* oczami Kendalla *
Kilka godzin kłótni
Logana i Klausa to było za wiele. Obaj kłócili się o Rose, ale
nie w tym sensie. Klaus uważał, że wejście Viriditas do głowy
Rose było za jej pozwoleniem, zaś Logan ją bronił. Mówił, iż
ona nawet nie wiedziała o takiej mocy siostry.
Ale czy to była
prawda?
Głowa pękała od
głośnych warknięć wampirów, więc wstałem i rozejrzałem się
po wszystkich twarzach. Carlos zasnął, jak zawsze podczas kłótni
(lubił, jak wokół niego jest głośno, bo mu się łatwiej
zasypia). James grał na telefonie zapewne w Pou, a Nathalie,
siedząca obok niego, patrzyła na ekran. Pauline gdzieś zwiała,
Rose patrzyła to na Logana, to na Klausa zdegustowana, a Bella
mrużyła oczy niezadowolona.
- Zamiast czegoś
robić, to sobie gadają – warknęła, wyjaśniając humor, gdy na
nią spojrzałem. Niby co robić? Chciała bijatyki? Zaśmiałem się
na tę myśl.
- Chcesz wyjść na
zewnątrz? Przyda się tlen i zimne powietrze, bo tu atmosfera jest
gorąca.
Wstała z miną
nie-mam-wyboru-więc-tego-nie-komentuj i stanęła obok mnie,
wyczekując mojego ruchu. Powoli i nieśmiało wyciągnąłem rękę,
którą dziewczyna po namyśle ujęła.
Wyszliśmy z domu, a
ja po drodze wziąłem paczkę Laysów, która leżały na stole
nietknięte. Nie chciałem ich marnować, a poza tym paprykowe są
moimi ulubionymi, więc nie zamierzałem się dzielić z tamtymi.
Carlos był takim żarłokiem, że zjadłby paczkę jednym kęsem.
Była już noc,
chmury zasłaniały dużą część nieba, więc nie widzieliśmy
księżyca i gwiazd. Było tak ciemno, że Bella wyjęła z kieszeni
– co tam jeszcze może trzymać? - latarkę. Zaświeciła na dróżkę
przed nami. Droga doprowadzała do lasu.
- Gdzie prowadzisz?
- spytała.
- Hm... W lesie znam
ładną, dużą polanę. Jest tam pięknie – powiedziałem. - Może
jak tam dotrzemy, nie będzie tych chmur i zobaczymy gwiazdy.
Zauważyłaś też, że mamy te same bluzki?
Dziewczyna spojrzała
zdziwiona to na moją bluzkę, to na swoją i zmarszczyła brwi. Były
inne.
- Mam cię! -
zaśmiałem się.
Przeszliśmy przez
ścieżkę do lasu. Słyszeliśmy tam krzyki nietoperzy, piski lisa,
ryki jeleni. Widziałem, jak zapierało dech w piersiach Belli.
Schyliliśmy się i przeszliśmy pod zwalonym drzewie, na którym
były wielkie zadrapania wilka. Na innych drzewach, jeszcze żywych,
były ślady pazurów bestii. Dziś jednak nie było pełni,
przynajmniej chmury zasłaniały księżyc.
W końcu odezwała
się Bella:
- Oni są dziwni.
Klaus i Logan. Robię dramę o nic, a Rose musi się z nimi teraz
użerać.
Uśmiechnąłem się,
bo wiedziałem coś, czego nie powiedziałem Belli ani nikomu.
- Każdy ma swój
powód – stwierdziłem tylko.
Znów spojrzała na
mnie z miną, która znaczyła więcej niż jedno słowo
(coś-tu-kręcisz-ale-wolę-się-nie-wtrącać).
Podałem jej dłoń,
gdy chciała przejść po kłodzie. Uśmiechała się, zapominając o
mnie i o moim dotyku, bo przeskakiwała po kłodach ustawionych obok
siebie. Bawiła się świetnie, nieraz się potykała i wybuchała
śmiechem. Gdy zeskoczyła na ziemię z ostatniej kłody, wtedy to
poczułem.
Ktoś nas śledził.
- Pośpieszmy się –
warknąłem przerażony. Wiedziałem, że na wolnej przestrzeni mogę
szybko zareagować na wroga.
Bella nie
zareagowała negatywnie na mój wybuch, ale mnie posłuchała. Oboje
teraz biegliśmy na północ, do mojej polany. Mijały minuty, a my
nie zwalnialiśmy, dopóki nie dostaliśmy zadyszki. Bella jęknęła,
że da radę jeszcze trochę biegać, ale nie zgodziłem się. Chwilę
poczekaliśmy.
Dziewczyna krzyknęła
na dźwięk hukania sów. Podzieliłem się z nią strachem, z czego
nie byłem zadowolony. Niestety, musieliśmy iść, bo dziewczyna już
nie mogła usiedzieć w tym miejscu.
Po jakimś czasie
drogi, Bella spytała znużona:
- Daleko jeszcze?
Nogi odpadają i głodna jestem.
- Właśnie
dotarliśmy na miejsce, Piękna – zaśmiałem się, rozluźniając
się trochę. - Pokażę ci takie ładne kwiaty, które świecą w
nocy. Chodź!
Pobiegliśmy na
środek polany. Znalazłem obiecany kwiat, który świecił
ultrafioletowo. Miał kształt róży, ale był piękniejszy. Kwitnął
tylko w nocy, a dzień już go nie było. Dlatego ludzie go nie mogli
odnaleźć. Drugi powód był taki, że w ogóle go widzieć mogli
nadprzyrodzeni ludzie i ludzie, którzy wiedzą o ich istnieniu i
potrafią się skupić.
Dziewczyna położyła
się na kwiatach, mówiąc, że czuje od nich jakąś moc.
Niesamowitą moc. A ja się zastanawiałem, czemu dziś w nocy je
widać, jak wczoraj ich nie było... Uczyłem się tego w szkole, ale
było tego wiele, więc zapomniałem. Położyłem się obok.
Chmury ruszyły się
z miejsca, ukazując gwiazdy. Słyszałem westchnienia Belli na widok
odsłaniającego się księżyca. Wielkiego księżyca. Księżyca...
W pełni.
Gdy chmura odsłoniła
księżyc, nastąpiło wycie wilków. Wszystkie były daleko, w
górach, ale jeden tak blisko, aż za blisko... Wiedziałem, co się
stanie. Zareagowałem szybko, ale nie dostatecznie szybko, by
uchronić Bellę od tego. Zza skraju lasu wyskoczył wielki wilk. Za
wielki na wilka. Dużo za wielki.
- Nie! - ryknąłem
i skupiłem się na umyśle wilka. Chciałem mu zadać sporą dawkę
bólu głowy, żeby odszedł, ale on, pojękując, mknął ku nam, a
ja stanąłem jak wryty.
Wilk raz biegł na
dwóch nogach jak człowiek, raz biegł jak swój krewny. Jednak
dzikość w oczach i powarkiwaniach nie była ludzka. To była
najbardziej zdziczała istota, z jaką mogłem się spotkać. Zbyt
znajoma istota.
Bella rozdziawiła
usta i otworzyła oczy szerzej. Widziałem, że nie myślała, iż
wilkołaki istnieją. Pewnie uważała, że to absurd, że one nie
istnieją. Ale cóż... Jak my istniejemy, to oni także.
- To lykan, wilkołak
lub ewentualnie wilk – mówiłem do niej, żeby odwrócić jej
uwagę. - Masz coś srebrnego? Jak nie, użyję magii. Bolesnej, dla
niego, magii.
Pokręciła głową
bez zastanowienia. Patrzyła na stwora, który biegł ku nam, bojowo
rycząc.
Stanąłem między
nim a Bellą, mając nadzieję, że ją ochronię. Odwrócę uwagę
potwora. Ale ten przeskoczył mnie i, gryząc dziewczynę, niósł ją
do lasu. Nie niósł, on ją ciągnął, a ta straciła przytomność.
Widziałem krew ściekającą po jej ramieniu i piersiach, brudząc
jej bluzkę. I wtedy wziąłem ultrafioletowy kwiat. Wilk, wilkołak
czy lykan, był jeszcze dość blisko, więc skupiłem się i użyłem
mocy, by zadać największy ból, jaki w życiu zadałem.
Wilkołak przewrócił
się, puścił dziewczynę z pyska i leżał jakby martwy.
Wiedziałem, że zabić tego potwora może coś tylko srebrnego. Mocą
telekinetyczną przeniosłem potwora pod skraj lasu i zająłem się
ranami Belli. Zsunąłem jej bluzkę z ramienia, a ona się
wybudziła.
- Psy, psy, wszędzie
psy – mówiła półprzytomnie. - Chcą mnie zabrać na bankiet,
ale sukienki nie mam, a on śmierdzi mokrym psem.
Mimo że było
wielkie niebezpieczeństwo, uśmiechnąłem się. A potem zabrałem
się za opatrzenie ran. Zerknąłem na jej ramię, które było
poorane przez kły. Trzy, cztery, pięć... Pięć śladów, które
nie były draśnięciami kota, acz głębokimi ranami potwora.
- Klątwa –
powiedziałem ze strachem. Przejdzie na nią klątwa!
Pobiegłem po jakieś
zielska i zrobiłem z nich przydatny opatrunek powstrzymujący
krwotok, jak mnie uczyli w szkole. Dziewczyna kręciła głową
niespokojnie i powarkiwała raz jak pies, raz ludzko. Wiedziałem, że
nie dokona się przemiana, ale ból, jaki czuła, był za duży.
Gwizdnąłem. I
czekałem na reakcję mojego leśnego przyjaciela. Spojrzałem na
górę, która pięła się do chmur i ujrzałem gryfa, który
zlatywał z nieba. Ryknął ostrzegawczo na lykana, którego zauważył
na polanie, i wylądował z gracją.
- Dzięki, Fortis –
pogłaskałem przyjaciela po dziobie. Zerknął na mnie wyczekująco,
a ja przypomniałem sobie o dziewczynie. Szybko wziąłem ją w
ramiona, a gryf się położył, żebym mógł usiąść. Posiadłem
Bellę przede mną i trzymałem ją mocno, przytrzymując się piór
głowy ptaka. Fortis przyjaźnie uderzył mnie swym ogonem lwa.
Wstał, rozpostarł skrzydła i odbił się od ziemi. Nie minęła
sekunda, a my byliśmy już wysoko nad lasem.
Fortis parę razy
krążył, żeby szybko się nie ze mną nie żegnać, ale nie mogłem
się z nim bawić.
- Fortis, obiecuję,
że jutro się pobawimy. Ona jest ranna. Zabierz nas do niej –
powiedziałem. Gryf był jak super-nawigacja. Nie potrzebował
żadnych danych, żeby trafić. Zgrabnie wylądował przed domem i
czekał na pieszczotę. Szybko go pogłaskałem pod dziobem i
podrapałem po plecach, gdzie trącił pchły ogonem. Pożegnałem
się szybko, a on odleciał nieco wzburzony.
Kopniakiem otwarłem
drzwi i dużo się zmieniło w domu. Nastrój z lewej strony był
rozluźniony, a z prawej napięty, aż było czuć gęstość
powietrza. Carlos żarł jakąś wielką kanapkę – O NIE!
Zapomniałem chipsów na polanie – James siedział z ręką na
sofie, lekko dotykając Nathalie, która trzymała rękę na jego
ramieniu i coś mu opowiadała. Klaus i Logan byli dla nich
niezauważalni albo oni zdawali sobie sprawę z ich istnienia, ale
mało ich to obchodziło. Oboje ciągnęli delikatnie Rose, która
patrzyła bezradnie na niezauważających ich przyjaciół.
A potem spojrzała
na mnie i na... Nią. I krzyknęła.
- Bella! - ryknęła,
płacząc. Widziała krew na bluzce i łzy ściekały jej po
policzkach.
Wtedy wszyscy się
obudzili. Pauline zeskoczyła ze schodów w piżamie, a Carlos miał
otwartą buzią, z której wyleciał plaster salami, James z Nathalie
podskoczyli i krzyknęli, Logan spojrzał na Bellę z przerażaniem
i... Głodem w oczach. A Klaus... Klaus był obojętny.
James pchnął
Logana na górę, z daleka od krwi, a ja położyłem dziewczynę na
sofie. Podawałem komendy każdemu obecnemu oprócz Klausa i razem
jakoś opatrzyliśmy Bellę. Rose wydusiła parę kropli krwi Klausa,
które pomogły w regeneracji rany.
Wtedy Bella
otworzyła żółte, dzikie oczy.
Błagam cię, nie używaj słów typu "Pospieszmy się"...
OdpowiedzUsuńBella we krwi, a Kendall szuka chipsów.. Ma chłopak wyczucie czasu, nie ma co xD.
Do tego te żółte oczy! Załatw soczewki. Zielone *.*
Znowu się powtórzę, ale cudownie napisany rozdział. *.* Nie żeby coś, ale chce więcej mnie i Jamesa xd ♥ Pisz następny ;)
OdpowiedzUsuńPrzeczytalam niedawno wszystkie rozdzialy i mosze stwierdzic ,ze to jest super!!! Bardzo moje klimaty i ulubiony zespol!!! Mam nadzieje ,ze szybko pojawi sie nastepny. Czekam z niecierpliwoscia... :*
OdpowiedzUsuńI zapraszam do mnie.
Dobre! coraz bardziej mnie to wciąga.
OdpowiedzUsuń