26 czerwca 2013

Rozdział 12

*oczami Logana. Ok. czterysta lat wcześniej. *
Był rok 1657. Piękna Anglia za tych czasów tryskała życiem. Bogate kobiety z mężami jeździły do teatrów, a mieszczańscy mężczyźni upijali się w spichlerzach. Inni ludzie, urodzeni w arystokrackich rodach, jeździli karetami w tę i we w tę głównie dlatego, by spotkać przyjaciela na drodze i pogadać albo by ujrzeć sytuację, dla której mogliby stworzyć masę ciekawych plotek.
Siedziałem w jednej z tych karet, ale nie rozglądałem się jak inni. Czytałem powieść religijną omawiającą niektóre z łatwych do rozgryźnięcia tajemnic. Skupiłem się na powieści, wiedząc, że na ulicy nie dzieje się nic, co by mnie zaciekawiło. Nie byłem artystą, który patrzył na świat inaczej niż inni, który poszukiwałby jakichś inspiracji. Byłem zwykłym szlachcicem, który od poczęcia został powołany do walk. Mój ojciec był wielkim szanowanym rycerzem, który na zawsze zostanie w pamięci Anglii. Ja zamierzałem pobić jego rekord. Być znanym w co najmniej dwóch innych krajach.
Woźnica krzyczał do koni, popędzał je. Nieraz podskakiwałem na siedzeniu, gdyż ulica była miejscami dziurawa.
- Stop! Stop! - zatrzymał nas jakiś rycerz.
- Co się dzieje? - wyjrzałem z karety, ale jakiś inny rycerz mnie wepchnął do niej. Posłałem im twarde spojrzenie.
- Przepraszamy, paniczu Henderson. Jacyś wieśniacy wszczęli bunt. Tą drogą nie przejedziecie bezpiecznie – powiedział rycerz z niebieskimi, magicznymi oczami. Poczułem się nieswojo.
Pokiwałem szybko głową i powiedziałem do woźnicy:
- Zawróćmy więc.
Tak też woźnica zrobił, robiąc lekki chaos na drodze, kiedy zawracał. Niektórzy rycerze wołali na nas, inne panie w karetach się zdumiały, a potem krzyczały oburzone tym, że ich karety musiały nas przepuścić. Jedna z nich jednak milczała. Było upalne lato, więc machała wachlarzem, chowając większość twarzy. Jedynie widziałem jej silnie niebieskie oczy. Tak niebieskie, jak tamtego mężczyzny. Mroczne i drapieżne.
Dotarliśmy do jakiegoś skrzyżowania, którego nie pamiętałem.
- Co się dzieje, Lucian? - spytałem wzburzony.
- Konie muszą pić, panie – wyjaśnił. - Pan także powinien pójść i się czegoś napić. Jest zbyt upalnie.
Zamknąłem książkę i wyszedłem z karety. Patrzyłem, jak Lucian bierze konie do stajni i z niej wychodzi po paru minutach. Patrzy na ziemię przed stopami, więc dopiero przy karecie zauważył, że stałem przy karecie.
- Dlaczego panicz nie pójdzie do środka się napić? - zdziwił się.
- Chcę się upewnić, że ty także tam pójdziesz – uśmiechnąłem się. Mój ojciec nauczył mnie szacunku dla służby. W sumie mówił, że mam ich traktować jak przyjaciół. - Chodź, postawię ci piwo.
Weszliśmy do pubu, który okazał się pustawy. Siedzieli tam: jakiś młodzieniec, dwóch starych baronów, jeden upity mieszczanin i jego dwóch kumpli, którzy go wynosili - A nie, to złodzieje go okradają - i ta kobieta z karety. Nie rozumiałem, jak szybko mogła się tu znaleźć.
Podeszliśmy do stolika, który był bardzo blisko kobiety. Uśmiechnęła się do mnie, a jej oczy zmieniły barwę na brązowy. Byłem pewien, że wcześniej były wściekle niebieskie.
- Dwa piwa – powiedziałem, gdy ujrzałem, jak kelnerka do nas podchodziła. Spojrzała na mnie dziwnie i wróciła się po dwa piwa, które zaraz potem nam podała. Dałem jej cztery monety, które ona odebrała z miłym uśmiechem.
- Lucian, nie dostawałeś żadnych wieści od mojego ojca? - spytałem podejrzliwie. Bałem się, że mój ojciec mógł zginąć w ostatniej bitwie.
- Nie, panie.
Siedzieliśmy w pubie w ciszy. Nawet złodzieje, nie znalazłszy nic ciekawego w kieszeniach mieszczanina, usiedli i wypili po piwie. Podobała mi się ta cisza, ale najwyraźniej nie młodzieńcowi, który siedział pod ścianą.
Wstał i wyjął miecz, ruszając na środek pomieszczenia. Z doświadczenia wiedziałem, że rzuci komuś wyzwanie.
Ale on nie zdążył pisnąć słówka, bo do pubu wtargnął jakiś kapłan.
- Ludzie, apokalipsa w Transylwanii! Strzeżcie się potwora zesłanego z piekieł! Syna samego diabła!
- Panie! - krzyknąłem zdumiony. - Jaka Transylwania? Jaki potwór?
- Istota niesłychana! - odparł, ignorując moje pytania. - Wymorduje cały świat. Zasiedli je takimi jak on sam.
Zdenerwowany podszedłem do księdza i mocno nim potrząsłem, nie zważając na zburzenie innych.
- O co chodzi? Jaki potwór? - krzyknąłem, a starszy mężczyzna spojrzał na mnie jak na głupiego.
- Nie wie pan? Wszyscy o nim mówią! O hrabi Drakuli. Synu właściciela wielkich włości, który umarł, ale wpierw oddał duszę diabłu, który dał mu parodię życia! Wszyscy mówią o tym, jak wypija krew ludzi w wsiach, a teraz zmierza do centrum Transylwanii.
- A co niby ma to z nami wspólnego? - Uniosłem jedną brew mocno zdziwiony. - To Rumunia straci na ludziach, nie Anglia.
- To, panie, że on ma oblubienice. Kobiety, które zmienił w swe kochanki-wampirzyce. Z nimi może mieć wiele dzieci. Dzieci, które zapewne zasiedlą inne kraje. Bułgarię, Polskę, Niemcy... Czemu więc nie przyjdą tutaj? Na arystokracką krew angielskiego młodzieńca jak pan?
Pokręciłem głową. Jeżeli Drakula dostał parodię życia, nie mógł więc spłodzić kogoś. Nie obchodził mnie los ludzi z Transylwanii, ale nowa przygoda? Czy to nie ta przygoda może mnie uczynić najsławniejszą osobą na świecie?
- Powiedz mi, panie, co go zabije – rzekłem szybko.
- Powiadają, że takie istoty odtrąca czosnek, a zabija krucyfiks lub kołek z drewna – powiedział podejrzliwie. - Nie mówi pan chyba, że chce tam pojechać i go zabić? Nikt nie zna jego potęgi.
- Pojadę tam. Przeżyję, zabijając go, lub zginę, próbując go zabić.
Podszedł do nas młodzieniec z mieczem.
- Więc będzie pan o tą przygodę walczył, panie!
Wyjąłem miecz i pokręciłem głową. Był wysoki i umięśniony, ale widać było, że nie zna się na walkach. Źle trzymał miecz – mogłem mu go odebrał prędzej, niż on powie „przygoda”. Ubrany był jak szlachcic i brakowało mu tarczy. Ponownie pokręciłem głową.
- Zginiesz – szepnąłem. - Mam za sobą wiele walk, a ty żadnej.
Nie zapytał, skąd ta pewność. Wiedział, że się znam, ale jednak zaatakował. Machnął mieczem, a ja obroniłem się jednym ruchem. Zablokowałem jego miecz, ale siłą się odepchnął i ponowił atak. Walka trwała długo, co mnie szczerze zdumiło. Chłopak nie wyglądał przecież na rycerza.
- Chłopcy! - krzyknęła do nas kobieta, a my spojrzeliśmy na nią wściekli. - Czemu myślicie, że akurat wy go zabijecie? Znacie się na zabijaniu ludzi, nie... Bestii.
Patrzyłem na nią podejrzliwie, a jej oczy zmieniły znów barwę na niebieski. Czułem dziwny szum w głowie, który chciał mnie zdekoncentrować.
- Niech panienka się nie wtrąca, dobrze? - odrzekłem spokojnie. - Nie wolno przerywać pojedynków.
Kobieta podniosła brwi i się uśmiechnęła. Czułem, iż uważa, że to na mnie działa, ale ja posłałem jej kpiące spojrzenie. W tym czasie młodzieniec, który nazwał się Jamesem, warknął, że już prawie wygrywał i że nikt nigdy go tak nie potraktował.
- Cóż, ja też mogę ponarzekać, że mnie tak nigdy nie potraktowano – powiedziała ponuro. - Ale wolę działać.
Jej niebieskie oczy prawie ustąpiły żywemu złotu. Płynęło w błękicie rozszalałe i wściekłe jak jej mina.
Oboje z Jamesem straciliśmy przytomność.
Czułem się jak we śnie. Widziałem jak z chłopakiem dla niej zabijaliśmy ludzi, zwierzęta. Jak porywaliśmy mężczyzn, kobiety, dzieci. Jak sami jej dawaliśmy swoją krew, a potem kazała nam się samych opatrzyć. Mnie to sprawiało trudność, ale James się na tym znał i mi pomagał. W tym chorym stanie staliśmy się przyjaciółmi.
W końcu nadszedł TEN dzień. Z dnia na dzień kobieta zdawała się być przerażona, prześladowana. Ktoś podsyłał jej martwe krowy bez głów lub inne makabryczne rzeczy. Mimo naszego dziwnego stanu, z Jamesem to wyczuliśmy. Byliśmy ostrożniejsi, zanim nas o to poprosiła.
Ale ona nie ruszała się z domu – mieszkaliśmy z nią w środku lasu – bo była zbyt dumna na tchórzostwo. Wiedziała, że ktoś, kto ją gnębi, wreszcie ją dopadnie.
I tak było. Przyszli do nas ludzie z wioski. Mieli z sobą włócznie, kołki i ogień. Zabili ją szybko, a nas zostawili, gdyż wcześniej nas ugryzła, więc leżeliśmy jakby martwi.
Podpalili parę miejscu w domu, żeby przyspieszyć proces spalenia nas i tego starego domu. Odeszli, nie zważając na to, by nas wyciągnąć i oddać rodzinie, która oddałaby za nas dwór i służbę. Serio musieli nienawidzić tą kobietę. Albo to coś, czym była. Ale czym mogła być?
Ogień się do nas zbliżał, trochę nas piekąc. Wiedziałem, że tam umrzemy.
- A-a twier-dź-dziła, że nas t-to ochroni – wyjęknął James.
- Bo miała rację – powiedział ktoś za nami.
Był to blady mężczyzna o kruczoczarnych włosach i mrocznym spojrzeniu. Sprawdził nasze oczy i stęknął. Wyciągnął nas prędko z płonącego domu i wyrzucił na ściółkę. Szedł w tą stroną, potem w tamtą. Był wyraźnie wściekły.
- Nie tylko ucieka, a gryzie ludzi – warknął do siebie.
- Tylko nas – obroniłem ją, gdy zacząłem czuć usta. - A co, to była twoja oblubienica?
Mężczyzna spojrzał na nas i uniósł brwi. Pokiwał głową. Krótko powiedział nam to, co kapłan mnie. Ukucnął przed nami i spojrzał w moje oczy.
- Zakazuję ci mówić o tym, co się stało za moją sprawą. Nikt nie może wiedzieć, że żyję.
Spojrzał na Jamesa i powtórzył słowa.
Potem odszedł i zostawił nas samych w lesie. Byliśmy oniemiali i bardzo głodni. Paliły nas gardła, a oczy jakby nam schnęły.
- Chodź, bracie – powiedział do mnie James. Pierwszy raz się do siebie odezwaliśmy po tym dziwnym, służelczym stanie
Wziął mnie pod ramię i poszliśmy w las. Z ognia uratowały się trzy konie. Jednego wykorzystaliśmy do zebrania wszystkiego, co jest wartościowe, i uciekliśmy. Droga przez puszcze nie była długa, ale i tak zatrzymywaliśmy się co chwilę, nieświadomi własnych czynów. W końcu James już był tak głodny, że rzucił się na sarnę i wgryzł się w jej ramię. Wypił jej krew i wtedy zrozumieliśmy.

Zmieniła nas w potwory.
-----------------------------------
Jakość notki taka sobie, ale cóż. Cierpię na meyeronizm xD Piszę to, czego nie muszę dużo, a mało to, co chcę. Dziękuję za komentarze <3

23 czerwca 2013

Rozdział 11


* Oczami Jamesa *
Dziwna, nieinteresująca mnie wymienia zdań Klausa i Logana ciągnęła się przez godziny. Obaj nie mieli zamiaru usiąść i odpocząć jak ludzie. Mimo że był głodny, Logan nie zrobił przerwy na wyjście ze mną do naszej piwniczki. Tam trzymaliśmy zamrażalkę z wielkim zapasem krwi. Osobiście smakowało mi 0Rh+, zaś Logan lubił się w 0Rh-. Niby różnią się jednym znakiem, a są swoim przeciwieństwem. 0Rh+ pasowała do każdej grupy krwi, zaś 0Rh- nie trawiła innych krwi i zabijała je. Jakby te krwie były naszymi przeciwieństwami. Ja niezbyt trawiłem towarzystwo, jedynie mogłem znieść moich przyjaciół, a Logan... Logan uwielbiał imprezy, zabawy i wygłupy. Pasował do każdego w każdej chwili.
- Jesteś idiotą – warknął Logan, gdy Klaus po raz setny powiedział, że Rose sama wpuściła do głowy siostrę. Albo spekulował, że mogła ją wymyślić, byleby tu zostać. - Nie wierzysz jej, bo nie rozumiesz, że takich rzeczy nie wymyśliła. Dziewczyna ma wybujałą wyobraźnię, ale żeby aż tak? I żeby jej siostra groziła, a do tego ona się jej boi!
- Dość tego. Zaraz cię wypatroszę – Klaus poczerwieniał i ścisnął dłoń w pięść. Gadanina Logana raz za razem traciła sens, bo on ją zmieniał, całkiem nie wiedząc, co mówi.
- Spróbuj, a ja...
- Zamknijcie się na chwilę – westchnęła Rose, a ci spojrzeli na nią ze zdziwieniem. Jakby teraz zdali sobie sprawę z tego, że ona istnieje.
Jednak to nie poskutkowało i dalej się kłócili, ale przeszli na inny temat. Temat zwany „ona-głównie-ciebie-uciszyła”. Rose przełknęła ślinę i zrobiła się całkiem blada. Wiedziała bowiem, że ta kłótnia nie skończy się dobrze, jeśli coś lub ktoś tego nie przerwie. A przerwać tego nie mógł nikt.
Wyjąłem telefon i włączyłem film po tytułem „Underworld”. Uwielbiałem ten krwawy film, a Nathalie chyba także, bo jak zerknęła na ekran mojego telefonu, uśmiechnęła się i nieco przybliżyła.
Kątem oka zobaczyłem, jak Kendall łapie Bellę za rękę i wychodzą na zewnątrz. Przy okazji, Kendall ukradł naszą wspólną paczkę chipsów. Może byłem wampirem, ale jeść ludzkie jedzenie jadłem!
- Mogę oglądać z tobą? - spytała nieśmiało. To odwróciło moje myśli od Kendalla i Belli, a skierowało je na tor pod nazwą „Nathalie”. Uśmiechnąłem się do niej, współczując jej. Pewnie czuła coś do mnie, a ja nie miałem serca jej krzywdzić. Kurcze, brzmi, jakbym coś czuł. Może jednak nie jestem bezdusznym, posępnym gościem?
- Jasne. Włączyłem „Underworld”. Chcesz to oglądać czy mam włączyć coś innego?
- Słyszałam o nim i kiedyś chciałam go zobaczyć. Jest też tematyczny – uśmiechnęła się znacząco.
- Tak, wiem – odwzajemniłem uśmiech. Polubiłem ją. Ona, jak ja, też była nieco osamotniona . Wszyscy wokół znaleźli sobie jakąś osobę do westchnień, a my zdawaliśmy się być z daleka od tego całego chaosu.
Film zaczął się ciekawie. Młoda, piękna brunetka z przyjacielem śledzili dwójkę lykanów. Trwała kilku-wieczna wojna lykanów i wampirów. Tamci dwaj zaś śledzili jakiegoś człowieka. Stuprocentowego człowieka. Ale czy to był przypadek? Nie. Kobieta wkroczyła do akcji. Mężczyzna wsiadł do metra, ale lykanie nie zdążyli wejść, gdyż kobieta od razu, bez bawienia się w kotka i myszkę, strzelała do mężczyzn. Jeden zginął, drugi przeżył. Jedyna strata ze strony wampirów (ona, Selene, była wampirem) był jej przyjaciel.
- Kto to? - spytała Nathalie, wskazując na śledzonego.
- To Michael, człowiek. Jest potomkiem Alexandra Corvinusa, pierwszego nieśmiertelnika. W sumie jest potomkiem jego syna, Williama. Ten syn jest pierwszym lykanem, bo ugryzł go wilk. W drugiej części Selene i Michael go zabiją. A wiesz, że Selene zakocha się w Michaelu? I będzie z nim, nawet jak będzie lykanem.
- Spojlerujesz – oskarżyła mnie dziewczyna. Zaśmiałem się cicho.
- Inaczej nie mogę. Lubię opowiadać. A robię to rzadko – zasmuciłem się.
- Przy mnie możesz robić to zawsze – powiedziała. I poczułem, jakbym się miał zobowiązać jej, gdyż ona to zrobiła.
Położyła rękę na moim ramieniu, a ja chciałem się odsunąć, więc położyłem dłoń, którą miałem się podeprzeć, między moim kolanem a jej. Już miałem się nieco podnieść i przenieść się ciut dalej, gdy drzwi otwarły się z hukiem. Oboje krzyknęliśmy, jakby ktoś na przyłapał na gorącym uczynku.
To był Kendall z czymś wielkim na ramionach. Spojrzałem na to, co niósł. Okazało się, że to ranna Bella, w której krew zamieniała się z smakowitej ludzkiej na obrzydliwą wilkołacką. Jednak mimo że krew ludzka była już mniejszością, musiałem wyciągnąć Logana z tego miejsca. Widziałem, że do ataku na Bellę mogą dzielić sekundy.
Skoczyłem wysoko nad stołem, chwyciłem Logana za gardło i szybko go ciągnąłem. On był zaskoczony, więc nie zareagował, ale ruszył do tyłu posłusznie z mroczną miną. Czułem, jak jego twarz tężeje, a kły wysuwają się. Z doświadczenia to czułem. Wiedziałem, że już zrozumiał sytuację i już jest gotowy do polowania. Teraz jego rozsądek znikł. Taka była dola wampira. Możemy zabić nawet ukochaną.
Nie mogłem znieść tej myśli.
- Ratuję ci skórę, durniu – warknąłem. - Nie tylko Kendall by się zemścił, ale i dziewczyny by ci tego nie popuściły. Rose by zesłała na ciebie niestworzone istoty za pomocą wyobraźni.
Rozluźnił się.
- Dobra, puść mnie – westchnął. - Chodźmy po nasze zapasy. Zaczynam wariować.
- Idź beze mnie, ale przynieś mi dwa worki. Trzeba napoić też naszą nową siostrę.
Spojrzał na mnie ze zrozumieniem. Bella teraz należała do naszej wielkiej, chorej rodziny. Wilkołaki i wampiry w większości się nienawidziły. Jednak to, że nas lubiła i znała przed przemianą, musiało pomóc w tym, żeby nas lubiła za wilkołaka. Jeśli przeżyje ból.
- Jesteś wytrzymała? - spytałem Bellę, gdy otwarła oczy. Te żółte oczy przeskakiwały po naszym twarzach. Patrząc na mnie, warknęła i skrzywiła się, a na Klausa, pokazała wściekle zęby, które się zaostrzyły i wydłużyły.
- Tak, śmierdzący krwiopijco – warknęła i zmrużyła oczy.
- Nie jest sobą – wyjaśniłem i broniłem ją, gdy tak mnie potraktowała. - W swoim długim życiu poznałem niejednego człowieka podczas przemiany. Każdy reaguje tak samo.
- Długim życiu? - odezwała się Rose podejrzliwie. - Logan twierdzi, że jesteście wampirami od paru lat. To nie jest długo.
- Tak twierdzi? - Carlos uniósł jedną brew. Usta miał umazane musztardą. Gdy zobaczył moje spojrzenie, szybko to zlizał i uśmiechnął się przepraszająco.
- Boi się, że wystraszysz się naszego wieku – wyznałem. - Obaj nie znosimy naszej natury i nieśmiertelności.
- Czyli jak starzy jesteście? - Rose wybałuszyła oczy.
Takiej reakcji się bał. Dla niej od teraz mógł być tylko stary. Och, a on ją kochał.
- Nie jesteśmy tacy starzy, jak wszyscy mówią. Stary to jest Klaus – kiwnąłem na hybrydę. - On ma za sobą ileś tam tysięcy lat. A ja i Logan jesteśmy z średniowiecza. Jesteśmy dość młodzi. Obaj urodzeni w szlachetnych rodach. Ja byłem szlachtą, który był zaręczony z młodą córką hrabi. Nie pamiętam już jej imienia. Chyba to była Amelia. Jednak ona umarła, a ja zacząłem się włóczyć w poszukiwaniu... Sam nie wiem czego. A Logan lubił walczyć. Słyszał, że w zamku Krzyżotopora w Polsce jest straszliwa pani, która zabija każdego, na którego jej pies zaszczeka. Był to prawie każdy. Więc poszedł do jej zamku i, gdy pies szczeknął na niego, zabił kundla i zabił kobietę i dwóch oprawców, co już chcieli go zabić. Później pojechał do Angli i tam się poznaliśmy. Pojedynkowaliśmy dla zabawy i żaden nie umiał wygrać. Jedna z kobiet krzyknęła, że prędzej umrze niż my zakończymy walkę. A była nieśmiertelna.
Spodobało się jej, że byliśmy waleczni i przystojni. Była młoda i wspaniała, mogła mieć każdego. Widać było po ubiorze, że pieniędzy jej nie brakowało. Jedyne, czego chciała, a nie mogła dostać, to my.
- Postawicie mi drinka? - spytała kokieteryjnie, ale my pokręciliśmy głowami źli, gdyż ona przerwała nam walkę.
- Ja pojadę dalej – odrzekł dumnie Logan. - Miło było panią poznać.
- Ciebie także, mój rycerzu – uśmiechnęła się, rzucając na niego urok. Stanął jak wryty, oczarowany jej urodą i wdziękiem. Jej oczy się zmieniły. Były niebieskie z płynącym złotem w środku. Te złoto pojawiło się w chwili, gdy go oczarowała. Były piękne, ale także piekielne.
Teraz wiem, że była zła, bo odrzuciliśmy jej piękno. Musiała użyć wszystkich swoich sił, żeby nas urzec. I udało jej się z Loganem. Ja byłem następny.
Zrobiłem przerwę w opowiadaniu. Wszyscy patrzyli na mnie oszołomieni, nawet Bella tak się wsłuchała, że już nie czuła bólu przemiany. Zerknąłem za siebie, a tan stał Logan z dwoma workami krwi. Jego twarz niczego nie wyrażała. Była zimna i mroczna.
- Przepraszam, stary... Ale powinni wiedzieć – powiedziałem skruszony.
- Wiem – powiedział tak cicho, że ledwie go usłyszeliśmy.
Spojrzał na Rose i od razu spuścił wzrok, kontynuując moje opowiadanie:
- Udało jej się. Byliśmy jej marionetkami do czasu, gdy czegoś zaczęła się panicznie bać. Zawsze, gdy przynosiliśmy jej ofiary, pytała, czy nikogo w pobliżu nie widzieliśmy. Musieliśmy wszyscy mieszkać w domku w lesie. W końcu ugryzła nas i zostawiła, mówiąc, że tak będzie dla nas bezpieczniej. Do domu wtargnęli wieśniacy, oburzeni wiadomością o wampirzycy z lasu. Mieli kołki i szybko ją zabili. Zanieśli ją do miasta, gdzie pewnie spłonęła. Zaś nas uważali za zabitych, gdyż nie umieliśmy się poruszyć. Zostawili nas i podpalili dom. Nie obchodziło ich to, że byliśmy szlachcicami, za których uratowanie słono płacili nasi rodzice. Tak więc dom płonął, a my nie mogliśmy się ruszać. Myślałem, że tam zginiemy.
Przerwał, nie umiejąc dalej mówić. Ta część historii była dla nas zakazana. Oboje między sobą tego nie wyjaśnialiśmy. Nie umieliśmy nigdy wykrztusić słowa na ten temat. Ten, kto nas uratował, był mordercą okrutnym i jego moc przewyższała nasze. Zakazał nam opowiadać, że nas uratował, bo chciał zostać dalej uznawanym za umarłego.
- I co dalej? - spytała Rose z wielkimi oczami. Bella niespokojnie poruszyła się na kanapie i warknęła. Nathalie patrzyła na nas poruszona, a Carlos z Kendallem byli oniemiali. Klaus gdzieś zniknął. A nie, on usiadł na schodach i oparł głowę na ręce znudzony.
- Nie możemy tego opowiedzieć – wyjaśnił, a jego wysiłek sprawiał, że oczy się szkliły. Wziąłem od niego worki z krwią i jeden dałem Belli.
- Pij, bo inaczej umrzesz – oznajmiłem, a ona wzięła ode mnie worek i zaczęła łapczywie pić. Zrobiłem to samo, ale dopiero wtedy, gdy znalazłem się w kuchni. Dobrze słyszałem ich dalszą rozmowę.
- Powiedz mi – napierała Rose. Czemu ja to ciekawiło? Niech się cieszy, że żyjemy.
- On nam zakazał.
- Nie dowie się.
- Nie to, że się dowie. On nam zakazał, a my nie potrafimy o tym mówić.
Worek powoli zaczynał się wyczerpywać. Krew znikała z każdym moim połykaniem. Głód znikał także, a w zamian tego dostawałem euforię i siłę. Taką siłę, że aż myślałem, że dam radę to wykrztusić.
Poszedłem do salonu, gdzie Rose już zmieniła pozycję. Znalazła się obok Logana i położyła dłoń na jego ramieniu. Klaus pojawił się obok niej, nie ufając Loganowi.
- Kto? Logan, zaczynam się o was martwić! Kto?!
- Hra... Hrabia – Logan zrobił coś niewytłumaczalnego. Postawił się zakazowi Wielkiemu.
- Drakula? - zaciekawił się Klaus. - W moim świecie nie istnieje. To ja i moje rodzeństwo jesteśmy silni. Najsilniejsi.
- To zrób coś, żeby jego zakaz już nie był ważny!
Klaus uśmiechnął się i chwycił Logana za gardło – biedak, zawsze ktoś go ciągnie za gardło – oraz wysoko go podniósł.

- Chcesz, to masz.

20 czerwca 2013

Rozdział 10

* oczami Kendalla *
Kilka godzin kłótni Logana i Klausa to było za wiele. Obaj kłócili się o Rose, ale nie w tym sensie. Klaus uważał, że wejście Viriditas do głowy Rose było za jej pozwoleniem, zaś Logan ją bronił. Mówił, iż ona nawet nie wiedziała o takiej mocy siostry.
Ale czy to była prawda?
Głowa pękała od głośnych warknięć wampirów, więc wstałem i rozejrzałem się po wszystkich twarzach. Carlos zasnął, jak zawsze podczas kłótni (lubił, jak wokół niego jest głośno, bo mu się łatwiej zasypia). James grał na telefonie zapewne w Pou, a Nathalie, siedząca obok niego, patrzyła na ekran. Pauline gdzieś zwiała, Rose patrzyła to na Logana, to na Klausa zdegustowana, a Bella mrużyła oczy niezadowolona.
- Zamiast czegoś robić, to sobie gadają – warknęła, wyjaśniając humor, gdy na nią spojrzałem. Niby co robić? Chciała bijatyki? Zaśmiałem się na tę myśl.
- Chcesz wyjść na zewnątrz? Przyda się tlen i zimne powietrze, bo tu atmosfera jest gorąca.
Wstała z miną nie-mam-wyboru-więc-tego-nie-komentuj i stanęła obok mnie, wyczekując mojego ruchu. Powoli i nieśmiało wyciągnąłem rękę, którą dziewczyna po namyśle ujęła.
Wyszliśmy z domu, a ja po drodze wziąłem paczkę Laysów, która leżały na stole nietknięte. Nie chciałem ich marnować, a poza tym paprykowe są moimi ulubionymi, więc nie zamierzałem się dzielić z tamtymi. Carlos był takim żarłokiem, że zjadłby paczkę jednym kęsem.
Była już noc, chmury zasłaniały dużą część nieba, więc nie widzieliśmy księżyca i gwiazd. Było tak ciemno, że Bella wyjęła z kieszeni – co tam jeszcze może trzymać? - latarkę. Zaświeciła na dróżkę przed nami. Droga doprowadzała do lasu.
- Gdzie prowadzisz? - spytała.
- Hm... W lesie znam ładną, dużą polanę. Jest tam pięknie – powiedziałem. - Może jak tam dotrzemy, nie będzie tych chmur i zobaczymy gwiazdy. Zauważyłaś też, że mamy te same bluzki?
Dziewczyna spojrzała zdziwiona to na moją bluzkę, to na swoją i zmarszczyła brwi. Były inne.
- Mam cię! - zaśmiałem się.
Przeszliśmy przez ścieżkę do lasu. Słyszeliśmy tam krzyki nietoperzy, piski lisa, ryki jeleni. Widziałem, jak zapierało dech w piersiach Belli. Schyliliśmy się i przeszliśmy pod zwalonym drzewie, na którym były wielkie zadrapania wilka. Na innych drzewach, jeszcze żywych, były ślady pazurów bestii. Dziś jednak nie było pełni, przynajmniej chmury zasłaniały księżyc.
W końcu odezwała się Bella:
- Oni są dziwni. Klaus i Logan. Robię dramę o nic, a Rose musi się z nimi teraz użerać.
Uśmiechnąłem się, bo wiedziałem coś, czego nie powiedziałem Belli ani nikomu.
- Każdy ma swój powód – stwierdziłem tylko.
Znów spojrzała na mnie z miną, która znaczyła więcej niż jedno słowo (coś-tu-kręcisz-ale-wolę-się-nie-wtrącać).
Podałem jej dłoń, gdy chciała przejść po kłodzie. Uśmiechała się, zapominając o mnie i o moim dotyku, bo przeskakiwała po kłodach ustawionych obok siebie. Bawiła się świetnie, nieraz się potykała i wybuchała śmiechem. Gdy zeskoczyła na ziemię z ostatniej kłody, wtedy to poczułem.
Ktoś nas śledził.
- Pośpieszmy się – warknąłem przerażony. Wiedziałem, że na wolnej przestrzeni mogę szybko zareagować na wroga.
Bella nie zareagowała negatywnie na mój wybuch, ale mnie posłuchała. Oboje teraz biegliśmy na północ, do mojej polany. Mijały minuty, a my nie zwalnialiśmy, dopóki nie dostaliśmy zadyszki. Bella jęknęła, że da radę jeszcze trochę biegać, ale nie zgodziłem się. Chwilę poczekaliśmy.
Dziewczyna krzyknęła na dźwięk hukania sów. Podzieliłem się z nią strachem, z czego nie byłem zadowolony. Niestety, musieliśmy iść, bo dziewczyna już nie mogła usiedzieć w tym miejscu.
Po jakimś czasie drogi, Bella spytała znużona:
- Daleko jeszcze? Nogi odpadają i głodna jestem.
- Właśnie dotarliśmy na miejsce, Piękna – zaśmiałem się, rozluźniając się trochę. - Pokażę ci takie ładne kwiaty, które świecą w nocy. Chodź!
Pobiegliśmy na środek polany. Znalazłem obiecany kwiat, który świecił ultrafioletowo. Miał kształt róży, ale był piękniejszy. Kwitnął tylko w nocy, a dzień już go nie było. Dlatego ludzie go nie mogli odnaleźć. Drugi powód był taki, że w ogóle go widzieć mogli nadprzyrodzeni ludzie i ludzie, którzy wiedzą o ich istnieniu i potrafią się skupić.
Dziewczyna położyła się na kwiatach, mówiąc, że czuje od nich jakąś moc. Niesamowitą moc. A ja się zastanawiałem, czemu dziś w nocy je widać, jak wczoraj ich nie było... Uczyłem się tego w szkole, ale było tego wiele, więc zapomniałem. Położyłem się obok.
Chmury ruszyły się z miejsca, ukazując gwiazdy. Słyszałem westchnienia Belli na widok odsłaniającego się księżyca. Wielkiego księżyca. Księżyca... W pełni.
Gdy chmura odsłoniła księżyc, nastąpiło wycie wilków. Wszystkie były daleko, w górach, ale jeden tak blisko, aż za blisko... Wiedziałem, co się stanie. Zareagowałem szybko, ale nie dostatecznie szybko, by uchronić Bellę od tego. Zza skraju lasu wyskoczył wielki wilk. Za wielki na wilka. Dużo za wielki.
- Nie! - ryknąłem i skupiłem się na umyśle wilka. Chciałem mu zadać sporą dawkę bólu głowy, żeby odszedł, ale on, pojękując, mknął ku nam, a ja stanąłem jak wryty.
Wilk raz biegł na dwóch nogach jak człowiek, raz biegł jak swój krewny. Jednak dzikość w oczach i powarkiwaniach nie była ludzka. To była najbardziej zdziczała istota, z jaką mogłem się spotkać. Zbyt znajoma istota.
Bella rozdziawiła usta i otworzyła oczy szerzej. Widziałem, że nie myślała, iż wilkołaki istnieją. Pewnie uważała, że to absurd, że one nie istnieją. Ale cóż... Jak my istniejemy, to oni także.
- To lykan, wilkołak lub ewentualnie wilk – mówiłem do niej, żeby odwrócić jej uwagę. - Masz coś srebrnego? Jak nie, użyję magii. Bolesnej, dla niego, magii.
Pokręciła głową bez zastanowienia. Patrzyła na stwora, który biegł ku nam, bojowo rycząc.
Stanąłem między nim a Bellą, mając nadzieję, że ją ochronię. Odwrócę uwagę potwora. Ale ten przeskoczył mnie i, gryząc dziewczynę, niósł ją do lasu. Nie niósł, on ją ciągnął, a ta straciła przytomność. Widziałem krew ściekającą po jej ramieniu i piersiach, brudząc jej bluzkę. I wtedy wziąłem ultrafioletowy kwiat. Wilk, wilkołak czy lykan, był jeszcze dość blisko, więc skupiłem się i użyłem mocy, by zadać największy ból, jaki w życiu zadałem.
Wilkołak przewrócił się, puścił dziewczynę z pyska i leżał jakby martwy. Wiedziałem, że zabić tego potwora może coś tylko srebrnego. Mocą telekinetyczną przeniosłem potwora pod skraj lasu i zająłem się ranami Belli. Zsunąłem jej bluzkę z ramienia, a ona się wybudziła.
- Psy, psy, wszędzie psy – mówiła półprzytomnie. - Chcą mnie zabrać na bankiet, ale sukienki nie mam, a on śmierdzi mokrym psem.
Mimo że było wielkie niebezpieczeństwo, uśmiechnąłem się. A potem zabrałem się za opatrzenie ran. Zerknąłem na jej ramię, które było poorane przez kły. Trzy, cztery, pięć... Pięć śladów, które nie były draśnięciami kota, acz głębokimi ranami potwora.
- Klątwa – powiedziałem ze strachem. Przejdzie na nią klątwa!
Pobiegłem po jakieś zielska i zrobiłem z nich przydatny opatrunek powstrzymujący krwotok, jak mnie uczyli w szkole. Dziewczyna kręciła głową niespokojnie i powarkiwała raz jak pies, raz ludzko. Wiedziałem, że nie dokona się przemiana, ale ból, jaki czuła, był za duży.
Gwizdnąłem. I czekałem na reakcję mojego leśnego przyjaciela. Spojrzałem na górę, która pięła się do chmur i ujrzałem gryfa, który zlatywał z nieba. Ryknął ostrzegawczo na lykana, którego zauważył na polanie, i wylądował z gracją.
- Dzięki, Fortis – pogłaskałem przyjaciela po dziobie. Zerknął na mnie wyczekująco, a ja przypomniałem sobie o dziewczynie. Szybko wziąłem ją w ramiona, a gryf się położył, żebym mógł usiąść. Posiadłem Bellę przede mną i trzymałem ją mocno, przytrzymując się piór głowy ptaka. Fortis przyjaźnie uderzył mnie swym ogonem lwa. Wstał, rozpostarł skrzydła i odbił się od ziemi. Nie minęła sekunda, a my byliśmy już wysoko nad lasem.
Fortis parę razy krążył, żeby szybko się nie ze mną nie żegnać, ale nie mogłem się z nim bawić.
- Fortis, obiecuję, że jutro się pobawimy. Ona jest ranna. Zabierz nas do niej – powiedziałem. Gryf był jak super-nawigacja. Nie potrzebował żadnych danych, żeby trafić. Zgrabnie wylądował przed domem i czekał na pieszczotę. Szybko go pogłaskałem pod dziobem i podrapałem po plecach, gdzie trącił pchły ogonem. Pożegnałem się szybko, a on odleciał nieco wzburzony.
Kopniakiem otwarłem drzwi i dużo się zmieniło w domu. Nastrój z lewej strony był rozluźniony, a z prawej napięty, aż było czuć gęstość powietrza. Carlos żarł jakąś wielką kanapkę – O NIE! Zapomniałem chipsów na polanie – James siedział z ręką na sofie, lekko dotykając Nathalie, która trzymała rękę na jego ramieniu i coś mu opowiadała. Klaus i Logan byli dla nich niezauważalni albo oni zdawali sobie sprawę z ich istnienia, ale mało ich to obchodziło. Oboje ciągnęli delikatnie Rose, która patrzyła bezradnie na niezauważających ich przyjaciół.
A potem spojrzała na mnie i na... Nią. I krzyknęła.
- Bella! - ryknęła, płacząc. Widziała krew na bluzce i łzy ściekały jej po policzkach.
Wtedy wszyscy się obudzili. Pauline zeskoczyła ze schodów w piżamie, a Carlos miał otwartą buzią, z której wyleciał plaster salami, James z Nathalie podskoczyli i krzyknęli, Logan spojrzał na Bellę z przerażaniem i... Głodem w oczach. A Klaus... Klaus był obojętny.
James pchnął Logana na górę, z daleka od krwi, a ja położyłem dziewczynę na sofie. Podawałem komendy każdemu obecnemu oprócz Klausa i razem jakoś opatrzyliśmy Bellę. Rose wydusiła parę kropli krwi Klausa, które pomogły w regeneracji rany.

Wtedy Bella otworzyła żółte, dzikie oczy.

17 czerwca 2013

Rozdział 9

Myślałam, że może Kendall coś do mnie czuł, a Logan tak naprawdę miał tylko przybliżyć mnie do niego, a nie sam się zbliżać do mnie. Myliłam się jak głupia. On wciąż próbował zdobyć Bellę, która uodporniła się na uroki i czary chłopaka. Mógłby wypstrykać się wszystkimi miłosnymi eliksirami, które służyły jako perfumy; które zawsze działały, a ona nie oprze się jego mocy. Twierdziła, że nie czuła, żeby coś ją do niego ciągnęło.
Ale jak wyjaśnić dziwne zachowanie Kendalla? Zachowywał się, jakby nie akceptował moje spojrzenia na jakiegokolwiek chłopaka. Hm... Muszę się temu przyjrzeć, tym lepiej teraz, bo w pobliżu jest ponad dziesięciu mężczyzn.
Nie masz nic innego do roboty tylko flirtować?, zganiłam się w myślach.
Siedziałam w pokoju i zamiast tracić czas na pakowanie, to traciłam czas na siedzenie i zapamiętywanie każdego szczegółu pokoju. Oparłam głowę o okno, czułam pod sobą miękkie poduszki, które osłaniały mój zbolały tyłek przed zimnym parapetem. Na dworze zaczęło padać, a gdzieś w oddali szalała burza, którą było tu słychać i widać w wersji cichej kompozycji grzmotów i błysków.
Walczyłam z ochotą wyjścia na dół i przytulenia oraz obcałowania każdego. Miałam wielką nadzieję, że tak to nie spotkam żadnego z hybryd, które mogły w tym czasie o mnie zapomnieć.
Naiwną dziewczynką jesteś, siostruniu, odezwał się głos w mojej głowie, a ja wpadłam w histerię. Głos wziął się znikąd, a ja go nawet nie potrafiłam skontrolować.
Kim jesteś?, zapytałam, skupiając się na odbiorcy. Może w ten sposób mogłabym odpowiedzieć.
Nie bądź głupia, moja gąsko.
Chwyciłam się za głowę i zamknęłam oczy, próbując zrobić przeszkodę łzom napływającym do oczu. Czułam się otępiała, jakby ktoś wyrwał ze mnie mózg i zamiast tego wypełnił puste miejsce jakąś różową miazgą.
Tylko rodzice mówili na mnie „moja gąsko”. Nikt o tym nie wiedział, prócz znienawidzonej mojej siostry...
Ale masz o mnie mniemanie, kochana, odezwał się głos. Nie był ani trochę zadowolony, jakby miał nadzieję, że po latach zacznę kochać siostrę, która zabijała jako dziecko. Zabijała zwierzęta, ale nie wróżyło to dla niej pracy weterynarza. Słyszę każdą twoją myśl. Wiem, kto ci się podoba, gdzie jesteś i czego pragniesz. Wszystko ci zabiorę, a na koniec, gdy będziesz na tyle wykończona psychicznie,będziesz mi wdzięczna, jak odbiorę ci życie. A wtedy świat będzie należeć do mnie.
Czy nie oglądałyśmy kiedyś bajek? Powinnaś wiedzieć, że opowiadając swój niecny plan, nie tylko tracisz czas, ale też pomagasz mi w opracowywaniu własnego planu.
Nie jesteś na tyle odważna. I tak bym znała ten plan, bo słyszę twoje...
Głos się urwał, gdy zacisnęłam pięści i z całych sił wypędziłam nienamacalną istotę z mojej głowy. Byłam trochę nieufnie nastawiona do szybkiego pozbycia się wroga, więc zaczęłam ją prowokować w myślach. Nie odezwał się nikt.
Ruszyłam ku drzwiom, ale szybko się zatrzymałam, słysząc cztery różne głosy. Dwa głosy były najbliżej drzwi i rozmawiały o czymś cicho, a oddalone dwa głosy wręcz krzyczały o czymś zafascynowane.
- Logan, musimy pogadać – odezwał się cicho Jamesa. - Kendall mi mówił i... Nawet nie próbuj.
- Niby czego? - Logan nawet nie próbował zniżyć tonu.
- Podobno obiecałeś sobie, że nigdy nie umówisz się z dziewczyną, dopóki ja nie wyrażę głośnego niezainteresowania ową dziewczyną. Co ci na mózg padło?
Logan wciągnął głośno powietrze, zdziwiony domysłem przyjaciela. Już myślałam, że James się mylił, gdy Logan się odezwał:
- Zawsze jesteś bezuczuciowy. Pragniesz miłości i ja ci zaofiaruję każdą dziewczynę, jeśli ją pokochasz.
- Nawet taką, którą ty będziesz kochać? - zaciekawił się James, a mi zadudniło serce. W oddali słyszałam Kendalla, który kłócił się z Carlosem o to, który zebrał więcej kolekcjonerskich obrazków Pokemonów. Kendall wyliczył swoich pięćdziesiąt, zaś Carlos pięćdziesiąt dwa. Kendall głośno objaśniał, że Carlos ukradł mu dwa obrazki, a na Carlos odparł z oburzeniem:
- Wziąłeś mi najrzadszego pokemona wartego więcej niż dwa zwykłe!
Nie mogłam na długo nacieszyć się śmieszną kłótnią dwojga przyjaciół, gdyż Logan w końcu odpowiedział:
- Wiesz dobrze, że dla ciebie zrobiłbym wszystko – Jego głos zniżył się do szeptu. - Ty potrzebujesz uczucia.
- Nie kocham Rose – wyrwało się Jamesowi, gdy jego przyjaciel ledwo skończył. - Nie ją. Możesz ją więc swobodnie kochać.
Znów cisza. Słyszałam bicie własnego, wystraszonego serca. Co teraz odpowie Logan? Czy to prawda? Czy tylko domysły jego przyjaciela?
Najciekawszą w moim życiu rozmowę przerwał gruby głos dorosłego mężczyzny.
- Czy strażniczka jest gotowa?
Wyobraziłam sobie wyrwanych z ich rzeczywistości chłopaków, którzy mrugają i patrzą otępiali. Patrząc na mężczyznę, pewnie sięgają do drzwi i... UCH!
Otwierające się drzwi uderzyły mnie z impetem. Straciłam zupełną równowagą i upadłam na podłogę, pod biurkiem. Zza drzwi wyjrzał ów mężczyzna i chłopaki. Oboje patrzyli na mnie ze zdziwieniem, więc szybko wstałam.
- Chciałam zasnąć, a każdy wie, że najlepiej idzie się odprężyć pod biurkiem - palnęłam pierwszą, lepszą głupotę, która wpadła mi do głowy.
Logan posłał mi uśmiech w wersji „Tak mi cię żal”, a James wywrócił oczami, uśmiechając się. Jedyną osobą, która w ogóle nie zareagowała, była hybryda.
- Wszystko spakowane?
To było za wiele wrażeń. Porwanie, głosy, uczucia Jamesa. Czy to nie za dużo? Pokręciłam głową, odpowiadając mężczyźnie.
- Musisz przekazać Klausowi, że jestem już śledzona. Może mnie wziąć nawet na Syberię, a ona tam będzie czekać. Viri.
- Viri? - Jamie spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- Viriditas.
- Chwast? Chwast cię śledzi? - zaśmiał się Logan, a hybryda obrzuciła go morderczym spojrzeniem.
- Viriditas to imię mojej siostry bliźniaczki – wyjaśniłam. - Była w mojej głowie i twierdzi, że wszystko o mnie już wie.
- Ona zaczyna mieć zwidy – szepnął głośno Logan do Jamesa. Jak nic, znów jest stuprocentowym Loganem.
Mężczyzna wyjął telefon z kieszeni i wybił numer. Musiał chwilę odczekać, gdy ktoś z drugiej linii odebrał.
- Cały plan jest zagrożony. Strażniczka Numer Dwa prawdopodobnie tu była lub była w umyśle Strażniczki Numer Jeden. Cały plan się może nie powieść, jeśli, jak twierdzi Strażniczka Numer Jeden, Strażniczka Numer Dwa wyczytała wszystko z umysłu... Tak, proszę pana... Rozumiem... Dobrze, więc odeślę hybrydy i zostawię ją z jej znajomymi.... Dobrze.
Mężczyzna wyszedł z pokoju, niczego nie wyjaśniając. Podeszłam do okna i wyjrzałam za nie, widząc jak on i reszta załogi wraca się do samochodów, a potem znika. Patrzyłam jeszcze chwilę na ulicę, która powoli zalewała się wodą, a potem zyskałam pewność, że nie wrócą.
- Pójdę po kiszone ogórki – oznajmiłam i wyszłam z pomieszczenia. Przeszłam przez korytarz, a potem szłam przez schody, co dwa stopnie się przewracając.
Poszłam do kuchni i wyjęłam z drzwi lodówki słoik z ogórkami. Wzięłam widelec i poszłam do salonu, gdzie usłyszałam gwar. Wiedziałam, że nie kto inny, jak Bella, weźmie mnie w obroty i wypyta o szczegóły. Nie mogłam im jednak wyjaśnić wszystkiego.
Ledwo napotkałam wzrok dziewczyny, ta wstała i rzuciła się na mnie. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Tuliła się do mnie i łkała. Po czym reszta przyjaciółek zaczęła mnie dusić. Nie wiedziałam, czy nie słyszały moich krzyków, czy były obojętne, że umrę, ale nie puszczały mnie. A Carlos i Kendall, którzy widzieli moje marne próby i śmiali się, nie pomogli mi. Z ich min wywnioskowałam, że uważali nas za inne.
Inny nie znaczy lepszy.
Gdy do salonu zszedł Logan z przyjacielem, ktoś zapukał do drzwi.
- Otworzę – wydusiłam, gdy dziewczyny wzdrygnęły się na dźwięk dzwonka.
Poszłam ku drzwiom i poczułam, że nie mogę otworzyć. Stałam tam i patrzyłam nieufnie na białe, ładne drzwi. Minęły dwie, trzy minuty, a drzwi wciąż trzęsły się przez ciężki pukania gościa.

- Otwórz, do cholery! - ryknął rozwścieczony Klaus, a ja westchnęłam z ulgą i to uczyniłam.

16 czerwca 2013

Rozdział 8

Ujrzałam ciemność. Po tym, jak on mnie dotknął, nie widziałam już nic. Być może straciłam przytomność. A gdy ją odzyskałam, zaczęłam rozmyślać o tym wszystkim.
O rany! Dlatego wiedziałam, że mam iść na dach! Jestem z nim, jak z każdym moim „dzieckiem”, powiązana, pomyślałam.
To dziwne, że mnie tak do niego ciągnęło. Bardziej niż do Damona, który sam do mnie przyszedł. A może to nie był przypadek, że się upiłam i poleciałam do tamtego baru? Sama nie wiedziałam, co ze mną jest. Przeżyłam śmierć rodziny i chłopaka. Może być coś gorszego?
I co sprawiło, że tak szybko zaprzyjaźniłam się z chłopakami? Znałam ich raptem parę dni, a czułam, jakbym żyła z nimi dziesięć lat. I chciałam dla nich zrobić wszystko.
Lekko zdezorientowana usiadłam na kanapie, na której ktoś mnie położył. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zaparło mi dech.
Znajdowałam się w wielkim salonie, który był urządzony w stylu lat trzydziestych. Kompozycja starych, zniszczonych mebli i jakby świeżo pomalowanych ścian nie pasowała do siebie wcale, ale to właśnie tchnęło magię w tym salonie. To było takie piękne. Z prawej strony widziałam biblioteczkę na całą wysokość ściany, wypełnioną po brzegi. Po drugiej stronie ujrzałam minibarek pełen whisky i koniaków, a na barze było parę szklanek.
Zakręciło mi się w głowie i spojrzałam na stół przede mną. W tle widziałam kominek, w którym jarał się ogień. Ale zainteresowały mnie przedmioty na stole. Stał tam wazon z mlekiem i szklanka oraz tacka z kanapkami.
Zignorowałam szklankę i chwyciłam wazon. Wlewałam w siebie litr mleka, ugaszając okropne pragnienie i ból głowy. Nie wiedziałam, ile czasu minęło, odkąd przyłożyłam do ust końcówkę wazonu.
- Byłabyś kulturalna i skorzystałabyś ze szklanki – mruknął ktoś za mną. Zakrztusiłam się mlekiem i parę razy zamrugałam, bo łzawiły mi oczy. Odwróciłam się i zobaczyłam Klausa w tle bilardu i ciemnej ściany.
Dziś jednak nie czułam odwagi, by odpyskować. Skuliłam się na kanapie, położyłam prawie pusty wazon i wzięłam kanapkę z sałatą. Ugryzłam raz, a potem parę razy.
- Dzięki – wydusiłam z siebie.
- Dalej pali? - zapytał, słysząc mój cichutki głos. Nie patrzyłam już na niego, więc przeszedł przez salon do minibaru i nalał sobie trochę Whisky.
- Już nie – mruknęłam. - Gdzie jestem?
- U mnie w domu. Musiałem cię zabrać dla twojego dobra.
Prychnęłam. Wszyscy tak mówili. Chłopaki z Big Time Rush też chcieli mojego dobra i co? Dziewczyny odeszły, zostawiając mnie. To ich wina, ich wina!
Poczułam taką nienawiść do chłopaków. Przeszukałam kieszenie i znalazłam swój telefon. Na szczęście, Klaus patrzył na kominek, więc dyskretnie spojrzałam na ekran wiadomości. Otrzymałam ich dużo.

Co ci odwaliło? >< B.
Gdzie jesteś???? P.
Co się z tobą do cholery dzieje? -.- Wkurzona B.
Chłopcy dzwonili! Mówili mi, że zniknęłaś. Odpisz, bo się będę martwić! :< N.

Takich esemesów dziewczyn było milion. Potem rozglądałam się za esemesami chłopaków, z którymi wymieniłam się numerami.

Rose, gdzie ty jesteś? Kendall.
Żarty sobie robisz? Carlos. P.S. Martwimy się.
Mścisz się, bo cię ugryzłem? Albo że cię drażniłem pocałunkiem? Przepraszam, że tak reaguję! Obiecuję, wyjaśnię! Ale wróćże. -L. Henderson.
??? James Maslow.

Och, wylewny jest ten James, zaśmiałam się w duchu.
Zauważyłam inność między nimi wszystkimi. Bella była, jak zawsze, bezpośrednia i niedelikatna, Pauline zachowała spokój, Nathalie matczyną troskę. Kendall chyba był tylko zaciekawiony, Carlos serio zmartwiony, Logan aż nadto wylewny, a James... Aż nadto niewylewny. Logan z Jamesem zachowywali jakąś oficjalność przy podpisie. Może obaj chcieli ukryć zaangażowanie? O ile mogę to nazwać zaangażowaniem.
Inny nie znaczy lepszy.
- Zawsze mnie ciekawiło, skąd się bierzecie – mruknął do siebie Klaus, a ja powróciłam do rzeczywistości. Zamrugałam, zgasiłam ekran telefonu i schowałam go do kieszeni. - Prawiono wszędzie, że z marzeń się bierzecie. Niektórzy opowiadają, że pochodzicie z niebios, a niektórzy sądzą, że jesteście pierwotnymi czarownicami. W prostej linii. Jednak tamte dwa się nie zgadzają z tobą, więc może to marzenia... Hm... Wydaje mi się, że nawet Prastara Istota to powiedziała. „Jedna jest z prawdziwych marzeń, druga zrobiona dzięki mnie”. Tylko czy to o tobie mowa? Nie masz nawet siostry, a co dopiero bliźniaczki.
- Mam – przerwałam jego długi monolog. - Moja siostra była... Jest zła. Wylądowała w końcu w psychiatryku i nie zamierzamy się więcej widzieć.
Wydawało się, że dla mnie proste było wyciągnąć z siebie te słowa. Krótkie, nic nie znaczące słowa. Jedna każde słowo, które wypowiadałam o siostrze, sprawiało mi ból. Nienawidziłam jej, a ona mnie i nigdy to się nie zmieni. Przerażała moich rodziców, więc dali ją do psychiatryka. A ludzie tam ją zamknęli w pomieszczeniu bez okien. Mówili, że zwykłe leki nie wyleczą tego, co robi.
Klaus uśmiechnął się smutno, jakby miał nadzieję, że się mylił.
- Dałem jej pierwszą lepszą dziewczynę, mówiąc, iż jestem przekonany, że to strażniczka. Wiedziałem, że to ty nią jesteś, ale nie chcę, by ona cię wzięła.
Poczułam ciepło w sercu, myśląc, że krwawy Klaus może coś czuć do dziewczyny, do mnie. Jego mroczna postać jednak nie była czuła ani miła. Od razu wyjaśnił, o co mu chodziło.
- Gdyby Prastara Istota miała ciebie, zniszczyłaby świat – prychnął. - Ale jak znajdę słabą podróbkę strażniczki, dam ją jej, mówiąc, że to ta silna. A wtedy będę miał ciebie, a ty będziesz mi tworzyć armię, która zniszczy tą Istotę.
- Po co ją zabijać? - spytałam zdziwiona. Poczułam ostry ból głowy, kiedy spróbowałam wstać, więc usiadłam i wzięłam następną kanapkę. - Nie wierzę, żebyś nagle stał się dobry i ratował świat. Chcesz ją unicestwić, by zająć jej miejsce?
Nie odpowiedział od razu. Najpierw musiał wziąć spory łyk Whisky, a potem usiąść obok mnie i wziąć jedną z kanapek. Jakby chciał udawać człowieka, którym na pewno nie jest. Wziął kęs i szybko go wypluł, jakby to było otrute. Skrzywił się i powiedział do siebie:
- Nigdy nie zrozumiem, czemu ludzie lubią... jedzenie – Potem zerknął na mnie. - Och, to oczywiste, że jej miejsce może zająć tylko strażniczka. Ale lepiej, żebyś to była ty, nie twoja siostrunia.
Do salonu weszła Helene ubrana w długą, ciemnoczerwoną suknię i mocno zdziwiła się tym, że tu jestem. Albo, że żyję. Potrząsnęła głową, na której miała wymyślną fryzurę.
- To cię ta kanapka nie zabiła? - spytała pełna niedowierzania. Spojrzała na pusty talerz. - Jedna była z trutką. Śmiertelna dawka!
- Cóż, chyba właśnie tą kanapkę próbowałem zjeść – powiedział Klaus i zmierzyli się wzrokiem z Helene. Po chwili obaj wybuchnęli głośnym śmiechem.
Czemu i oni nie poszli do psychiatryka?, pomyślałam zdenerwowana, gładząc włosy. Jestem bardzo ważna dla świata, a oni chichoczą z zabójczego żartu Helene.
- Muszę wrócić do domu – powiedziałam cicho.
- Nie wracasz do domu – odpowiedzieli jednocześnie.
- Twój chłopak może tęsknić i nie wiem, jakie wyjaśnienia ci obiecywać, a koleżanki mogą ci nawet zagrozić własnym życiem, ale nie wyjdziesz stąd. - dodał Klaus. Czułam, że czytał moje esemesy. Ale jak?
- Chcę moje ubrania – warknęłam. - I chcę spotkać przyjaciół.
Mężczyzna przekrzywił głowę, słysząc moje argumenty. Spojrzałam na niego wzrokiem mówiącym: „Możesz mnie trzymać zamkniętą w wieży, a i tak ucieknę”. Musiał to zrozumieć, bo chwilę pomyślał i już znał idealną – lub mniej - odpowiedź:
- Zgoda, jeśli pójdzie z tobą dziesięć moich hybryd.

Myślałam, że przeceniał moich przyjaciół, ale on ich nisko oceniał. Te dziesięć hybryd miało MNIE pilnować, bo, według wampira, to ja sprawiałam największy kłopot. I... On już ugryzł parę wilkołaków. Czy Damon nie mówił, że wtedy będziemy musieli go zabić? Bo tym może nam zagrażać.
Usiadłam w samochodzie z czwórką hybryd, reszta jechała za mną i przede mną. Czułam się jak jakaś księżniczka z magiczną ochroną. Zaśmiałam się, gdy pomyślałam o tym. Może pod pewnym względem nią byłam. Ta sytuacja była trochę kojarzyła mi się z księżniczką, która ratowała świat przed złą, starą wiedźmą. Może i tak jest. Ale gdzie mój książę? Gdzie moi poddani i przyjaciele?
Przyjaciele... Do nich akurat jadę.
- Czemu służycie Klausowi? - spytałam, mając nadzieje, że rozmowa dojdzie to tego, że oni zbuntują się przeciw pierwotnemu.
- Jesteśmy mu dłużni – odpowiedział sztywno kierowca.
- Za co? - pytałam dalej.
- Uratował nas od męki, którą mieliśmy co miesiąc – odpowiedział siedzący obok mnie.
Czułam, że są tylko zaprogramowanymi służącymi Klausa. I najwyraźniej tak było.
Nasz samochód jako jedyny podjechał pod dom. Reszta zatrzymała się w różnych miejscach. Zanim mogłam wyjść, czekałam, aż hybrydy wywąchają jakieś nieznane istoty, które mogła po mnie wysłać Prastara Istota.
- Ile ma lat ta Prastara Istota? - spytałam najbliższą hybrydę. Ciekawiło mnie, czy też będę stara, jak przejmę tron.
- Nikt nie wie. Powiadają, że jest tu od samego rozpoczęcia się świata – powiedział inny chłopak.
Polubiłam hybrydy z mojego samochodu. Mimo że byli dziwni, zdawali się być uprzejmi i mili. Często spotykałam takie osoby. Teraz wiem, że byli nadprzyrodzeni, a uprzejmi byli z tego powodu, bo patrzyli na nas z góry i było im nas żal. Chociaż kto wie.
Kiedy hybrydy wreszcie mnie wypuściły z samochodu, wybiegłam na trawnik przed domem i zderzyłam się z czyimś cielskiem, które natychmiast przytuliłam.
- Rose! - krzyknął mi do ucha Carlos. - Martwiliśmy się o ciebie. W co się wpakowałaś? Skąd się wzięli wilko... HYBRYDY?
Z domu wyszła reszta moich przyjaciół i nieprzyjemnie patrzyli na dziesięć hybryd. Dwie kobiety, sześciu mężczyzn, dwóch nastolatków. Belli drgała warga, Nathalie płakała, a Pauline patrzyła zszokowana.
- Co ty do cholery wyprawiasz? - wrzasnęła na mnie Bella. Była wściekła, bo się martwiła. O kurcze, teraz mi wyprawi kazanie, jak kiedyś rodzice. - Znikasz w klubie, gdzie spotykasz Damona Salvatore, który zresztą nie był skory do powiedzenia, gdzie zniknęłaś, a teraz przyjeżdżasz z armią... Hybryd?
Za dziewczynami ujrzałam rozbawionego Kendalla i Jamesa z... Dość poruszoną miną. Posłałam mu szczery uśmiech, a ten, o dziwo, to odwzajemnił. Kendall spojrzał to na mnie, to na Jamesa trochę zły. A Logana wcięło.
- Wyjaśnię to potem – zbyłam ją. - Nie mam czasu, bo jakaś stara wiedźma chce mnie i moją siostr...
Zatrzymałam się na świst wdechu dziewczyn. Nikt nie wiedział o mojej siostrze. Nikt. Ale teraz nie mogę obarczać je tą straszną historią, jak nawet nie potrafią wytrzymać tego, iż jestem strażniczką.
Bezceremonialnie weszłam do domu i od razu ruszyłam ku mojemu pokoju. Szłam korytarzem, myśląc, gdzie podział się Logan. Z roztargnienia minęłam pokój i musiałam się wrócić i pchnęłam otwarte drzwi, w których był ów zaginiony chłopak.
- Logan? Co tutaj robisz? - zdziwiłam się.
Siedział na moim łóżku i patrzył w okno, gdy go zastałam. Teraz patrzył na mnie z mieszanką strachu i smutku. Jego oczy wyrażały więcej niż tysiąc słów.
- Muszę ci to wszystko wyjaśnić, bo ty...
- Nie zniknęłam przez ciebie – wyjaśniłam szybko. - Klaus mnie porwał i...
Logan wstał zdenerwowany.
- Ten wampirzy dupek? Ten pierwotny? Zabiję go!
- Wątpię, czy byś dał radę – mruknęłam. - Jego nie da się zabić.
Podeszłam do niego i usiadłam na łóżku, a on jakby za rozkazem zrobił to samo. Siedząc, patrzył na swoje palce, które były bardzo brudne, a za paznokciami ziemia. Nie mogłam się nie zastanawiać, co wyrabiał przez szesnaście godzin mojego zniknięcia, ale nie zapytałam go o to. Musiałam... Chciałam mu wynagrodzić... Co? Sama nie wiem, co chcę mu wynagradzać. I niby jak miałabym to zrobić?
- Logan.. - zaczęłam, gdy drzwi do mojego pokoju otwarły się do szeroka, a Kendall stojący w nich jak słup soli patrzył na moją dłoń, która leżała na ramieniu Logana.

Kiwnął Loganowi, który szybko się poderwał i wyszedł za przyjacielem, zostawiając mnie samą w zimnym pokoju.
____________________________________________________________________
Nie wiem, co ja biorę, ale będę musiała zmienić dilera. Po przeczytaniu Miasto Zagubionych Dusz będzie poprawa, mam nadzieję :D

11 czerwca 2013

Rozdział 7

Leżałam w łóżku. Niedawno się obudziłam, bo promienie słoneczne padały na moje oczy, zmuszając do przerwania słodkiego snu. Nie otwierając oczu, słyszałam świergot ptaszków za otwartym oknem i wywnioskowałam dobrą pogodę.
Z jękiem wywaliłam kołdrę na bok i poczułam pod palcami czyjąś skórę. Dotknęłam brzuch kogoś serio napakowanego.
Pisnęłam tak głośno, że nawet głuchy wybudziłby się ze snu.
- Ktoś ty? - wrzasnęłam na zasłoniętą kołdrą twarz.
- To ja, maleńka. Nie masz się czego bać – Mężczyzna zdjął z twarzy kołdrę i ukazał mi się Klaus. Wyszczerzył do mnie zęby, więc mogłam zobaczyć jego piękne kły. Lśniły, ale nie były dostatecznie wyciągnięte, by móc mnie ugryźć. Usiadł na łóżku i napiął mięśnie. Wyglądał pięknie a jego rozczochrane włosy dawały pozory młodego, zawsze nieogarniętego studenta.
- Skąd się wziąłeś? - spytałam. Poczerwieniałam, gdy ujrzałam na sobie bieliznę do spania, której używałam w letnie noce.
Nie odpowiedział, jednak twarzą zbliżył się do mojej twarzy. Zamknęłam oczy, pozwalając mu na to, co mógł planować.
- Pachniesz... - urwał, a potem inny głos skończył: - Tak słodko.
Z szybszym biciem serca otwarłam oczy i ukazały się znajome, ładne, brązowe oczy. Oczy Logana. Momentalnie spojrzałam mu na usta, które były trochę rozchylone. Jakby czekał na mój ruch. Ale czy mogłam sobie pozwolić na chwilę słabości?
Może wyczekiwanie było dla niego za długie, bo położył rękę na moje plecy i mocno mnie do siebie przyciągnął. Pocałunek był krótki, bo wyczułam, że w jego ustach jest coś ostrego i twardego. Oderwałam usta od jego ust i wzięłam jeden, wielki oddech. Jeszcze raz spojrzałam mu na usta, spod których wystawały długie kły. Zerknęłam później mu na oczy, które zrobiły się całkiem czarne, a pod oczami wyłoniła się siateczka ciemnych, chudych żył pod cienką skóry. Był niewiarygodnie upiorny i niesamowicie przystojny.
Gdyby ktoś mi wczoraj powiedział, że będę się bać faceta, którym gardziłam – lub kochałam, co dla kogo pasuje- śmiałabym się do rozpuku. Jednak teraz czułam i strach, i podniecenie. Czułam, że go pragnęłam, jak i pragnęłam Klausa. To głupie, ale lubiłam złych chłopców. Klaus nim był, a Logan lubił mnie denerwować i był trochę agresywny w stosunku do mojego byłego. Może się przy nim zdenerwowałam, ale spodobało mi się. Jakby on coś do mnie czuł.
- Chodź, mała – szepnął niewyraźnie przez kły. Pochyliłam głowę na bok, pozwalając mu się ukąsić. Byłam zupełnie zapatrzona w niego, jakby mnie zahipnotyzował. Chłopak przybliżył twarz do mojej szyi, potem ją pocałował, a po chwili poczułam wbicie kłów w moją szyję. Kły były cienkie, więc ukłucie nie było aż tak bolesne. W tej samej poczułam z nim jakiś związek, ale nie mogłam się tym nasycić, bo szybko wybudziłam się z krzykiem.
Sceneria była taka sama co do snu. Otwarte okno, ptaszki śpiewające na parapecie, słoneczne promienie. I nawet ta moja bielizna do spania! Stwierdziłam, że jednak będę musiała ją wyrzucić.
Usłyszałam ciężkie kroki na korytarzu i głośne pukanie do mojego pokoju. Gość długo nie czekał, a otwarł drzwi i bezceremonialnie wszedł do pokoju.
- Ktoś tu był? - spytał rzeczowo Logan.
- Tak, ty – warknęłam, zakrywając się kołdrą.
- Nie trudź się, bo nie interesuje mnie to, co masz na sobie – Logan wywrócił oczami, a ja się zdrowo zarumieniłam.
- No ja nie wiem. Wy, faceci, jesteście zdrowo popieprznięci.
Chłopak uśmiechnął się lekko i zauważyłam uznanie w jego oczach. Czyli lubi pyskate? Dobrze wiedzieć
- Pytam serio, czy ktoś tu był. Mam cię chronić, a ty o siódmej wrzeszczysz wniebogłosy.
- Moja wina, że mam takie sny? - warknęłam, zanim ugryzłam się w język.
Logan teatralnie podniósł brwi, jakby się zaciekawił. Wiedziałam jednak, że moje sny nie interesują go w żadnym razie. Chyba że te sny mogłyby się sprawdzić w życiu. Na przykład, jeśli wyśnię fioletowego smoka, to on powstanie, jak powstał Klaus. Ale cóż, ciekawe by było połączenie Pana Złego z Panem Irytującym.
Na widok mojego uśmiechu, mój gość zrobił grymas.
- Więc powiesz mi jaki to sen? - spytał po chwili.
- Trochę jak rzeczywistość. No początek był rzeczywisty, ale reszta... Nawet we śnie wiedziałam, że to nie jest prawda. Ale raczej czy ty mi powiesz, czemu ty mnie chronisz, a nie James, Carlos czy Kendall? - Zmrużyłam oczy. - I... Jeśli tu jesteś, to gdzie dziewczyny?
- Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi – mruknął do siebie. - Powiem ci, co wiem od Kendalla. Dziewczyny... Pojechały do swoich rodzin na krótkie wakacje, a chronią cię wszyscy, nie tylko ja.
- No masz rację. Ty jeden byś sobie ze mną rady nie dał.
Chciałam go zbyć, ale najwidoczniej lubił moje zdenerwowanie. Patrzyłam więc na parapet, gdzie skakały sobie dwa ptaszki, poćwierkując pięknie. Nie odrywałam od nich wzroku, ale skupiłam się także na chłopaku, który stał przed moim łóżkiem i ani myślał, żeby się stąd ruszyć.
Spojrzałam mu w oczy, które na sekundę wydawały się zupełnie czarne i gdyby tak było jeszcze dłużej, serce podskoczyłoby mi do gardła.
- Jesteś... Głodny? - przełknęłam głośno ślinę, a on się nachmurzył.
- Nie bój się mnie, nawet gdy jestem głodny – mruknął. - Obaj z James panujemy nad tym i karmimy się zwierzętami, a czasem coś zwędzimy bankowi krwi.
- Ale jesteś głodny?
-Tak.
No tak. Miałam rację, ale jakoś nie wystraszyłam się na tę myśl. Podekscytowałam się na samą myśl, że mógłby mnie ugryźć, ale ukryłam to. Kurcze, czemu moje zafascynowanie nim obudziło się po śnie? Na pewno mój umysł się jeszcze nie wybudził i myśli tak, jak w śnie.
- Jeśli chcesz, to pij – powiedziałam, dobrze udając obojętny głos. Pochyliłam głowę na bok, ale on się nie ruszył.
- Ostatnim razem, gdy wąchałem krew, która wypływała z ciebie, okropnie cuchnęła. Mogę się pochorować.
Zachichotałam jak głupia na wyobrażenie sobie leżącego w łóżku Logana, który nie mógł się ruszyć i miał lód na głowie. Ale dobrze wiedziałam, o czym myślał. Rzyganie w toalecie i osłabienie się.
- Ale chyba się skuszę – powiedział, gdy pociemniały mu oczy. Przemawiał przez niego wampir, nie Logan.
Wzruszyłam ramionami. Było mi wszystko jedno.
On do mnie podszedł i szybko mnie ugryzł. Nie zrobił tego teatralnie, jak ten wampir ze snu, ale szybko i bezboleśnie. Gdy poczułam się słabsza, oderwał się ode mnie i wytarł krew ze swoich warg. Poszedł bez słowa do łazienki i rzucił mi ręcznik papierowy, którego dałam na ranę, zanim się zasklepiła. Na mojej szyi i tak było trochę krwi, więc ją otarłam i, gdy zdjęłam ręcznik, na szyi nie było śladu.
- Dzięki – chrypnął cicho towarzysz, a ja wbiłam sobie do głowy, że to tylko zauroczenie i muszę znowu być sobą. Nie mogę okazać się słaba. Nie przy nim.

Popołudniu wybrałam się do baru, który leżał blisko mojego domu. Logan i reszta dostali ode mnie zakaz zbliżania się, od kiedy zagraliśmy w Twistera. Skończyło się na tym, że wszyscy na mnie leżeli, a że byliśmy tak powyginani, nie mogliśmy się ruszyć chyba z godzinę.
Podeszłam do jednego z barmanów i usiadłam na krześle. Mężczyzna od razu mnie obsłużył i podał mi słabego drinka.. Upiłam łyk, rozglądając się po pomieszczeniu. Przychodziło mało osób, więc połowa pomieszczenia jest też restauracją. Ciekawe, co robią z pijaną klientelą baru.
- Poproszę Whisky – powiedział mężczyzna, który usiadł obok mnie. Odwrócił się w moją stronę i się uśmiechnął. - Czy mogę ładnej pani zaproponować szklaneczkę Whisky?
- Nie piję Whisky. Nie lubię – rzekłam krótko, nie patrząc na sąsiada. Jedyne, co mogłam dowiedzieć się z jego zmysłowego głosu, to to, że jest młody i odważny.
- Ze mną zawsze możesz polubić – zaśmiał się, a ja na niego zerknęłam i prawie dostałam zawału. Damon Salvatore jak żywy! Tu, w tym barze.
- Damon Salvatore czy ukryta kamera? - warknęłam, zamiast grzecznie spytać.
- Nie, raczej seksowny wampir we własnej osobie.
Wampir... Jest nazbyt wylewny. I wcale nie ukrywa swej tajemnicy, chyba że wie, iż ja go stworzyłam. Byłoby zabawne, gdyby nie wiedział, że „ładna pani” to jego... Matka? Stworzycielka?
Upiłam następny łyk alkoholu, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Miałam mu dużo do powiedzenia, do spytania i... Gdzie jest Stefano? Nie żeby coś, ale jednak spośród ich obu, wolałam Stefana. I znowu kosz dla Damona! Trochę to smutne.
- Drogi wampirku... - zaczęłam zabawnie. - Może wiesz coś na temat pierwotnego wampirka, Klausika?
- Masz słabą głowę – stwierdził, a ja się uśmiechnęłam do siebie. Już idąc do baru, byłam pijana. A ten drink tylko dokończył ten proces.
- Mów, mów, bo on tu jest – poganiałam go.
- Tu? - Damon uniósł jedną brew, udając miłe zaskoczenie. - Kogo ty jeszcze obudzisz ze snu, księżniczko?
Uśmiechnęłam się krzywo.
- Na pewno nie Elenę – odcięłam się.
On tylko wzruszył ramionami, wydając się serio obojętny na to, co powiedziałam.
- Nie potrzeba. A tak wracając do „Klausika”, to... Jeżeli go obudziłaś, to już nie wiem. Zależy, czy nam zagraża i czy gryzie wilkołaki. Nie chcemy hybryd, kochaniutka.
Hybrydy, pół wilkołaki,pół wampiry, mogły być niebezpieczne dla naszego środowiska. Wystarczyło widzieć, jakie było zamieszanie w serialu, by wiedzieć, że na tym samym będzie polegać życie prawdziwych hybryd.
- Taa – mruknęłam lekko zamroczona. Wstałam chwiejnie. - Lepiej pójdę do domu, bo mnie zabiją.
Zobaczyłam uśmiech Damona i wiedziałam, że i on się nie zmienił. Dalej podobały mu się płcie piękne, więc niechętnie by nie skorzystał z okazji poznania mojego smaku. Byłam gorzka, więc szkoda zachodu. Kto, jak kto, ale on to się nudzi.
- Jestem zmuszony do przerwania tej nudnej konwersacji o mnie i o bzdetach – warknął ktoś za mną. Ten głos... Nie mogłam go zapomnieć. Klaus.
Odwróciłam się, a Damon szybko powstał i przybliżył się do mnie, by mnie w razie potrzeby obronić. Klaus prychnął na jego widok i skierował spojrzenie pełne żalu na moją osobę. Moja pijana wersja musiała być taka żałosna, że podobałam się Damonowi, jak i było mnie żal Klausowi.
- Nie musisz. I tak wychodzę – odrzekłam obojętnie, jakbym rozmawiała z kimś nieinteresującym mnie, a nie morderczym wampirem.

Próbowałam się skierować w stronę wyjścia, ale wampir chwycił moje ramię w żelaznym uścisku.
________________________________________________________________________________
Napisane jednym tchem xD Opętało mnie coś, sorki :C