20 czerwca 2013

Rozdział 10

* oczami Kendalla *
Kilka godzin kłótni Logana i Klausa to było za wiele. Obaj kłócili się o Rose, ale nie w tym sensie. Klaus uważał, że wejście Viriditas do głowy Rose było za jej pozwoleniem, zaś Logan ją bronił. Mówił, iż ona nawet nie wiedziała o takiej mocy siostry.
Ale czy to była prawda?
Głowa pękała od głośnych warknięć wampirów, więc wstałem i rozejrzałem się po wszystkich twarzach. Carlos zasnął, jak zawsze podczas kłótni (lubił, jak wokół niego jest głośno, bo mu się łatwiej zasypia). James grał na telefonie zapewne w Pou, a Nathalie, siedząca obok niego, patrzyła na ekran. Pauline gdzieś zwiała, Rose patrzyła to na Logana, to na Klausa zdegustowana, a Bella mrużyła oczy niezadowolona.
- Zamiast czegoś robić, to sobie gadają – warknęła, wyjaśniając humor, gdy na nią spojrzałem. Niby co robić? Chciała bijatyki? Zaśmiałem się na tę myśl.
- Chcesz wyjść na zewnątrz? Przyda się tlen i zimne powietrze, bo tu atmosfera jest gorąca.
Wstała z miną nie-mam-wyboru-więc-tego-nie-komentuj i stanęła obok mnie, wyczekując mojego ruchu. Powoli i nieśmiało wyciągnąłem rękę, którą dziewczyna po namyśle ujęła.
Wyszliśmy z domu, a ja po drodze wziąłem paczkę Laysów, która leżały na stole nietknięte. Nie chciałem ich marnować, a poza tym paprykowe są moimi ulubionymi, więc nie zamierzałem się dzielić z tamtymi. Carlos był takim żarłokiem, że zjadłby paczkę jednym kęsem.
Była już noc, chmury zasłaniały dużą część nieba, więc nie widzieliśmy księżyca i gwiazd. Było tak ciemno, że Bella wyjęła z kieszeni – co tam jeszcze może trzymać? - latarkę. Zaświeciła na dróżkę przed nami. Droga doprowadzała do lasu.
- Gdzie prowadzisz? - spytała.
- Hm... W lesie znam ładną, dużą polanę. Jest tam pięknie – powiedziałem. - Może jak tam dotrzemy, nie będzie tych chmur i zobaczymy gwiazdy. Zauważyłaś też, że mamy te same bluzki?
Dziewczyna spojrzała zdziwiona to na moją bluzkę, to na swoją i zmarszczyła brwi. Były inne.
- Mam cię! - zaśmiałem się.
Przeszliśmy przez ścieżkę do lasu. Słyszeliśmy tam krzyki nietoperzy, piski lisa, ryki jeleni. Widziałem, jak zapierało dech w piersiach Belli. Schyliliśmy się i przeszliśmy pod zwalonym drzewie, na którym były wielkie zadrapania wilka. Na innych drzewach, jeszcze żywych, były ślady pazurów bestii. Dziś jednak nie było pełni, przynajmniej chmury zasłaniały księżyc.
W końcu odezwała się Bella:
- Oni są dziwni. Klaus i Logan. Robię dramę o nic, a Rose musi się z nimi teraz użerać.
Uśmiechnąłem się, bo wiedziałem coś, czego nie powiedziałem Belli ani nikomu.
- Każdy ma swój powód – stwierdziłem tylko.
Znów spojrzała na mnie z miną, która znaczyła więcej niż jedno słowo (coś-tu-kręcisz-ale-wolę-się-nie-wtrącać).
Podałem jej dłoń, gdy chciała przejść po kłodzie. Uśmiechała się, zapominając o mnie i o moim dotyku, bo przeskakiwała po kłodach ustawionych obok siebie. Bawiła się świetnie, nieraz się potykała i wybuchała śmiechem. Gdy zeskoczyła na ziemię z ostatniej kłody, wtedy to poczułem.
Ktoś nas śledził.
- Pośpieszmy się – warknąłem przerażony. Wiedziałem, że na wolnej przestrzeni mogę szybko zareagować na wroga.
Bella nie zareagowała negatywnie na mój wybuch, ale mnie posłuchała. Oboje teraz biegliśmy na północ, do mojej polany. Mijały minuty, a my nie zwalnialiśmy, dopóki nie dostaliśmy zadyszki. Bella jęknęła, że da radę jeszcze trochę biegać, ale nie zgodziłem się. Chwilę poczekaliśmy.
Dziewczyna krzyknęła na dźwięk hukania sów. Podzieliłem się z nią strachem, z czego nie byłem zadowolony. Niestety, musieliśmy iść, bo dziewczyna już nie mogła usiedzieć w tym miejscu.
Po jakimś czasie drogi, Bella spytała znużona:
- Daleko jeszcze? Nogi odpadają i głodna jestem.
- Właśnie dotarliśmy na miejsce, Piękna – zaśmiałem się, rozluźniając się trochę. - Pokażę ci takie ładne kwiaty, które świecą w nocy. Chodź!
Pobiegliśmy na środek polany. Znalazłem obiecany kwiat, który świecił ultrafioletowo. Miał kształt róży, ale był piękniejszy. Kwitnął tylko w nocy, a dzień już go nie było. Dlatego ludzie go nie mogli odnaleźć. Drugi powód był taki, że w ogóle go widzieć mogli nadprzyrodzeni ludzie i ludzie, którzy wiedzą o ich istnieniu i potrafią się skupić.
Dziewczyna położyła się na kwiatach, mówiąc, że czuje od nich jakąś moc. Niesamowitą moc. A ja się zastanawiałem, czemu dziś w nocy je widać, jak wczoraj ich nie było... Uczyłem się tego w szkole, ale było tego wiele, więc zapomniałem. Położyłem się obok.
Chmury ruszyły się z miejsca, ukazując gwiazdy. Słyszałem westchnienia Belli na widok odsłaniającego się księżyca. Wielkiego księżyca. Księżyca... W pełni.
Gdy chmura odsłoniła księżyc, nastąpiło wycie wilków. Wszystkie były daleko, w górach, ale jeden tak blisko, aż za blisko... Wiedziałem, co się stanie. Zareagowałem szybko, ale nie dostatecznie szybko, by uchronić Bellę od tego. Zza skraju lasu wyskoczył wielki wilk. Za wielki na wilka. Dużo za wielki.
- Nie! - ryknąłem i skupiłem się na umyśle wilka. Chciałem mu zadać sporą dawkę bólu głowy, żeby odszedł, ale on, pojękując, mknął ku nam, a ja stanąłem jak wryty.
Wilk raz biegł na dwóch nogach jak człowiek, raz biegł jak swój krewny. Jednak dzikość w oczach i powarkiwaniach nie była ludzka. To była najbardziej zdziczała istota, z jaką mogłem się spotkać. Zbyt znajoma istota.
Bella rozdziawiła usta i otworzyła oczy szerzej. Widziałem, że nie myślała, iż wilkołaki istnieją. Pewnie uważała, że to absurd, że one nie istnieją. Ale cóż... Jak my istniejemy, to oni także.
- To lykan, wilkołak lub ewentualnie wilk – mówiłem do niej, żeby odwrócić jej uwagę. - Masz coś srebrnego? Jak nie, użyję magii. Bolesnej, dla niego, magii.
Pokręciła głową bez zastanowienia. Patrzyła na stwora, który biegł ku nam, bojowo rycząc.
Stanąłem między nim a Bellą, mając nadzieję, że ją ochronię. Odwrócę uwagę potwora. Ale ten przeskoczył mnie i, gryząc dziewczynę, niósł ją do lasu. Nie niósł, on ją ciągnął, a ta straciła przytomność. Widziałem krew ściekającą po jej ramieniu i piersiach, brudząc jej bluzkę. I wtedy wziąłem ultrafioletowy kwiat. Wilk, wilkołak czy lykan, był jeszcze dość blisko, więc skupiłem się i użyłem mocy, by zadać największy ból, jaki w życiu zadałem.
Wilkołak przewrócił się, puścił dziewczynę z pyska i leżał jakby martwy. Wiedziałem, że zabić tego potwora może coś tylko srebrnego. Mocą telekinetyczną przeniosłem potwora pod skraj lasu i zająłem się ranami Belli. Zsunąłem jej bluzkę z ramienia, a ona się wybudziła.
- Psy, psy, wszędzie psy – mówiła półprzytomnie. - Chcą mnie zabrać na bankiet, ale sukienki nie mam, a on śmierdzi mokrym psem.
Mimo że było wielkie niebezpieczeństwo, uśmiechnąłem się. A potem zabrałem się za opatrzenie ran. Zerknąłem na jej ramię, które było poorane przez kły. Trzy, cztery, pięć... Pięć śladów, które nie były draśnięciami kota, acz głębokimi ranami potwora.
- Klątwa – powiedziałem ze strachem. Przejdzie na nią klątwa!
Pobiegłem po jakieś zielska i zrobiłem z nich przydatny opatrunek powstrzymujący krwotok, jak mnie uczyli w szkole. Dziewczyna kręciła głową niespokojnie i powarkiwała raz jak pies, raz ludzko. Wiedziałem, że nie dokona się przemiana, ale ból, jaki czuła, był za duży.
Gwizdnąłem. I czekałem na reakcję mojego leśnego przyjaciela. Spojrzałem na górę, która pięła się do chmur i ujrzałem gryfa, który zlatywał z nieba. Ryknął ostrzegawczo na lykana, którego zauważył na polanie, i wylądował z gracją.
- Dzięki, Fortis – pogłaskałem przyjaciela po dziobie. Zerknął na mnie wyczekująco, a ja przypomniałem sobie o dziewczynie. Szybko wziąłem ją w ramiona, a gryf się położył, żebym mógł usiąść. Posiadłem Bellę przede mną i trzymałem ją mocno, przytrzymując się piór głowy ptaka. Fortis przyjaźnie uderzył mnie swym ogonem lwa. Wstał, rozpostarł skrzydła i odbił się od ziemi. Nie minęła sekunda, a my byliśmy już wysoko nad lasem.
Fortis parę razy krążył, żeby szybko się nie ze mną nie żegnać, ale nie mogłem się z nim bawić.
- Fortis, obiecuję, że jutro się pobawimy. Ona jest ranna. Zabierz nas do niej – powiedziałem. Gryf był jak super-nawigacja. Nie potrzebował żadnych danych, żeby trafić. Zgrabnie wylądował przed domem i czekał na pieszczotę. Szybko go pogłaskałem pod dziobem i podrapałem po plecach, gdzie trącił pchły ogonem. Pożegnałem się szybko, a on odleciał nieco wzburzony.
Kopniakiem otwarłem drzwi i dużo się zmieniło w domu. Nastrój z lewej strony był rozluźniony, a z prawej napięty, aż było czuć gęstość powietrza. Carlos żarł jakąś wielką kanapkę – O NIE! Zapomniałem chipsów na polanie – James siedział z ręką na sofie, lekko dotykając Nathalie, która trzymała rękę na jego ramieniu i coś mu opowiadała. Klaus i Logan byli dla nich niezauważalni albo oni zdawali sobie sprawę z ich istnienia, ale mało ich to obchodziło. Oboje ciągnęli delikatnie Rose, która patrzyła bezradnie na niezauważających ich przyjaciół.
A potem spojrzała na mnie i na... Nią. I krzyknęła.
- Bella! - ryknęła, płacząc. Widziała krew na bluzce i łzy ściekały jej po policzkach.
Wtedy wszyscy się obudzili. Pauline zeskoczyła ze schodów w piżamie, a Carlos miał otwartą buzią, z której wyleciał plaster salami, James z Nathalie podskoczyli i krzyknęli, Logan spojrzał na Bellę z przerażaniem i... Głodem w oczach. A Klaus... Klaus był obojętny.
James pchnął Logana na górę, z daleka od krwi, a ja położyłem dziewczynę na sofie. Podawałem komendy każdemu obecnemu oprócz Klausa i razem jakoś opatrzyliśmy Bellę. Rose wydusiła parę kropli krwi Klausa, które pomogły w regeneracji rany.

Wtedy Bella otworzyła żółte, dzikie oczy.

4 komentarze:

  1. Błagam cię, nie używaj słów typu "Pospieszmy się"...
    Bella we krwi, a Kendall szuka chipsów.. Ma chłopak wyczucie czasu, nie ma co xD.
    Do tego te żółte oczy! Załatw soczewki. Zielone *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. Znowu się powtórzę, ale cudownie napisany rozdział. *.* Nie żeby coś, ale chce więcej mnie i Jamesa xd ♥ Pisz następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytalam niedawno wszystkie rozdzialy i mosze stwierdzic ,ze to jest super!!! Bardzo moje klimaty i ulubiony zespol!!! Mam nadzieje ,ze szybko pojawi sie nastepny. Czekam z niecierpliwoscia... :*
    I zapraszam do mnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobre! coraz bardziej mnie to wciąga.

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli masz zamiar reklamować siebie, ignorując mnie i moje posty, nie będę Twoim blogiem zainteresowana.
Dziękuję,
RosAlice.