24 lutego 2014

District FOUR. Część pierwsza.

Abraham took Isaac's hand
And led him to the lonesome hill
While his daughter hid and watched
She dared not breathe she was so still
Just as the angel cried for the slaughter
Abraham's daughter raised her voice

Then the angel asked her what her
Name was she said "I have none"
Then he asked how can this be
"My father never gave me one"

And with his sword up, raised for the slaughter
Abraham's daughter raised her bow
How darest you child defy your father?
You better let young Isaac go

Arcade Fire, „Abraham's Daughter”

- Witajcie, nazywam się Ewa i, jak wiecie, pochodzę z Czwartego Dystryktu – odezwałam się zdławionym głosem, a zadowolony tłum klaskał i gwizdał. Tak, jak kazał mi Finnick Odair, mój przystojny mentor, uśmiechnęłam się i oczekiwałam pytania prowadzącego.
- Tak więc, Ewo – zaczął niebieskowłosy Caesar. - Cały Kapitol chce usłyszeć o tym, jak zdobyłaś okrągłą dziesiątkę w ocenie trybuta. Słyszałem, że zachwyciłaś ich swą umiejętnością. Co zrobiłaś?
Zacisnęłam usta i spojrzałam w kierunku balkonu. Światła skierowane na mnie były oślepiające, ale mogłam ujrzeć zarys jakiejś postaci. Przełknęłam ślinę i puściłam łobuzersko oczko do publiczności.
- Wątpię, czy kiedykolwiek to zdradzę – uśmiechnęłam się figlarnie do prowadzącego, a potem skierowałam się do oszalałego tłumu. - Lubię mieć swoje tajemnice.
Tak naprawdę nie miałam ochoty niczego mówić. Po co miałabym zdradzać innym to, jak się popisałam organizatorom? Nie chciałam także wyjawiać tego, żeby inni trybuci mogli to i owo wykorzystać przeciwko mnie.
- Dobrze, dobrze – mężczyzna uniósł obie ręce i wybuchł śmiechem. - Jesteś urocza i tajemnicza. Nic dziwnego, że wszyscy oszaleli na twoim punkcie!
- Oj, nieprawda – poczerwieniałam i nagle poczułam wielki wstyd.
- I jaka skromna! No, powiedz, komu skradłaś serce. Proszę? Dla dobrego Caesara? Dla kapitolińskiej młodzieży?
Zamrugałam i spuściłam wzrok. Zaczęłam bawić się idealnie zadbanymi przez specjalistów paznokciami i zdrapałam trochę lakieru. Kiedy podniosłam wzrok, zdziwiona uzmysłowiłam sobie, że wszyscy ucichli i czekali na moją odpowiedź.
- Nie jestem typem dziewczyny, która lata za chłopaka, czy odwrotnie – szepnęłam, a moja twarz była strasznie ciepła.
Ale skłamałam. Był taki jeden chłopak, Brad Kavanagh. Był w moim wieku, ale nie znałam go w ogóle, gdyż ja pochodziłam z bogatej rodziny, a on, łagodnie ujmując, z nieco biedniejszej. Był strasznie przystojny i inteligentny. Kochała się w nim większa część dziewczyn w szkole, a w dystrykcie czasem tylko o nim się rozmawiało. Wiele osób proponowało mu dobrą pracę, dobry zarobek, ale on od lat pracuje tylko i wyłącznie dla mojego wuja. Dziwiło mnie jego zachowanie i to ciągłe milczenie. Nikt nie usłyszał jego głosu, prócz mojego wuja.
W Czwórce dobrze się żyło, jeśli mamy to porównać do innych miejsc. U nas nie głodowali i nie umierali z wycieńczenia. Ba, byliśmy jednymi z paru dystryktowych pupili Kapitolu. W mojej części dystryktu były upały, więc kiedy nie musiałam pomagać rodzicom w sklepie, chodziłam nad morze i pływałam. Czasem w wodzie spędzałam mnóstwo godzin, więc wyrobiłam sobie niezłe mięśnie i kondycję. Oraz mogłam pod wodą wytrzymać kilka minut. To dawało mi spore szanse na przeżycie, jeżeli trafimy na bezkresne morze.
W dzień dożynek nie potrafiłam spać. Nigdy się tym nie przejmowałam, ale tym razem nie zasnęłam. Przez godziny leżałam w łóżku i płakałam, widząc obrazy ginących przyjaciół. Dlaczego nagle mi zaczęło zależeć? Tato nauczył mnie patrzeć z zimną krwią na sceny, gdy ktoś wbijał nóż w plecy osobie, z którą jeszcze miesiąc temu żartowałam. Przecież zbieraliśmy chwałę, kiedy wygrywaliśmy, prawda? Honor, sławę. Moja matka gardzi dystryktami, które zawsze przegrywają. Ja też powinnam.
Około piątej godziny wyszłam chyłkiem z domu, by w wodzie nabrać trochę sił i się odświeżyć. Nikt nie zauważył mojego zniknięcia, a ulice o tej godzinie były puste i niemal zabijały ciszą i spokojem. Przywykłam do wykłócających się nawzajem kupców.
Morze o tej porze było chłodne, ale nie zimne. Przyjemnie było popływać w znanej mi wodzie, z łaskoczącymi w nogi rybami. Zaśmiałam się głośno i krzyknęłam:
- Niech cię diabli, Kapitolu!
Wtedy, gdy się darłam, obróciłam się wokół własnej osi i zauważyłam bladą postać w wodzie pod małym lasem. Ogarnęło mnie przerażenie na myśl kapitolińskich szpiegów, lecz był to jedynie robotnik wuja. To tylko trochę mnie uspokoiło. Tylko trochę.
Wysoki brunet nie poruszał się w wodzie, tylko gapił się na mnie przez sekundy, minuty... Wzięłam się w garść i podpłynęłam do niego, nurkując w wodzie co jakiś czas. Gdy wynurzyłam się z wody ostatni raz, jego już nie było.
A potem, podczas dożynek, widziałam jego czuprynę gdzieś powyżej głów chłopców naszego wieku. Maddie Osborne, dziwna, nieprzyjemna opiekunka trybutów Czwórki, szybko i bez zbędnych słów wylosowała moje imię.
A potem Brada, szpiega z morza.
Głos Caesara zbudził mnie ze snu na jawie i skoncentrował moją uwagę na sobie. Wpatrywałam się w jego niebieskoszarą czuprynę i w duchu gardziłam ludźmi jego pokroju. Wymyślałam w głowie epitety, by ulżyć sobie, a nie je wypowiedzieć.
- No więc, żeby miło zakończyć te spotkanie, może nam opowiesz, co lubisz w Kapitolu?
Czekałam tylko na te pytanie. Wypadało najczęściej, więc każdy potrafił na nie odpowiedzieć. Uśmiechnęłam się tak, jakby ktoś nagle zagadnął mnie o czymś fantastycznych. Świetnie zagrałam zachwyconą, bo mężczyźni zagwizdali rozochoceni, a kobiety podpowiadały mi, co przykładowo w mieście mogłoby mi się spodobać.
- Och, tu jest tak wspaniale! Wszyscy wyglądacie oryginalnie i na pewno nikogo tutaj nie pomylę – zaśmiałam się głośno, ignorując tłum. Chciałam zagrać dziewczynę, która wywyższała się, ale wątpiłam, że w to uwierzono, więc postanowiłam być entuzjastyczna. - No i dobrze przyrządzacie ryby z Czwórki. Na milion sposobów!
Niebieskowłosy mężczyzna zachichotał, jakbym go tym zachwyciła. Wiedziałam, że i on dobrze grał. W końcu ktoś musiał ratować trybutów z każdej opresji.
- A to nie koniec – uśmiechnęłam się. Tak, jak mój mentor kazał, szepnęłam: - To miejsce jest magiczne i chyba się w nim zakochałam.
Tak, jak oczekiwałam, ludzie zapiszczeli zachwyceni. Na słowa: „kochać”, „miłość”, i tak dalej, mogą dać się zabić. Byleby biedna i smutna młodzież z dystryktów znalazła miłość i była szczęśliwa. Nawet, jeśli ta miłość jest sztuczna i czuć od niej sarkazmem na kilometr.

- Świetnie! - Finnick przytulił mnie z radości. Nie powiedziałabym, że nie jest mi przyjemnie. - To było cudowne! Nic dodać, nic ująć!
Odwrócił się do Brada, który czekał, aż wypowiedzą jego imię. Nie patrzył na nas. Tak w ogóle wcale się do nas nie odzywał. Przez cały czas miałam nadzieję, że coś powie. Ale milczał, a ja bałam się, że już zaplanował, jak mnie zabije, więc pewnie im mniej o nim wiedziałam, tym lepiej było dla niego.
Przypatrywałam się jego spokojnej twarzy niewyrażającej żadnych uczuć. Nagle usłyszeliśmy jego nazwisko, a on niedostrzegalnie drgnął i ruszył na scenę.
Z otwartymi ustami oglądałam, jak przebiegała rozmowa dziwnego mężczyzny z Bradem. Nastolatek miał fantastyczny uśmiech, lśniące zęby i ładny akcent. Żartował o rybach i o kapitolińskich budynkach.
- Czuję się tu nagi! - zaśmiał się, a kobiety z widowni zawachlowały się dłońmi. Jego głos był delikatny i mocno wchodzący w pamięć. Wiedziałam, że zrobi furorę jak Odair. Obojgu starczyło wyjść na scenę, choć różnili się w wyglądzie. Finnick miał już ostre rysy, ale to jeszcze bardziej go wyprzystojniało, poza tym miał płowe włosy, zaś Brad miał w twarzy pozostałości po dziecku oraz kruczoczarną grzywę.
- A może nam powiesz, co potrafisz?
- Mogę zaprezentować – powiedział głośno i dumnie uniósł głowę. - Mógłbym zaśpiewać, ale nasze wiejskie pieśni nie są tak szlachetne jak wasze. To tak, jakby pójść do gniazda najpiękniejszych ptaków jako zwykły, szary wróbel i zaćwierkać jakąś melodię, którą owe ptaki mogłyby wykonać dużo lepiej.
- Kochany, przestań – machnął dłonią Caesar, a potem uśmiechnął się w swoim przerażającym stylu, ale szczerze. Był zachwycony. - Oczywiście, że chcemy usłyszeć twój głos! Chcemy, prawda? Prawda?
Ludzie, głównie młode dziewczęta, zaczęli krzyczeć „tak!”. Trwało to tak długo, że w końcu prowadzący musiał ich uspokoić.
Brad zaczął cichym, niby nieśmiałym głosem śpiewać o wszechogarniającym ogniu. Piosenka była piękna i wiedziałam, dlaczego wybrał i zaśpiewał akurat ją. Mówiła o czasach Wielkiej Rebelii, kiedy Kapitol z nami wygrał i palił nasze kochane domy, by pokazać, kto tu rządzi. Zbombardował Trzynastkę... Ale chłopak zmyślnie ominął najgorszą zwrotkę i kontynuował pieśń. Skończył na zdaniu „wszędzie widzę ogień”.
Głupcy z widowni byli aż nadto niedouczeni z historii, bo wstali i zaczęli mu klaskać. Owacje na stojąco za piosenkę, w której przystojny młodzieniec bezczelnie, ale odważnie, wyraził czystą nienawiść do stolicy Panem.

Po paru minutach zszedł ze sceny, podszedł do mnie i Finnicka, choć z góry wiadomo było, że nie zagada do nas. Bo po co? Zacisnęłam usta i zmarszczyłam brwi.
- Huhu, potrafisz mówić! A nawet śpiewać! - warknęłam i oparłam się o ścianę, krzyżując ręce. Mimo że chłopak wyglądał niesamowicie w czarnym garniturze z niebieskimi zdobieniami, który podkreślał kolor jego włosów oraz oczu, zaczęłam go nienawidzić.
- Ewa! – syknął Finnick i z zdezorientowaną Maddie wyprowadził nas od grupy stylistów i mentorów. - Nie strój fochów! Omówiliśmy z Bradem, że najlepiej dla was, jak będziecie udawać obojętność wobec siebie, może nawet nienawiść, ale nie wszczynaj bójki. Potem na arenie możecie robić, co chcecie, nawet się całować.
- Nie ma potrzeby wyliczania mi tego, co będę mogła. I tak tego nie zrobię – zazgrzytałam zębami.
Dwudziestoparolatek uniósł brwi w zdziwieniu, spojrzał na Brada, ale ten milczał. Mentor nie wiedział, co powiedzieć. Sama nie wiedziałam, co było źródłem mojej nienawiści.
W ciszy poszliśmy do naszego piętra. Tam zaczęliśmy opychać się smakołykami, takimi jak jagnięcina z suszonymi śliwkami, i innymi rarytasami. Czułam się jak prosie przed rzezią, ale nie można było opierać się pokusie skosztowania kolorowych babeczek, smakowitych i pożywnych zup. Zdobycie paru kilogramów może nawet mi pomóc z głodem na arenie. Kiedy zrobiło się bardzo ciemno, pożegnałam się z nowymi przyjaciółmi, o ile szło tak nazwać mentora i opiekunkę trybutów Czwórki.
Zaczęłam rozmyślać o naszych żyjących zwycięzcach. Annie oszalała do tego stopnia, że leży jedynie w łóżku i gdera do siebie. A Mags... Mags to najpoczciwsza starsza pani na świecie. Jako jedyna nie zabiła podczas igrzysk, a wygrała. Tyle że i ona już nie jest w stanie zamartwiać się młodymi ofiarami dla Snow'a. Wszystko pozostawało na głowie dwudziestolatka.
Kiedy znalazłam się w ogrzewanym łóżku,mając widok na miasto, włączyłam telewizor. Zdążyłam na prezentację ostatniego dystryktu. Na scenę wyszła Katniss Everdeen, igrająca z ogniem, w olśniewającej sukni. Na początku była szczerze wystraszona ludźmi, którzy mogli ją dokładnie widzieć, a ona ich nie, dzięki światłom. Prowadzący sprowadził ją na ziemię i zaczął wypytywać o wszystko. Na samym końcu dziewczyna wstała i obróciła się wokół własnej osi. Suknia wydawała się palić, a gdy tłum wrzeszczał z przerażenia i z zachwytu, brunetka zachichotała. Wyglądała na pustą lalunię, ale nie byłam głupia. Widziałam, jak zgłosiła się za młodszą siostrę. Musi czuć nienawiść, choć trochę.
Potem wszedł Peeta Mellark. Żartował z Caesarem o prysznicach, oboje się obwąchiwali i chichotali, a blondyn był tak słodki, że i moje serce zdobył, gdyż zaśmiałam się czule. Nie czułam się, jakbym brała udział w igrzyskach. Nic nie czułam w tej chwili. Skoncentrowawszy się na ekranie telewizora, blondyn smutno wyznał, że jego ukochana przyszła tu razem z nim.

Cwane, pomyślałam z przekąsem. Zmęczona wyłączyłam urządzenie i szybko zasnęłam.

----------------------------------------

Sto lat, małolato!
Życzę Ci wszystkiego,
zdrowia, szczęścia,
weny jak teraz
wspaniałego chłopaka (potem męża, ale na razie za młoda jesteś ;***):
przystojnego jak Edward,
silnego jak Cztery,
dobrego jak Peeta,
sprytnego jak Dymitr,
spokojnego, ale z ikrą, jak Stefan,
seksownego jak Damon,
mądrego jak Dumbledore,
szalonego jak Voldemort,
mówiącego "mój skarbie" jak Smeagol,
skromnego jak Jace i Simon,
romantycznego jak Jack Dawson,
tajemniczego jak Peter Parker,
genialnego jak Jack Sparrow. Sorry, jak KAPITAN Jack Sparrow,
takiego bad boya jak Hache,
z głosem Kendalla!!!

8 komentarzy:

  1. Rozwaliłaś mnie Smigolem xD. I tym kolażem. Same ciastka a tu taki gollum xD.
    I nie narzekaj że notka nie wyszła bo zajebiaszcza! Poprawiłaś mi humor, wiesz? XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podkreśliłam FOUR, wiesz? Pewnie nie zauważyłaś :( Taka z Ciebie faneczka!

      Usuń
    2. Czytałam to o 2 w nocy... Jak skapłam to już dodałam dwa komy ci....

      Usuń
  2. Zapomniałam dodać, że jesteś moim miszczem!!!!! *.* <4444444
    Nawet Dymkę ujęłaś.! A Brad w opo... *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ładnie... Trochę zadziwił mnie początek i jakoś nie miałam siły, żeby tłumaczyć sobie wiersz. Zdanie; "Mags to najpoczciwsza starsza pani na świecie." chyba długo zostanie mi w pamięci. Opowiadanie świetne!

    OdpowiedzUsuń
  4. JA CHROMOLCIU.... ujęłaś mnie tą końcówką z życzeniami, świetna. Cudowna, przecudowna:D
    ps.
    u mnie Edith Piaf, do piosenki dopasowałam wiersz

    OdpowiedzUsuń
  5. WOOOWW!!!! Super i nawet Katniss z Peetą się pojawili <3 mam nadzieję, że nie uśmiercisz mi Kat :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Woooooowowowowowowo <3 Jejku, świetne ^^ Jejku, Peeta zdobędzie serce każdego ! <3 czekam :** i zapraszam ;d http://this-love-is-forbidden.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli masz zamiar reklamować siebie, ignorując mnie i moje posty, nie będę Twoim blogiem zainteresowana.
Dziękuję,
RosAlice.