując tłum. Chciałam zagrać dziewczynę, która wywyższała się, ale wątpiłam, że w to uwierzono, więc postanowiłam być entuzjastyczna. - No i dobrze przyrządzacie ryby z Czwórki. Na milion sposobów!
Niebieskowłosy mężczyzna zachichotał, jakbym go tym zachwyciła. Wiedziałam, że i on dobrze grał. W końcu ktoś musiał ratować trybutów z każdej opresji.
- A to nie koniec – uśmiechnęłam się. Tak, jak mój mentor kazał, szepnęłam: - To miejsce jest magiczne i chyba się w nim zakochałam.
Tak, jak oczekiwałam, ludzie zapiszczeli zachwyceni. Na słowa: „kochać”, „miłość”, i tak dalej, mogą dać się zabić. Byleby biedna i smutna młodzież z dystryktów znalazła miłość i była szczęśliwa. Nawet, jeśli ta miłość jest sztuczna i czuć od niej sarkazmem na kilometr.

- Świetnie! - Finnick przytulił mnie z radości. Nie powiedziałabym, że nie jest mi przyjemnie. - To było cudowne! Nic dodać, nic ująć!
Odwrócił się do Brada, który czekał, aż wypowiedzą jego imię. Nie patrzył na nas. Tak w ogóle wcale się do nas nie odzywał. Przez cały czas miałam nadzieję, że coś powie. Ale milczał, a ja bałam się, że już zaplanował, jak mnie zabije, więc pewnie im mniej o nim wiedziałam, tym lepiej było dla niego.
Przypatrywałam się jego spokojnej twarzy niewyrażającej żadnych uczuć. Nagle usłyszeliśmy jego nazwisko, a on niedostrzegalnie drgnął i ruszył na scenę.
Z otwartymi ustami oglądałam, jak przebiegała rozmowa dziwnego mężczyzny z Bradem. Nastolatek miał fantastyczny uśmiech, lśniące zęby i ładny akcent. Żartował o rybach i o kapitolińskich budynkach.
- Czuję się tu nagi! - zaśmiał się, a kobiety z widowni zawachlowały się dłońmi. Jego głos był delikatny i mocno wchodzący w pamięć. Wiedziałam, że zrobi furorę jak Odair. Obojgu starczyło wyjść na scenę, choć różnili się w wyglądzie. Finnick miał już ostre rysy, ale to jeszcze bardziej go wyprzystojniało, poza tym miał płowe włosy, zaś Brad miał w twarzy pozostałości po dziecku oraz kruczoczarną grzywę.
- A może nam powiesz, co potrafisz?
- Mogę zaprezentować – powiedział głośno i dumnie uniósł głowę. - Mógłbym zaśpiewać, ale nasze wiejskie pieśni nie są tak szlachetne jak wasze. To tak, jakby pójść do gniazda najpiękniejszych ptaków jako zwykły, szary wróbel i zaćwierkać jakąś melodię, którą owe ptaki mogłyby wykonać dużo lepiej.
- Kochany, przestań – machnął dłonią Caesar, a potem uśmiechnął się w swoim przerażającym stylu, ale szczerze. Był zachwycony. - Oczywiście, że chcemy usłyszeć twój głos! Chcemy, prawda? Prawda?
Ludzie, głównie młode dziewczęta, zaczęli krzyczeć „tak!”. Trwało to tak długo, że w końcu prowadzący musiał ich uspokoić.
Brad zaczął cichym, niby nieśmiałym głosem śpiewać o wszechogarniającym ogniu. Piosenka była piękna i wiedziałam, dlaczego wybrał i zaśpiewał akurat ją. Mówiła o czasach Wielkiej Rebelii, kiedy Kapitol z nami wygrał i palił nasze kochane domy, by pokazać, kto tu rządzi. Zbombardował Trzynastkę... Ale chłopak zmyślnie ominął najgorszą zwrotkę i kontynuował pieśń. Skończył na zdaniu „wszędzie widzę ogień”.
Głupcy z widowni byli aż nadto niedouczeni z historii, bo wstali i zaczęli mu klaskać. Owacje na stojąco za piosenkę, w której przystojny młodzieniec bezczelnie, ale odważnie, wyraził czystą nienawiść do stolicy Panem.

Po paru minutach zszedł ze sceny, podszedł do mnie i Finnicka, choć z góry wiadomo było, że nie zagada do nas. Bo po co? Zacisnęłam usta i zmarszczyłam brwi.
- Huhu, potrafisz mówić! A nawet śpiewać! - warknęłam i oparłam się o ścianę, krzyżując ręce. Mimo że chłopak wyglądał niesamowicie w czarnym garniturze z niebieskimi zdobieniami, który podkreślał kolor jego włosów oraz oczu, zaczęłam go nienawidzić.
- Ewa! – syknął Finnick i z zdezorientowaną Maddie wyprowadził nas od grupy stylistów i mentorów. - Nie strój fochów! Omówiliśmy z Bradem, że najlepiej dla was, jak będziecie udawać obojętność wobec siebie, może nawet nienawiść, ale nie wszczynaj bójki. Potem na arenie możecie robić, co chcecie, nawet się całować.
- Nie ma potrzeby wyliczania mi tego, co będę mogła. I tak tego nie zrobię – zazgrzytałam zębami.
Dwudziestoparolatek uniósł brwi w zdziwieniu, spojrzał na Brada, ale ten milczał. Mentor nie wiedział, co powiedzieć. Sama nie wiedziałam, co było źródłem mojej nienawiści.
W ciszy poszliśmy do naszego piętra. Tam zaczęliśmy opychać się smakołykami, takimi jak jagnięcina z suszonymi śliwkami, i innymi rarytasami. Czułam się jak prosie przed rzezią, ale nie można było opierać się pokusie skosztowania kolorowych babeczek, smakowitych i pożywnych zup. Zdobycie paru kilogramów może nawet mi pomóc z głodem na arenie. Kiedy zrobiło się bardzo ciemno, pożegnałam się z nowymi przyjaciółmi, o ile szło tak nazwać mentora i opiekunkę trybutów Czwórki.
Zaczęłam rozmyślać o naszych żyjących zwycięzcach. Annie oszalała do tego stopnia, że leży jedynie w łóżku i gdera do siebie. A Mags... Mags to najpoczciwsza starsza pani na świecie. Jako jedyna nie zabiła podczas igrzysk, a wygrała. Tyle że i ona już nie jest w stanie zamartwiać się młodymi ofiarami dla Snow'a. Wszystko pozostawało na głowie dwudziestolatka.
Kiedy znalazłam się w ogrzewanym łóżku,mając widok na miasto, włączyłam telewizor. Zdążyłam na prezentację ostatniego dystryktu. Na scenę wyszła Katniss Everdeen, igrająca z ogniem, w olśniewającej sukni. Na początku była szczerze wystraszona ludźmi, którzy mogli ją dokładnie widzieć, a ona ich nie, dzięki światłom. Prowadzący sprowadził ją na ziemię i zaczął wypytywać o wszystko. Na samym końcu dziewczyna wstała i obróciła się wokół własnej osi. Suknia wydawała się palić, a gdy tłum wrzeszczał z przerażenia i z zachwytu, brunetka zachichotała. Wyglądała na pustą lalunię, ale nie byłam głupia. Widziałam, jak zgłosiła się za młodszą siostrę. Musi czuć nienawiść, choć trochę.
Potem wszedł Peeta Mellark. Żartował z Caesarem o prysznicach, oboje się obwąchiwali i chichotali, a blondyn był tak słodki, że i moje serce zdobył, gdyż zaśmiałam się czule. Nie czułam się, jakbym brała udział w igrzyskach. Nic nie czułam w tej chwili. Skoncentrowawszy się na ekranie telewizora, blondyn smutno wyznał, że jego ukochana przyszła tu razem z nim.

Cwane, pomyślałam z przekąsem. Zmęczona wyłączyłam urządzenie i szybko zasnęłam.

----------------------------------------

Sto lat, małolato!
Życzę Ci wszystkiego,
zdrowia, szczęścia,
weny jak teraz
wspaniałego chłopaka (potem męża, ale na razie za młoda jesteś ;***):
przystojnego jak Edward,
silnego jak Cztery,
dobrego jak Peeta,
sprytnego jak Dymitr,
spokojnego, ale z ikrą, jak Stefan,
seksownego jak Damon,
mądrego jak Dumbledore,
szalonego jak Voldemort,
mówiącego "mój skarbie" jak Smeagol,
skromnego jak Jace i Simon,
romantycznego jak Jack Dawson,
tajemniczego jak Peter Parker,
genialnego jak Jack Sparrow. Sorry, jak KAPITAN Jack Sparrow,
takiego bad boya jak Hache,
z głosem Kendalla!!!

11 lutego 2014

Rozdział (przedostatni) 9. Poświęcenie.

Kiedy dziewczyna nasyciła się długim rozcięciem, dała mi chwilę spokoju. Pchnęła mnie na ziemię, a ja nie czułam nic prócz pulsującego bólu na policzku. Wiedziałam, że płynie z rany krew. Czułam ciepło oraz wilgoć w tym miejscu. Zaraz potem ciecz spłynęła mi po brodzie.
Nie wycierałam się. Leżałam marnie tam, gdzie upadłam. Klaudia miała na tyle honoru, że mnie już nie kopnęła. Zamknęłam oczy i siłą woli próbowałam się połączyć z umysłem wampira.
Tak?, odezwał się „po pierwszym sygnale” Franc. Nic ci nie jest? Okropnie krwawisz, i gdyby nie fakt, że mnie się to podoba, byłbym nieco zaniepokojony.
Pocieszasz mnie jak nikt inny, dzięki, odpowiedziałam mu.
Do usług. Ale pamiętaj: To ty mnie spoliczkowałaś pierwsza.
Nie uśmiechnęłam się, choć wiedziałam, że to żart. Być może mi wybaczył albo jego wybujałe „ego” uradowało się tym czułym dotykiem, które miało miejsce jeszcze niedawno. Ale ja się smuciłam, że tak spędzamy moje ostatnie sekundy życia.
Przy wszelkiej sposobności zabij mnie, dobrze? Klaudia na wolności nie przynosi mi żadnych pozytywnych wizji. Wolę umrzeć z twoich ust niż z jej rąk.
Jeżeli to wyznanie miłości, wchodzę w to, zaśmiał się.
Jestem poważna, Franc.
Wiem.
Oboje milczeliśmy. Z trudem otwarłam oczy, krew oślepiła mnie zupełnie, ale nie chciałam już podnieść ręki i otrzeć twarzy. Byłam osłabiona, brakowało mi powietrza, światła księżyca. Pragnęłam ujrzeć twarz Maksa, ale wiedziałam, że dalej miał kasztanową sierść i czarny pysk.
Usłyszałam coś na zewnątrz. Najpierw były to czyjeś ostrzeżenia, potem tłumiona szamotanina, jakby ktoś walczył z wiatrem, a po chwili padł martwy. Cokolwiek to było, czułam od tego czegoś potęgę i gniew. Chęć zemsty.
Musisz mnie pozbawić życia, prawda? Nie chcę tu już być, więc to dla mnie akt litości, Franc. Myśl tylko o tym, kiedy to zrobisz. Akt łaskawości, akt wszystkiego, ale to zrób bez wahania.
On jednak milczał. Chyba zaczął mnie ignorować, być może jednak nie potrafiłam już wysłać mu myśli. Mrugałam, wmawiając sobie, że każda kropla traconej krwi nie ma znaczenia. Nie myślałam przy tym o życiu, ale o szansie zdobycia dla wampira mocy. Aż tak byłam altruistyczna?
Cicha dotąd Klaudia, której wcześniej wędrowała po pomieszczeniu, sycąc się widokiem zmarniałej mnie, zaintrygowała się sytuacją na zewnątrz. Odważnie wypięła pierś i szybkim krokiem dotarła do drzwi, by po chwili za nimi zniknąć.
Ktoś walczył z łańcuchami. Słyszałam szczęk metalu o ścianę, potem nieprzyjemny dźwięk łamania ciężkiego przedmiotu. Słyszałam pisk psa, pewnie to Maks domagał się uwolnienia. Byłam coraz bardziej nieświadoma tego, co się dzieje wokół mnie. Czy na zewnątrz nie zawył wilk, czy to był pisk dziewczyny?
Poczułam na wardze twardą, wewnętrzną stronę dłoni. Wampir otarł mnie z wszechobecnej krwi i przyłożył do swoich ust nadgarstek. Jednym, sprawnym ruchem przeciął sobie skórę, pozwalając popłynąć ciemnej, metalicznie pachnącej krwi. Patrzyłam, nie myśląc trzeźwo. Po co się krzywdzić? Miał tych zakrwawionych dłoni z trzy, ale przybliżając je do moich ust, zlepiły się w jedną.
Nie byłam pewna, co piję. Niby podał mi rękę z krwią, czemu więc poczułam smak soku wiśniowego? Płyn co moment zmieniał smak, konsystencję, pewnie i barwę. Nie wiem, jak długo rozkoszowałam się nektarem z porzeczek, sokiem jabłkowym czy multiwitaminą.
Kiedy się ocknęłam, Franc leżał obok mnie z rozciętą piersią. Dyszał ciężko, klatka piersiowa z wysiłkiem unosiła się w górę, potem szybko opadała w dół. Patrzył na mnie bezradnie oraz z rezygnacją.
- Widzisz, mówiłam wam. Nie uda wam się, nawet z niewidzialną pomocą – warknęła Klaudia, która niczym duch nagle pojawiła mi się przed oczami. - Widzę, że rana się zasklepiła. Szkoda by było... zrobić... następną...
Z każdym słowem robiła mi na policzkach krótkie nacięcia. Nie wiem, co się działo, ale chyba krew zasklepiała się za każdym razem. Blondynka syczała zirytowana.
Uśmiechnęłam się zadowolona. Franc miał zamknięte oczy, ale wydawał się silniejszy niż przed chwilą. Zmiana była gwałtowna. Nie wiem, na jak długo straciłam przytomność, co on zdążył zrobić, ale on wydawał się spokojny, więc i ja powinnam być taka.
Tylko Maks kwilił i warczał ściśnięty w ścianę. Szarpał się, co pogarszało jego sytuację. Widziałam rozpacz w jego psich oczach, chciał mnie uratować, walczyć, pomścić bliskich.
- Muszę z tobą skończyć, kochanie – warknęła mi do ucha dziewczyna. - Pożegnaj się z życiem!
Dziewczyna położyła lodowate dłonie ma moich policzkach i jednym zgrabnych ruchem skręciła mi kark. Nie widziałam już niczego.

Był późny wieczór. Jak zwykle próbowałam się wymknąć, może uciec, może tylko pospacerować. Chłodne powietrze otrzeźwiało mój umysł, ciało znów oddychało.
Byłam niemal pewna, że przed chwilą ktoś zrobił mi krzywdę, a zarazem w tym samym czasie nie myślałam o tym. Czułam się, jak dwie osoby tłuką mi się w umyśle. Jedna wiedziała wszystko, drugą to czekało.
Tak więc wędrowałam boso w koszuli nocnej. Czułam się żywa, szczęśliwa, że jestem tak blisko drzew, że mogę ujrzeć gwieździste niebo. Usłyszałam szelest, a cichy głosik podpowiadał mi, że jestem obserwowana. Nie słuchałam go, bo nie wydawało mi się, żeby źli, czyhający na moje życie ludzie stali pod domkiem noc w noc, czekając, aż ja głupio wyjdę na zewnątrz. To było wręcz niemożliwe, gdyż Franc miał swoją małą, silną armię. Czuwali nad nami, prawda?
Zrobiło mi się zimno, ale nie chciałam się wycofać. Póki co nikt mnie nie dopadł, a noc jest taka kusząca...
Trzask.
Odwróciłam się i zmrużyłam oczy. Ktoś kichnął, a ktoś inny przeklął, ale nie mogłam się dopatrzeć żadnego ruchu. To tak, jakby zabawa w ciuciubabkę. Nie widzisz ich, ale słyszysz. Musiałabym zdać się na mój nieco słaby słuch i wytropić prześladowców. Pokręciłam głową. Nie zdołam nawet z magicznymi mocami.
Zawróciłam. Przez połowę drogi nie miałam okazji dopatrzeć się innych oznak bliskości z jakąś nieidentyfikowaną istotą. Potem słyszałam zduszony, dziewczęcy okrzyk. Zamurowało mnie. Po chwili zdołałam poruszyć nogą. Zaczęłam biec, jak nigdy dotąd. Jakby od tego zależało moje życie, a w każdym razie czyjeś na pewno.
Kiedy widziałam już maleńkie światełko pochodzące z domu wampira, coś we mnie uderzyło i powaliło na ziemię. Nie zapiszczałam, tylko cicho jęknęłam.
- Błagam cię, do cholery! - syknął mi do ucha znajomy głos. Był gniewny, ale także przerażony. - Jeszcze raz spróbujesz wpędzić mnie do grobu, zabiję cię!
- Zapamiętam to – szepnęłam, oddychając głośno.
Franc pomógł mi wstać i objął mnie mocno. Momentalnie zrobiło mi się ciepło, ale wiedziałam, że to nie było jego celem. Nad jego ramieniem zdołałam zauważyć ruch, wrzask kogoś oraz usłyszałam wystrzał.
- Musisz wejść do domu, kiedy ja odwrócę ich uwagę – mówił mi do ucha mężczyzna. Marszczyłam brwi, nie pojmując, dlaczego tyle ryzykuje dla pyskującej małolaty. Nie rozumiałam wtedy tego. Nienawidził mnie, ale nie chciał mnie tracić.
Pokiwałam głową, zapiekły mnie oczy. Poczułam sympatię do najdziwniejszego człowieka, jakiego poznałam. Uścisnęłam go, jakby w ten sposób mogłabym mu się odwdzięczyć. Chciałam zrobić coś jeszcze, ale odsunęłam się.
Biegliśmy. Podobała mi się ta prędkość, bo nie musiałam się hamować przy nim, jak przy każdej innej osobie. Nikt nam obojgu nie dorównywał, byliśmy najlepsi. Katerina Luciano i Francis O-Długim-Obcokrajowskim-Nazwisku.
Nie pamiętam, jak się znalazłam przed domem. Stała tam mała grupka zwyczajnych ludzi w niezwyczajnych strojach. Mieli brązowe łachmany, a w rękach trzymali kusze z strzałami. Franc trzymał moje ramię i teraz musiał mnie pchać, żebym szła dalej. Ale im dłużej wpatrywałam się w wrogów wampira, tym bardziej chciałam stanąć i podejść do nich.
- Ach! - syknął mój towarzysz, a ja zauważyłam parę małych drzazg wgłębiających się w jego ramię. Szarpnęłam go w stronę domu, ale on pokręcił głową i warknął na otaczający nas tłum. Był wściekły jak na wampira przystało.
Nagle zza drzwi wyskoczyła głowa Jagody. Wołała mnie rozpaczliwie. Kręciłam głową, mówiąc, że nie zostawię Francisa samego.
- On przyjdzie, jeżeli ty będziesz bezpieczna.
Posłuchałam jej i wbiegłam do oświetlonego holu. Jagoda zamknęła za mną drzwi, a ja z protestem westchnęłam.
- Oszukałaś mnie!
- Wcale nie – warknęła Jagoda. - Wezwałam już świtę, lada moment tamci zginą, a samemu Francisowi nic się nie stanie, o ile on tego nie będzie chciał. Ma trochę mocy. No wiesz, potrafi władać telekinezą albo powietrzem.
- Ale on już oberwał w ramię! - jęknęłam.
- Od kiedy ci na nim zależy?
Zamrugałam. Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Wzruszyłam ramionami i skuliłam się pod ścianą, obgryzając nerwowo paznokcie. Zrobiło się cicho i groźnie. Potem Jagoda wyszła na zewnątrz, a ja coraz bardziej patrzyłam poprzez mgłę. Gdy usłyszałam strzęp rozmowy, wstałam gwałtownie, o mało co nie strącając wieszaka na kurtki.
Wybiegłam na zewnątrz. Było, jak myślałam. Wszędzie walały się zwłoki wrogów. Od nas było parę osób rannych, ale nie tak, żeby potrzebowali szczególnej pomocy. Tylko jedna osoba leżała i klęła na wszystkich wokół. Kiedy dobiegłam do leżącego, on stracił przytomność.
- Zanieście go do łazienki – rozkazałam dwóm najbliższym wampirom. Rozpoznałam Josha i Tymona. Potem zwróciłam się do czarownicy: - Zalej wannę ciepłą wodą i przygotuj jakąś magiczną maść, czy coś.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, a potem z wdziękiem ruszyła, by spełnić moją prośbę. Ja nie odstępowałam kroku od rannego Franca, który bez swojej woli kiwał głową za każdym krokiem dwóch chłopaków.
Położono go do wanny. Woda zabarwiła się na różowo, potem przybierała barwy mocniejszej czerwieni. Spojrzałam na Josha i Tymona złowrogo.
- Czego jeszcze chcecie? Wyjdźcie!
Nie miałam pojęcia, dlaczego na nich wybuchłam gniewem. Może chciałam sama zająć się wampirem bez niepotrzebnej widowni. Kiedy oni wyszli z ociąganiem, nieufnie na mnie zerkając, ja zdarłam koszulkę z mężczyzny. Nie pogorszyło to sprawy, jak myślałam. Znalazłam w szafce czystą gąbkę oraz pincetę. Delikatnie wyciągałam maleńkie kolce z piersi wampira. Cieszyłam się, że mój pacjent nie może nic z tym zrobić. Pewnie chwyciłby mnie za nadgarstek i wykopałby z łazienki, nie dziękując za pomoc. Bo przecież miał tę swoją pieprzoną dumę!
Za każdym razem, gdy udało mi się pozbawić go malutkiego drewienka, ocierałam miejsce mokrą gąbką. Miejsce od razu się zasklepiało.
Po pewnym czasie musiałam zdjąć mu dżinsy. Zrobiłam to niepewną ręką, nie byłam ani trochę zadowolona. Kiedy Franc leżał w wannie w samych bokserkach, nieśmiałym wzrokiem oceniałam jego stan. Od pasa w dół wyglądał całkiem nieźle, nie miał żadnych ran, poza tym... Wyglądał całkiem nieźle. Uśmiechnęłam się pod nosem i wróciłam do jego klatki piersiowej. Po usunięciu większości odłamków, mogłam spostrzec, że na piersi miał równe blizny.
- Ślady miecza – szepnęłam, dotykając szramy.
W tej samej chwili mężczyzna ocknął się, zachłysnął powietrzem i z machnął dłonią, odtrącając mnie. O mało co nie upadłam. Jednak poczułam mocny uścisk na ramieniu i przyciągnięcie.
Wampir szybko ocenił sytuację – był półnagi w wannie, a ja stałam nad nim, obmacując go. Potem zbliżył mnie do siebie, prawie wpadłam do wody. Nasze twarze dzieliły milimetry, a ja zarumieniony spuściłam wzrok. Ale nie mogłam dłużej tak wytrzymać, zatrzepotałam rzęsami i spojrzałam wstydliwie w jego oczy. One sprawiały wrażenie niezgłębionych i mrocznych.
- Zapomnij o tym, co tu się działo – szepnął, a ja poczułam jego oddech na swoich ustach.
Mijały sekundy, a ja patrzyłam się na niego jak na idiotę. Zamrugałam i wyszarpałam się z jego uścisku.
- Skąd się tu wzięłam? Dlaczego jesteśmy razem w łazience? Co ty robisz? - denerwowałam się. Nie mogłam sobie przypomnieć chwili, w której oboje znaleźliśmy się w tej jednoznacznej sytuacji. Co ja zrobiłam?

----------------------------------------------------
Zapomniałam o tej scenie z wanną, więc musiałam ją wcisnąć jako zapomniane wspomnienie. Dziękuję za komentarze! ;) To przedostatni rozdział tego opowiadania, tak więc zastanawiam się, co dalej:
http://no-solo-we-duet.blogspot.com/2013/11/pomysy.html

Teraz zauważyłam, jak odbiegłam od pierwotnego pomysłu z Zakładniczką. Cóż... xD

(Ktoś się ucieszy ;D)

05 lutego 2014

Rozdział 8. Kłopoty

- Franc, wyjdź z Maksem, to sprawa wyłącznie moja i Klaudii – mówiłam, wylewając łzy. Ten z wstrętem na mnie patrzył. Odrzucał mnie on i mój przyjaciel, czułam się jak ostatnia idiotka.
Wampir rozchylił usta, chcąc coś powiedzieć. Oczy sypały iskrami wściekłości i bezsilności, ale blondynka przebrnęła dzielącą ich odległość w sekundę, zaskakując bruneta. Mój przyjaciel, patrzył to na nią, to na mnie z przerażeniem. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, chłopak przełknął ślinę i pokręcił głową.
Klaudia jednym ruchem powaliła Franca i przygniotła go do ziemi wysoką szpilką. Głupio to wyglądało, że taki umięśniony mężczyzna leżał sparaliżowany, a drobna dziewczyna górowała. Jej twarz promieniowała, była czysta i bez skazy, zaś chłopaka – brudna, zapocona, jakby stara. Wiedziałam, że wampir od dawna nie pił i pewnie był wykończony częstym ratowaniem mojego tyłka. A ja wciąż leżałam jak miernota z przywiązanymi rękoma.
Gdy zauważyłam, jak mój wróg naciska coraz mocniej na klatkę piersiową wykończonego krwiopijcy, zaczęłam oddychać coraz bardziej płytko.
- Może nam wszystko opowiesz, co? - wykrztusiłam, nie patrząc na nią. Mój wzrok utkwił na muszce, która wędrowała obok mnie po kurzu. - Franc cię zabił, a jednak chodzisz i mówisz.
- Tak, wszyscy chcą znać twój mały sekrecik, barbie – warknął ciemiężyciel.
Usłyszałam szuranie po nierównej, betonowej podłodze. Od razu pomyślałam o tych dziwnych linach. I nie myliłam się. Kiedy podniosłam głowę, mogłam dostrzec, jak ktoś niewidzialny obwiązuje mocno bruneta. Z przykrością dochodziły do mnie jęki i postękiwania.
Blondyna zastukała butami, oddalając się od nas. Kiedy odprowadzałam ją wzrokiem, spostrzegłam coś leżące w kącie. Miało ludzkie kształty, lecz było mniejsze, pomarszczone. Klaudia wyprosiła wilkołaków z sali, figlarnie puszczając oczko do jednego przystojniaka. Kiedy miejsce opustoszało, dziewczyna z dumą patrzyła na królową szkoły, ideała chłopaków, wielką Kat, która była pod jej panowaniem. Przybliżała się do nas, a z każdym krokiem mimowolnie – zapewne innym czarem, podobnym do tego z sznurem - odsuwałam się do tyłu, aż moje plecy zetknęły się z chropowatą ścianą. Siedziałam między moimi przyjaciółmi, o ile obu mogłam nimi nazwać.
Maks powoli zsunął się i opadł na podłogę, drżąc i pomrukując coś. Zarejestrowałam, że jego dłoń falowała.
- Nie, Maks – szepnęłam. - Tylko nie ty.
Klaudia tego nie podsłuchała, bo stanęła przed nami i udawała zastanowienie.
- Nie wiem, od czego zacząć! - westchnęła, niby rozżalona. Szybko jednak rozpromieniła się. - Chyba mam! Wszystko zaczęło się od dnia, w którym tu przyjechałam. Byłam z biednej rodziny, ale miałam to coś, więc fascynowałam fotografów. Słono płacili mi za jedno zdjęcie, a robili ich wiele! Tak więc rodzice i ja się ustatkowaliśmy i kupiliśmy ładny dom, daleko od poprzedniego miejsca zamieszkania. Wszyscy uważaliśmy, że powinniśmy zacząć od nowa. Ale mniejsza z tym... W pierwszym dniu szkoły poznałam ciebie, najseksowniejszą i najbardziej pożądaną osobę w tej wielkiej szkole. Chciałam zrobić na tobie dobre wrażenie, uśmiechnęłam się i mile przywitałam. Byłam ładna i świetnie ubrana, więc nie przewidywałam odrzucenia. Ale nie! Suka mnie zignorowała, bo była zajęta szukaniem swojej paczki. Nie dostrzegła nawet tego, jak pewien słodziak pożera ją wzrokiem. Potem dumnie odeszła. Śledziłam cię, zaczynając cię mocno nienawidzić.
I wtedy spotkałam ją. Kassandra, znana w szkole jako Sandra, powiedziała mi, że jesteś okropna i zasługujesz na najgorsze. Oczywiście, nie myślała tak, tylko chciała mnie podpuścić, bym była jej narzędziem. Głupia ja posłuchałam jej, ale i tak w końcu to by się stało. Sandra czekała, aż będę w paczce, w której i ona zresztą była. Powiedziała mi, czyim obiektem westchnień mam być, jak wbić się do was. Stało się to. A potem zawarłam przyjaźń z Aną. Szczerą, dobrą przyjaźń. Dziewczyna narzekała na ciebie, a ja, nienawidząc cię, podpuszczałam ją, żeby wygarnęła ci i zerwała tą wątłą nić więzi. Mimo wszystko ona nie usłuchała.
Mijały miesiące, lata. Ruda w końcu powiedziała mi, że cierpisz nocne katusze, bo wampir imieniem Franc cię szuka za pomocą nieśmiertelnej czarownicy. Z początku była sceptycznie nastawiona do jej słów, ale próbowałam zapamiętać każde jej słowo. Mówiła, że dzielnie walczyłaś z wielką mocą i to było dla niej niebywałe. Wiedziałam, że cię lubi, ale nie mogłam pojąć, dlaczego dąży do tego, by...
Pewnego dnia kazała mi namówić Anę, żebyśmy poszły do klubu. Tego samego dnia sprawiła, że ty i Maks odczuliście potrzebę wyznania miłości, która i tak nie istnieje. Ta więź, od kiedy się pocałowaliście, nie ma już miejsca. Owszem, może ty, Kat, jeszcze go lubisz, a on może wciąż cię kocha... Tak czy siak to wszystko było nieprawdziwe.

Spuściłam wzrok, a Klaudia radośnie się zaśmiała. Maks drgnął nieprzyjemnie, jakby prawda pogarszała sprawę. I nagle domyśliłam się, czemu przedramię chłopaka dziwnie drży. Nie mogłam jednak nic zrobić. Byłam bezradna.
- Kiedy Ana ci łaskawie wybaczyła, ja już miałam opracowany plan. Nie przeszło ci to przez myśl? Wiedziałam, że muszę ukłuć cię, zostawić krew na przedmiocie i coś zrobić, żeby potem dyskretnie zlizać kroplę twojej krwi. Udało się. Na człowieka jedna, maluteńka kropla to jak bomba wybuchowa. A wampir potrzebowałby pięć litrów.
No i właśnie w klubie spotkałyśmy hulaszczego krwiopijcę. Mając w sobie cząstkę ciebie, zmydliłam mu oczy. Wiedział, że coś nie gra, ale moja krew wrzała, zabijała powoli każdą moją komórkę, zmieniając mnie w coś dziwnego. Czuliście więź, przeznaczenie. Widziałam, jak jego oczy zmieniają barwę z tego na inny kolor, a ty nieruchomiejesz i stoisz jak słup soli.
Ale streszczę wam wszystko, bo spieszę się was zabić. Franc odebrał mi życie, Sandra podłożyła za moje ciało ciało zwierzęcia, a mnie porwała do siebie. Tam się obudziłam z mocą. Przez ten czas manipulowałam wilkami i wszystkimi innymi stworami oraz zdobyłam twoje wspomnienia z poprzedniego wcielenia. Nie byłaś święta! - zaśmiała się głośno, a ja mimo że nie miałam pojęcia, o czym mówiła, zarumieniłam się. - Oj, kochałaś go, kochałaś. A ten cię zabił i ponownie to planuje. Czemu więc martwisz się jego losem? Chcesz widzieć jego śmierć?
Nie chcę twojej odpowiedzi. Ja ją znam, dlatego pozwolę jemu patrzeć jak umierasz, tylko ze względu na to, że on będzie cierpiał, bo traci szansę na moc, jaką ja posiadłam.
Zakończę przerywaną wciąż opowieść jednym zdaniem. Dziś wysuszyłam Sandrę z mocy i spójrz, jaka z niej mumia!

Klaudia zachichotała jak małolata. Wdzięcznie się obróciła i za kiwnięciem palca kukła z dalekiego kąta sali podniosła się i przemieściła w naszą stronę. Gdy znalazła się wystarczająco blisko nas mogłam ujrzeć wysuszoną miniaturę człowieka. To coś było brązowe i dziwnie błyszczało w świetle.
- Sandra – szepnęłam, gdy dostrzegłam jeden słabiutki, rudy włos, który ostatni wypadł z małej, tabaczkowej główki.
Spojrzałam z nienawiścią na blondynkę, która śmiała się z wyższością i dumą. Sandra może i chciała mnie wykorzystać do czegoś, ale nie zasługiwała na to, co ją spotkało. To Klaudia zasłużyła na śmierć, gdyż ona bez większego powodu siała strach i zniszczenie.
- Teraz wiesz, jaką potęgą władam. Dzięki tobie panuję nad telekinezą, a dzięki nadnaturalnej śmierci zapewnionej przez wampira posiadłam także i jego właściwości. Potrafię wysysać kogoś z życia i brać tego korzyści, jak te potwory
Chciałam jej odpyskować, ale nie potrafiłam otworzyć ust. Drżałam z zimna, z zdenerwowania i z obrzydzenia. Czułam, jak w gardle mi się coś podnosi, a w żołądku miałam zupełną pustkę. Przypomniałam sobie, że dawno niczego nie jadłam i tym razem byłam z tego powodu szczęśliwa. Nie miałam czego zwrócić.
Maks obok mnie zaczął dziwnie kasłać. Wstał, jego ciałem wstrząsnęły torsje i przewrócił się.
Franc również wstał, ale raczej po to, żeby być przygotowanym na atak bestii. I miał rację, bo zaraz potem mój przyjaciel zmienił się w wielkiego, pięknego wilka, tylko że ten nie rzucił się na krwiopijcę. Wilczur stał i warczał na Klaudię, która najwidoczniej miała z tego niezłą frajdę.
- Zapomniałam! Jesteś przecież wilkołakiem! – zachichotała. - A pamiętasz, jak nasłałam ciebie i braciszka na tych dwoje? Jak zmusiłam Tomusia do napaści na Kat? A potem zginął w płomieniach, bo czarownica i wilkołaki chcieli uratować twoją przyjaciółeczkę. Uwielbiam sobie to przypominać! Jak jego włosy się palą, a skóra się złuszcza, a potem w mig zamienia się w popiół.
Nie zastanawiało mnie, skąd o tym wszystkim wiedziała. Byłam pewna, że miała wielu szpiegów, bo jej uroda wraz ze sprytem wiązała się z władzą. Ilu mężczyzn musiała uwieść, a których jedynie zmusić?
Maks przystąpił z łapy na łapę i warknął krótko. Wiedział, że nie ma wyboru, tylko czekanie na moją zgodę, ale rwał się do pomszczenia śmierci młodszego brata. To Klaudia była wszystkiemu winna. Musiałam pogładzić jego miedziane futro, żeby zapobiec temu. Wilkołak natychmiast znieruchomiał.
- Wszystko obróci się przeciwko tobie – szepnęłam. - Skoro jest pełnia, to mogę cię pokonać. Mam w sobie moc. To o to wszystkim chodzi.
Blondynka zrobiła krok w tył z przerażoną miną, co utwierdziło mnie w moim przekonaniu. Potem jej twarz złagodniała, kąciki ust uniosły się z drwiną. Straciłam rezon.
- Nie potrafisz, nie w ludzkim ciele – odpowiedziała mi, z przebłyskiem wyższości w tonie. - Tylko Franc zdołałby mnie zabić, z twoją całą krwią w sobie. A wiem, że nie pozwolisz, żeby wypił twoją krew.
Myliła się. Skoro czekała mnie śmierć, czemu niby nie miałam uratować chociaż Maksa i wampira? Byłam na tyle odważna i bezinteresowna. A ona głupia i naiwna.
- Poza tym nie udałoby mu się wypić całej twojej krwi przy mnie. Przerwałabym to z łatwości.
Mój sąsiad drgnął nieznacznie, poruszony do głębi. Po minucie usłyszałam w umyśle jego zirytowany głosik.
Zobaczymy.
Spojrzałam na niego, przerywając głaskanie przyjaciela. Chciałam mu powiedzieć, że pozwoliłabym mu napić się ze mnie. Przecież to nic takiego. Umarłabym tak czy inaczej. Splątane dłonie włożyłam w jego ubrudzone ziemią. Mężczyzna patrzył na nie, jakby widział je pierwszy raz w życiu. Uniósł brew na widok małego, brylantowego pierścionka, którego znalazłam w swoim pokoju podczas oględzin. Uznałam to za subtelny podarunek.
- Tak czy inaczej zacznę od ciebie, Kasieńko – warknęła wkurzona brakiem uwagi dziewczyna. Siłą woli przycisnęła wielkiego psa do ściany, a mnie wyszarpała, wysilając się fizycznie.

Pociągnęła mnie do środka pomieszczenia, a ja wbiłam wzrok w ścianę, z której wyłoniły się łańcuchy, oplatające ciała wielkiego zwierzęcia i młodego człowieka. Patrzyłam i drżałam, choć oczy miałam suche i zamglone. Nie zauważyłam ostrza w dłoni mojego wroga, dopóki nie poczułam go na policzku.

--------------------

Dziękuję za napływające komentarze. Wczoraj patrzę na bloga, a tu takie miłe zdziwienie! <3 Kocham Was! :D