Następnego ranka obudziłam się nie
za bardzo wypoczęta. Jednakże nie potrafiłam spać za długo, bo
byłam ciekawa, co mi odpowie Logan. Zresztą on mi kogoś
przypominał, a jego przyjaciele także...
- Rose – ktoś zapukał do mojego
pokoju. Bella weszła do niego bez mojej jakiejkolwiek odpowiedzi.
Nie widziałam na jej twarzy żadnego wstydu, więc wstałam i
warknęłam:
- Coś ty wczoraj piła?
Bella popatrzyła na mnie zatroskana, a
potem sprawdziła czy nie mam gorączki. Usiadła obok mnie, a ja
poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach.
- Całowałaś się z blondynem, jak
powinnaś tylko z mężem! - wyrzuciłam, gdy nie odpowiedziała,
myśląc, że mi odbija. - Jeszcze chwila, a poszłabyś mu do łóżka!
Ja cię nie poznaję!
Bella patrzyła się na mnie zdziwiona.
- Ale ja nikogo nie całowałam. Razem
z dziewczynami poszłam cię szukać do tamtych kolesi, z którymi
rozmawiałaś, a potem zniknęłaś. No i ja spojrzałam na tamtego
blondyna... Chyba tańczyliśmy i ty się zjawiłaś. Myślałam, że
dostanę zawału, jak oni twierdzili, że sobie poszłaś.
Uśmiechnęłam się zadowolona, że
troszkę cierpiały. Jak nie wiedziały, co mnie tam spotkało, niech
więc się martwią o mnie. Dziwiła mnie sytuacja, że ona się tego
wypierała. Założę się, że ją jakoś upili.
Wyszłam z łóżka, ziewając, i
podniosłam telefon, by spojrzeć na godzinę. Dochodziła już ósma,
a myślałam, że jest szósta. Przeciągnęłam się, jeszcze
bardziej ziewając, i podeszłam do szafy.
- Mogłabyś wyjść? - spytałam
obrażona. Jakoś nie wybaczałam jej wczorajszego wybryku. - Chcę
się przebrać. Powracam do codziennego biegania.
- Chyba nie mówisz mi, że chcesz w
tym roku startować w zawodach? - spytała zdziwiona. - Ostatnim
razem skręciłaś kostkę przez Lanę!
Uśmiechnęłam się krzywo. Ta
dziewczyna i ja zawsze walczyłyśmy o władzę, a Lana ją zdobyła.
Teraz była najpopularniejszą i najfajniejszą dziewczyną, a ja tą
mniej popularną. Jednakże czułam, że w te wakacje się wszystko
zmienia i powrócę do szkoły jako lepsza ja. Nie, żebym się
cieszyła, ale śmierć mojego chłopaka może mi w tym pomóc.
Kiedy Bella wyszła – musiałam jej
setkę razy tłumaczyć, że nie startuję już tam – wyjęłam z
szafy stary kostium cheerleaderek. Kiedyś nią byłam i w ten sposób
miałam Joshuę. Był piłkarzem, ale nie był kapitanem. Kapitan,
Mike, chodził z Laną. Zresztą nie chciałam z nim być, bo miał
takie dziwne oczy, jakby ciągle coś brał.
Włożyłam strój i zdziwiłam się,
że wciąż pasował, jak dawniej. Podeszłam do lustra i oglądałam
się w tym stroju. Spięłam włosy w kucyk i zrobiłam parę kroków,
które pamiętałam. Skok, ręce w górę, kopnięcie i...
Pisnęłam, widząc w lustrze odbicie
jakiegoś mężczyzny, który w oddali stał na pagórku i wpatrywał
się w moje okno. Podeszłam do okna, a potem zerknęłam na telefon.
Chciałam już zadzwonić na policję, więc spojrzałam znów na
mężczyznę, ale... Jego tam nie było.
Przełknęłam ślinę, zasłaniając
okna zasłonami i jakąś narzutą. Szybko pobiegłam do szafy,
wyjęłam dres. Zdjęłam strój i natychmiast ubrałam dres. Serce
biło mi szybciej niż kiedykolwiek.
Wyszłam z pokoju i podeszłam do
przyjaciółek, które zżerały płatki z mlekiem. Bella napchała
całą buzię płatek, a potem to popiła mlekiem prosto w butelki.
Zaśmiałam się z jej braku kultury, a potem spojrzałam na
Nathalie, która wyglądała na wkurzoną.
- Pauline znów wzięła twoją
szklankę, Nath? - spytałam z uśmiechem. Szybko rozluźniłam się
po sytuacji z podglądaczem. Pewnie ktoś chciał podejść i złożyć
kondolencje, a że widział mnie paradującą w stroju, to się
zatrzymał, by umilić sobie czas.
- Tak! - warknęła. - Ten z Big Time
Rush!
Gdy wypowiedziała nazwę zespołu, coś
we mnie drgnęło.
- Pamiętacie tamtych kolesi z klubu? -
spytałam.
- Nudziarze – mruknęła Pauline.
- Niezbyt ich pamiętam – powiedziały
jednocześnie Bella i Nathalie.
Wymieniłyśmy z Pauline zaskoczone
spojrzenia. Ona ich pamiętała, a Nath i Bells nie, a przecież to
one wlepiały w nich wzrok, jakby chciały zapamiętać każdą
cząsteczkę ciała.
- Rozumiem, było ciemno – mówiłam
tonem mówiącym Pauline, że ja też uważam to za dziwne. - Dobra,
zjem bułkę i idę pobiegać. Muszę powrócić do zespołu.
- Jakiego? - spytała Bella.
- Cheerleaderek.
Chwyciłam bułkę w dłoń i wyszłam,
słysząc parę sprzeciwów Belli. Obawiała się, że znów uderzę
Lanę na meczu, jak kiedyś. Zasłużyła sobie, bo flirtowała z
Joshuą, a miała Mike'a! Potem jeszcze głośno się chwaliła
przyjaciółkom, jak świetnie się całuje z Joshem.
Gdy znalazłam się przy sklepie, który
był już niedaleko mojego celu, zdałam sobie sprawę, że nie mam
żadnego napoju. Na szczęście miałam ze sobą w kieszeni telefon
ze słuchawkami i trochę pieniędzy. Pieniądze pobrzękiwały z
każdym moim krokiem. Ugryzłam parę razy małą bułkę i dostałam
czkawkę. Nie miałam wyboru i weszłam do sklepu.
W sklepie znajdowało się mnóstwo
sztucznych napoi i cukierków. Z utęsknieniem patrzyłam na półkę
ze Skittlesami.
- Hej, Rose – uśmiechnęła się do
mnie starsza pani McCoy. Byłą właścicielką tego sklepu i była
chyba najbardziej lubianą starszą osobą w mieście.
- Dzień dobry.
- Co dziś kupujesz? Skittlesy?
- Oj, nie! - zaśmiałam się,
poklepując dłonią swój brzuch. - Chwilowo przerywam z cukrem.
Dziś kupuję tylko wodę.
Zapłaciłam pani McCoy za wodę i
chwilę zostałam, by z nią pogadać. Mówiła, żebym się nie
przybliżała do lasu, bo z rana znaleziono parę zabitych jeleni, a
także zranionego leśniczego, który nic nie pamiętał, co się
działo.
- Nie był pijany, Rose – spojrzała
na mnie przenikliwie. - Wiem, że kiedyś biegałaś w lesie, ale
teraz to nie to, co kiedyś. Las zrobił się niebezpieczny i groźny.
- Dobrze, będę biec przez park –
uśmiechnęłam się.
Gdy wychodziłam, pomachałam starszej
pani na pożegnanie. Niektórzy dorośli twierdzili, że kobieta była
wariatką. Po zamknięciu sklepu lubiła sprzedawać parę ziołowych
leków, które według mnie działały. Raz, gdy u niej kupowałam,
podała mi lek na przeziębienie, zanim spytałam ją o coś takiego.
Pamiętam, że Bella wtedy ciężko chorowała, a lek jej pomógł po
paru godzinach.
Spróbowałam ze wszystkich sił ją
posłuchać i biegałam w parku. Spotykałam tam znajome twarze.
Amandę rok młodszą, Joselyn, która już była w collegu, do
którego mnie wzięto, i...
Nie mogłam się nie zatrzymać, gdy
ujrzałam zakapturzoną postać, która właśnie przed chwilą stała
pod moim oknem. Przełknęłam ślinę i rozejrzałam się za
świadkami, a potem zerknęłam na niego, ale patrzyłam teraz w
pusty punkt. Jego tam nie było, a moje serce chyba właśnie zrobiła
piruet ze strachu. Nie... Teraz nie mogło mi się to przewidzieć, a
on zniknął...
- Duchy mnie nawiedzają – jęknęłam
do siebie.
Wybiegłam z parku, czując, że
bezpieczniej będzie w lesie, niż tam. Las znałam lepiej niż
własną kieszeń, a on – czy duch – zapewne nie. Biegłam tak
szybko, że po chwili musiałam się zatrzymać i mocno zaciągnąć
wody, bo zaschło mi w gardle. Nie panował upał, ale czułam się
już wyczerpana.
- Straciłaś kondycję, niech zgadnę?
– zaśmiał się ktoś za mną. Zauważyłam z większym strachem,
że jestem w środku lasu. Odwróciłam się do tej osoby i powoli
cofałam.
- K-kim jesteś? - spytałam, gdy moje
oczy straciły ostrość.
- Ach, ten przystojny i niebezpieczny
mężczyzna z dachu klubu.
Gdy on to powiedział, ujrzałam jego
twarz wyraźniejszą. Tak, to był morderczy Klaus.
- Więc... - zaczęłam, ale ucichłam.
Potem coś w jego wzroku kazało mi warknąć: - No dalej, zabij
mnie, jak ich zabiłeś! Jak wszystkich stąd zabiłeś!
Klaus nagle spoważniał. Jego usta,
które się unosiły, nagle opadły w dół, a oczy z radosnych,
zrobiły się zimne. Zrobił jeden krok, ale gdy się cofnęłam,
zrobił coś, czego nie pojęłam.
Znalazł się natychmiast przede mną!
Chwycił mnie za rękę i mocno ją
ścisnął.
- Au! - jęknęłam i popatrzyłam na
niego z wyrzutem.
- Nie zabiłem twoich rodziców, ani
nie kazałem ich zabić. Nie bezpośrednio. A tamci dwaj sobie
zasłużyli na śmierć. Ci na dachu, oczywiście – dodał, gdy
zobaczył, jak moja twarz wykrzywia się z gniewu i rozpaczy.
- Wal się – warknęłam, ale on mnie
nie słuchał. Wydawało się, że słyszał coś lub kogoś, kto
pewnie tu dążył.
- Ach, to on – uspokoił się i
rozpłynął się. Nie dosłownie, ale po prostu jakby szybko stąd
odszedł. Trochę za szybko.
Po paru sekundach usłyszałam, jak
ktoś przebija się przez wiatr, tworząc jakiś dźwięk. Nie
odwracałam się, czekając na szybką śmierć. A gdy poczułam
czyjeś usta na szyi, krzyknęłam.
- Daj spokój – zaśmiał się Logan,
wyglądając na naprawdę rozbawionego. - Przecież cię nie zabiję.
Może myślisz, że jestem...
- Nieważne, co myślę – przerwałam
mu. Od razu zamierzałam mu zdać relacje. - Był tu koleś... Ten
pierwotny. Nie zabił mnie po raz drugi.
- Pewnie się zakochał – zażartował,
a po chwili spoważniał. Czułam, że on coś ukrywał, bo był
bardzo podobny do Klausa. - A teraz tak na poważnie... Musisz stąd
zmykać. Las jest niebezpieczny dla ciebie.
Skrzywiłam się.
- A dla ciebie to co? Dom? - warknęłam.
Chłopak westchnął i przygryzł
wargę. Usiadł na pniaku, który był pod nim. Nie wiedząc, przyjął
pozę tej znanej figury myślącego człowieka. Byli do siebie
podobni. Tyle że w tym przypadku Logan był ubrany, a nie nagi.
W lesie zrobiło się chłodniej, mimo
że widziałam, jak między liście przebijają się promienie
słońca. Odliczałam czas, od kiedy tak usiadł i myślał, sądząc,
że to mi pomoże. Jednak szybko się znudziłam i po prostu
odpłynęłam.
Myślałam o najnowszym odcinku
Pamiętników Wampirów, który zobaczyłam. Ostatnio zaczęli mi się
podobać bracia Salvatore, choć nie byli „tymi złymi”, a tylko
w tych złych gustuję. Obaj byli bardzo przystojni, odważni i
lojalni. Spodobał mi się humor Damona i wierność Stefana. Nie
byli źli, przynajmniej nie aż tak, jak... Klaus. Tak, on musiał
wyjść z tamtego świata, bo nie ma dwóch identycznych ludzi.
- Rose! - usłyszałam przytłumiony
głos Logana. Poczułam, jak upływa ze mnie życie, więc szybko
podeszłam do chłopaka i z ostatkiem sił go pocałowałam.
Oderwałam się natychmiast, gdy odżyłam, i spojrzałam na
zszokowaną twarz chłopaka.
Ja nie pamiętam ale ty go całujesz?! Focham!
OdpowiedzUsuńJeszcze ze mnie jakąś puszczalską robisz!
Cudo. ♥ Świetnie piszesz. *.* Czekam na nn. :*
OdpowiedzUsuńRozdział cudo! I ten pocałunek na końcu! Ach! Ciekawe dlaczego Klaus prześladuje Rose? Może rzeczywiście się zakochał? :D
OdpowiedzUsuńŚciskam mono!
Miało być mocno * :D
Usuń