11 lutego 2014

Rozdział (przedostatni) 9. Poświęcenie.

Kiedy dziewczyna nasyciła się długim rozcięciem, dała mi chwilę spokoju. Pchnęła mnie na ziemię, a ja nie czułam nic prócz pulsującego bólu na policzku. Wiedziałam, że płynie z rany krew. Czułam ciepło oraz wilgoć w tym miejscu. Zaraz potem ciecz spłynęła mi po brodzie.
Nie wycierałam się. Leżałam marnie tam, gdzie upadłam. Klaudia miała na tyle honoru, że mnie już nie kopnęła. Zamknęłam oczy i siłą woli próbowałam się połączyć z umysłem wampira.
Tak?, odezwał się „po pierwszym sygnale” Franc. Nic ci nie jest? Okropnie krwawisz, i gdyby nie fakt, że mnie się to podoba, byłbym nieco zaniepokojony.
Pocieszasz mnie jak nikt inny, dzięki, odpowiedziałam mu.
Do usług. Ale pamiętaj: To ty mnie spoliczkowałaś pierwsza.
Nie uśmiechnęłam się, choć wiedziałam, że to żart. Być może mi wybaczył albo jego wybujałe „ego” uradowało się tym czułym dotykiem, które miało miejsce jeszcze niedawno. Ale ja się smuciłam, że tak spędzamy moje ostatnie sekundy życia.
Przy wszelkiej sposobności zabij mnie, dobrze? Klaudia na wolności nie przynosi mi żadnych pozytywnych wizji. Wolę umrzeć z twoich ust niż z jej rąk.
Jeżeli to wyznanie miłości, wchodzę w to, zaśmiał się.
Jestem poważna, Franc.
Wiem.
Oboje milczeliśmy. Z trudem otwarłam oczy, krew oślepiła mnie zupełnie, ale nie chciałam już podnieść ręki i otrzeć twarzy. Byłam osłabiona, brakowało mi powietrza, światła księżyca. Pragnęłam ujrzeć twarz Maksa, ale wiedziałam, że dalej miał kasztanową sierść i czarny pysk.
Usłyszałam coś na zewnątrz. Najpierw były to czyjeś ostrzeżenia, potem tłumiona szamotanina, jakby ktoś walczył z wiatrem, a po chwili padł martwy. Cokolwiek to było, czułam od tego czegoś potęgę i gniew. Chęć zemsty.
Musisz mnie pozbawić życia, prawda? Nie chcę tu już być, więc to dla mnie akt litości, Franc. Myśl tylko o tym, kiedy to zrobisz. Akt łaskawości, akt wszystkiego, ale to zrób bez wahania.
On jednak milczał. Chyba zaczął mnie ignorować, być może jednak nie potrafiłam już wysłać mu myśli. Mrugałam, wmawiając sobie, że każda kropla traconej krwi nie ma znaczenia. Nie myślałam przy tym o życiu, ale o szansie zdobycia dla wampira mocy. Aż tak byłam altruistyczna?
Cicha dotąd Klaudia, której wcześniej wędrowała po pomieszczeniu, sycąc się widokiem zmarniałej mnie, zaintrygowała się sytuacją na zewnątrz. Odważnie wypięła pierś i szybkim krokiem dotarła do drzwi, by po chwili za nimi zniknąć.
Ktoś walczył z łańcuchami. Słyszałam szczęk metalu o ścianę, potem nieprzyjemny dźwięk łamania ciężkiego przedmiotu. Słyszałam pisk psa, pewnie to Maks domagał się uwolnienia. Byłam coraz bardziej nieświadoma tego, co się dzieje wokół mnie. Czy na zewnątrz nie zawył wilk, czy to był pisk dziewczyny?
Poczułam na wardze twardą, wewnętrzną stronę dłoni. Wampir otarł mnie z wszechobecnej krwi i przyłożył do swoich ust nadgarstek. Jednym, sprawnym ruchem przeciął sobie skórę, pozwalając popłynąć ciemnej, metalicznie pachnącej krwi. Patrzyłam, nie myśląc trzeźwo. Po co się krzywdzić? Miał tych zakrwawionych dłoni z trzy, ale przybliżając je do moich ust, zlepiły się w jedną.
Nie byłam pewna, co piję. Niby podał mi rękę z krwią, czemu więc poczułam smak soku wiśniowego? Płyn co moment zmieniał smak, konsystencję, pewnie i barwę. Nie wiem, jak długo rozkoszowałam się nektarem z porzeczek, sokiem jabłkowym czy multiwitaminą.
Kiedy się ocknęłam, Franc leżał obok mnie z rozciętą piersią. Dyszał ciężko, klatka piersiowa z wysiłkiem unosiła się w górę, potem szybko opadała w dół. Patrzył na mnie bezradnie oraz z rezygnacją.
- Widzisz, mówiłam wam. Nie uda wam się, nawet z niewidzialną pomocą – warknęła Klaudia, która niczym duch nagle pojawiła mi się przed oczami. - Widzę, że rana się zasklepiła. Szkoda by było... zrobić... następną...
Z każdym słowem robiła mi na policzkach krótkie nacięcia. Nie wiem, co się działo, ale chyba krew zasklepiała się za każdym razem. Blondynka syczała zirytowana.
Uśmiechnęłam się zadowolona. Franc miał zamknięte oczy, ale wydawał się silniejszy niż przed chwilą. Zmiana była gwałtowna. Nie wiem, na jak długo straciłam przytomność, co on zdążył zrobić, ale on wydawał się spokojny, więc i ja powinnam być taka.
Tylko Maks kwilił i warczał ściśnięty w ścianę. Szarpał się, co pogarszało jego sytuację. Widziałam rozpacz w jego psich oczach, chciał mnie uratować, walczyć, pomścić bliskich.
- Muszę z tobą skończyć, kochanie – warknęła mi do ucha dziewczyna. - Pożegnaj się z życiem!
Dziewczyna położyła lodowate dłonie ma moich policzkach i jednym zgrabnych ruchem skręciła mi kark. Nie widziałam już niczego.

Był późny wieczór. Jak zwykle próbowałam się wymknąć, może uciec, może tylko pospacerować. Chłodne powietrze otrzeźwiało mój umysł, ciało znów oddychało.
Byłam niemal pewna, że przed chwilą ktoś zrobił mi krzywdę, a zarazem w tym samym czasie nie myślałam o tym. Czułam się, jak dwie osoby tłuką mi się w umyśle. Jedna wiedziała wszystko, drugą to czekało.
Tak więc wędrowałam boso w koszuli nocnej. Czułam się żywa, szczęśliwa, że jestem tak blisko drzew, że mogę ujrzeć gwieździste niebo. Usłyszałam szelest, a cichy głosik podpowiadał mi, że jestem obserwowana. Nie słuchałam go, bo nie wydawało mi się, żeby źli, czyhający na moje życie ludzie stali pod domkiem noc w noc, czekając, aż ja głupio wyjdę na zewnątrz. To było wręcz niemożliwe, gdyż Franc miał swoją małą, silną armię. Czuwali nad nami, prawda?
Zrobiło mi się zimno, ale nie chciałam się wycofać. Póki co nikt mnie nie dopadł, a noc jest taka kusząca...
Trzask.
Odwróciłam się i zmrużyłam oczy. Ktoś kichnął, a ktoś inny przeklął, ale nie mogłam się dopatrzeć żadnego ruchu. To tak, jakby zabawa w ciuciubabkę. Nie widzisz ich, ale słyszysz. Musiałabym zdać się na mój nieco słaby słuch i wytropić prześladowców. Pokręciłam głową. Nie zdołam nawet z magicznymi mocami.
Zawróciłam. Przez połowę drogi nie miałam okazji dopatrzeć się innych oznak bliskości z jakąś nieidentyfikowaną istotą. Potem słyszałam zduszony, dziewczęcy okrzyk. Zamurowało mnie. Po chwili zdołałam poruszyć nogą. Zaczęłam biec, jak nigdy dotąd. Jakby od tego zależało moje życie, a w każdym razie czyjeś na pewno.
Kiedy widziałam już maleńkie światełko pochodzące z domu wampira, coś we mnie uderzyło i powaliło na ziemię. Nie zapiszczałam, tylko cicho jęknęłam.
- Błagam cię, do cholery! - syknął mi do ucha znajomy głos. Był gniewny, ale także przerażony. - Jeszcze raz spróbujesz wpędzić mnie do grobu, zabiję cię!
- Zapamiętam to – szepnęłam, oddychając głośno.
Franc pomógł mi wstać i objął mnie mocno. Momentalnie zrobiło mi się ciepło, ale wiedziałam, że to nie było jego celem. Nad jego ramieniem zdołałam zauważyć ruch, wrzask kogoś oraz usłyszałam wystrzał.
- Musisz wejść do domu, kiedy ja odwrócę ich uwagę – mówił mi do ucha mężczyzna. Marszczyłam brwi, nie pojmując, dlaczego tyle ryzykuje dla pyskującej małolaty. Nie rozumiałam wtedy tego. Nienawidził mnie, ale nie chciał mnie tracić.
Pokiwałam głową, zapiekły mnie oczy. Poczułam sympatię do najdziwniejszego człowieka, jakiego poznałam. Uścisnęłam go, jakby w ten sposób mogłabym mu się odwdzięczyć. Chciałam zrobić coś jeszcze, ale odsunęłam się.
Biegliśmy. Podobała mi się ta prędkość, bo nie musiałam się hamować przy nim, jak przy każdej innej osobie. Nikt nam obojgu nie dorównywał, byliśmy najlepsi. Katerina Luciano i Francis O-Długim-Obcokrajowskim-Nazwisku.
Nie pamiętam, jak się znalazłam przed domem. Stała tam mała grupka zwyczajnych ludzi w niezwyczajnych strojach. Mieli brązowe łachmany, a w rękach trzymali kusze z strzałami. Franc trzymał moje ramię i teraz musiał mnie pchać, żebym szła dalej. Ale im dłużej wpatrywałam się w wrogów wampira, tym bardziej chciałam stanąć i podejść do nich.
- Ach! - syknął mój towarzysz, a ja zauważyłam parę małych drzazg wgłębiających się w jego ramię. Szarpnęłam go w stronę domu, ale on pokręcił głową i warknął na otaczający nas tłum. Był wściekły jak na wampira przystało.
Nagle zza drzwi wyskoczyła głowa Jagody. Wołała mnie rozpaczliwie. Kręciłam głową, mówiąc, że nie zostawię Francisa samego.
- On przyjdzie, jeżeli ty będziesz bezpieczna.
Posłuchałam jej i wbiegłam do oświetlonego holu. Jagoda zamknęła za mną drzwi, a ja z protestem westchnęłam.
- Oszukałaś mnie!
- Wcale nie – warknęła Jagoda. - Wezwałam już świtę, lada moment tamci zginą, a samemu Francisowi nic się nie stanie, o ile on tego nie będzie chciał. Ma trochę mocy. No wiesz, potrafi władać telekinezą albo powietrzem.
- Ale on już oberwał w ramię! - jęknęłam.
- Od kiedy ci na nim zależy?
Zamrugałam. Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Wzruszyłam ramionami i skuliłam się pod ścianą, obgryzając nerwowo paznokcie. Zrobiło się cicho i groźnie. Potem Jagoda wyszła na zewnątrz, a ja coraz bardziej patrzyłam poprzez mgłę. Gdy usłyszałam strzęp rozmowy, wstałam gwałtownie, o mało co nie strącając wieszaka na kurtki.
Wybiegłam na zewnątrz. Było, jak myślałam. Wszędzie walały się zwłoki wrogów. Od nas było parę osób rannych, ale nie tak, żeby potrzebowali szczególnej pomocy. Tylko jedna osoba leżała i klęła na wszystkich wokół. Kiedy dobiegłam do leżącego, on stracił przytomność.
- Zanieście go do łazienki – rozkazałam dwóm najbliższym wampirom. Rozpoznałam Josha i Tymona. Potem zwróciłam się do czarownicy: - Zalej wannę ciepłą wodą i przygotuj jakąś magiczną maść, czy coś.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, a potem z wdziękiem ruszyła, by spełnić moją prośbę. Ja nie odstępowałam kroku od rannego Franca, który bez swojej woli kiwał głową za każdym krokiem dwóch chłopaków.
Położono go do wanny. Woda zabarwiła się na różowo, potem przybierała barwy mocniejszej czerwieni. Spojrzałam na Josha i Tymona złowrogo.
- Czego jeszcze chcecie? Wyjdźcie!
Nie miałam pojęcia, dlaczego na nich wybuchłam gniewem. Może chciałam sama zająć się wampirem bez niepotrzebnej widowni. Kiedy oni wyszli z ociąganiem, nieufnie na mnie zerkając, ja zdarłam koszulkę z mężczyzny. Nie pogorszyło to sprawy, jak myślałam. Znalazłam w szafce czystą gąbkę oraz pincetę. Delikatnie wyciągałam maleńkie kolce z piersi wampira. Cieszyłam się, że mój pacjent nie może nic z tym zrobić. Pewnie chwyciłby mnie za nadgarstek i wykopałby z łazienki, nie dziękując za pomoc. Bo przecież miał tę swoją pieprzoną dumę!
Za każdym razem, gdy udało mi się pozbawić go malutkiego drewienka, ocierałam miejsce mokrą gąbką. Miejsce od razu się zasklepiało.
Po pewnym czasie musiałam zdjąć mu dżinsy. Zrobiłam to niepewną ręką, nie byłam ani trochę zadowolona. Kiedy Franc leżał w wannie w samych bokserkach, nieśmiałym wzrokiem oceniałam jego stan. Od pasa w dół wyglądał całkiem nieźle, nie miał żadnych ran, poza tym... Wyglądał całkiem nieźle. Uśmiechnęłam się pod nosem i wróciłam do jego klatki piersiowej. Po usunięciu większości odłamków, mogłam spostrzec, że na piersi miał równe blizny.
- Ślady miecza – szepnęłam, dotykając szramy.
W tej samej chwili mężczyzna ocknął się, zachłysnął powietrzem i z machnął dłonią, odtrącając mnie. O mało co nie upadłam. Jednak poczułam mocny uścisk na ramieniu i przyciągnięcie.
Wampir szybko ocenił sytuację – był półnagi w wannie, a ja stałam nad nim, obmacując go. Potem zbliżył mnie do siebie, prawie wpadłam do wody. Nasze twarze dzieliły milimetry, a ja zarumieniony spuściłam wzrok. Ale nie mogłam dłużej tak wytrzymać, zatrzepotałam rzęsami i spojrzałam wstydliwie w jego oczy. One sprawiały wrażenie niezgłębionych i mrocznych.
- Zapomnij o tym, co tu się działo – szepnął, a ja poczułam jego oddech na swoich ustach.
Mijały sekundy, a ja patrzyłam się na niego jak na idiotę. Zamrugałam i wyszarpałam się z jego uścisku.
- Skąd się tu wzięłam? Dlaczego jesteśmy razem w łazience? Co ty robisz? - denerwowałam się. Nie mogłam sobie przypomnieć chwili, w której oboje znaleźliśmy się w tej jednoznacznej sytuacji. Co ja zrobiłam?

----------------------------------------------------
Zapomniałam o tej scenie z wanną, więc musiałam ją wcisnąć jako zapomniane wspomnienie. Dziękuję za komentarze! ;) To przedostatni rozdział tego opowiadania, tak więc zastanawiam się, co dalej:
http://no-solo-we-duet.blogspot.com/2013/11/pomysy.html

Teraz zauważyłam, jak odbiegłam od pierwotnego pomysłu z Zakładniczką. Cóż... xD

(Ktoś się ucieszy ;D)

5 komentarzy:

  1. No no no świetny rozdział zresztą jak zawsze :) Ta scena w łazience wymiata wszystko :) Szkoda, że już kończysz ta historię bo jest naprawdę niezła :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Nikt nam obojgu nie dorównywał, byliśmy najlepsi. Katerina Luciano i Francis O-Długim-Obcokrajowskim-Nazwisku."
    Kocham ten fragment xDDDD
    "Bo przecież miał tę swoją pieprzoną dumę!" - to jeszcze nie przekleństwo, ale brawo! Wyrabiasz się, dziewczynko <4
    Tym ktosiem mam być ja, mam nadzieję? Kocham tę scenę, jak Czwórka kroczy tak z Tris.... Brakuje mu tylko tego wiatru we włosach! xDDDD
    I niech Cztery zawsze ci sprzyja!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mam słów. To było... niesamowite. Szkoda, że już prawie koniec. Zaczynam się przekonywać do wampirów. Odwlekaj ten ostatni rozdział, dobra? Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Moja Kochana!

    Jaka szkoda, że to już prawie koniec tej historii. Błagam Cię, daj nam następną o tych greckich bogach, plisss (z błaganiem w oczach składam ręce jak do modlitwy). Rozdział to miód dla moich oczu! Powaga!
    Troszkę się w nim pogubiłam i nie jestem pewna czy dobrze zrozumiałam. Klaudia zabiła Kat ale ta powróciła jako wampir tak? Ale co stało się z Klaudią? Trochę zgubił mnie ten przeskok w czasie. Niemniej scen w wannie była urocza :D Franc musiał wyglądać bosko. Ile bym dała by zobaczyć jego minę kiedy się obudził <3
    "Francis O-Długim-Obcokrajowskim-Nazwisku" Hahaha, padłam i nie wstaję, kocham ten tekst!

    Pozdrawiam gorąco i nic mi teraz nie pozostaje jak cierpliwie czekać na zakończenie tej historii. A do cierpliwych to ja nie należę ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. No tak, znana mi Rebekah z tym jej specyficznym odruchem:)
    ps. u mnie nowe wiersza, obecnie-"Wiosna", zapraszam, Versemovie

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli masz zamiar reklamować siebie, ignorując mnie i moje posty, nie będę Twoim blogiem zainteresowana.
Dziękuję,
RosAlice.