17 marca 2014

Pragnienie boga: rozdział 1. Katastrofa.

Był to gorący poranek. Moja matka siedziała wygodnie na leżaku i sączyła wyborne, jej zdaniem, wino. Zerknęła na mnie i posłała mi uśmiech, a jej spojrzenie mówiło, że chciałaby dać mi spróbować tego alkoholu. Wystarczyłby mały łyczek. Jednak po chwili odwróciła wzrok, bo tato do nas podszedł, więc rodzice zajęli się sobą.
Oboje mieli trzydzieści dziewięć lat i kochali się, jakby byli nastolatkami. Zawsze dziwiło mnie to, że nie mam rodzeństwa, ale mama pewnego wieczoru wyznała mi, że bardzo by chciała dziecka, ale jest bezpłodna od czasu, kiedy się urodziłam.
Odwróciłam się i wpatrzyłam w wszechogarniające nas morze. Byliśmy na jachcie naszej cioci, Joanny, która urządzała przyjęcie z okazji nowego, młodszego o dwanaście lat, narzeczonego. Był to przystojny i błyskotliwy mężczyzna, niewiele starszy ode mnie. Wiedziałam, że związał się z ciotką tylko dla pieniędzy, ale ona nie była głupia. Wykorzysta go jak ostatniego chłopaka, a potem zostawi na lodzie. Zawsze tak było.
Wyjęłam z torebki telefon i sprawdziłam skrzynkę z wiadomościami, mając nadzieję, że ktoś z mojej mieściny za mną zatęsknił. Odkąd zabłysłam, nikt nie interesował się mną aż nadto. Może jakiś chłopak raz za mną się odwrócił, ale tylko raz. Ignorowano mnie – ba! Omijano – jak przeklętą. A przecież niczego złego nie zrobiłam.
Dochodziła dwunasta, kiedy głowa zaczęła mnie boleć. Od pewnego czasu tak się działo, a ja nie miałam pojęcia dlaczego. Lekarz twierdził, że to zwykła migrena i zalecił mi porcję tabletek.
Dumnym, choć niepewnym, krokiem przeszłam obok nowej pary i skierowałam się do mesy, oczekując, że będzie szansa na upolowanie czegoś dobrego do jedzenia. Od razu poczułam zmianę temperatury. Na dworze było upalnie, zaś w środku panował przyjemny chłód. Spotkałam moje dalekie, znienawidzone kuzynki o wężowatych oczach. Jak byłam młodsza, spytałam mamę głośno, czy one nie są aby córkami Lorda Voldemorta. Od tego czasu ich rodzina mnie nie znosi. Dziewczyny prychnęły na mój widok i zniknęły z mojego pola widzenia. Prawie ich nie zauważyłam. Podeszłam do stołu i wyciągnęłam dłoń po Tortillę al horno. Nie dbałam, by wziąć to wykałaczką. Wzięłam mały kawałeczek i wypełniłam nim usta. Kucharz nieco przesadził z pieprzem, ale przystawka mi smakowała.
- Niebo w... - zaczęłam pełną buzią, gdy nagle jacht przechylił się w bok. Stół wraz z milionem przystawek runął na bok i, o mało co, mnie nie zabił. Udało mi się skoczyć w bok w ostatniej chwili, ale i ja poleciałam jak wszystko inne na bok. Przykleiłam się do ściany i jedyne, o czym myślałam, to przetrwanie. Przełknęłam Tortillę al horno i ruszyłam na zewnątrz, wybadać, co się stało. Instynkt nakazywał mi pozostać w środku, ale serce mówiło co innego. Chciało odnaleźć rodziców.
Statek wrócił na miejsce i mogłam szybko ocenić sytuację. Kręciło mi się w głowie, kiedy widziałam wielu ludzi poza burtą. Załoga ratowała, kogo mogła.
- Mamo – jęknęłam z pełnymi łez oczami. - Tato!
Pędziłam w stronę dziobu, zupełnie ślepa, płacząc. Łkałam i wołałam, nie zauważywszy, że na kogoś wpadłam.
- Mamo! Tato! - krzyczałam, czując uchwyt.
- Cii... - szepnął mi do ucha męski głos. Nie rozpoznałam w nim taty ani żadnego krewnego. Musiał to być kochanek Joanny. - Nic im nie jest, wypadli za burtę, ale załoga ich wyłapie. Przecież wszyscy potrafią pływać.
Dalej płakałam. Owszem, umieli, ale strasznie się bałam. Nie wiedziałam tylko, przed czym miałam lęk.
Otarłam łzy.
- Masz rację – kiwnęłam mu głową. Spojrzałam na niego. Miał fantastyczne blond włosy i błękitne, nieskończenie głębokie oczy. Nie był mokry, jedynie wydawał się rozbawiony moją reakcją. Rozejrzałam się. Tylko ja panikowałam i płakałam. Ci, którzy mieli szczęście nie wpaść do wody, żartowali i śmiali się, łapiąc za serca. - Co spowodowało to przechylenie?
- Nie mam pojęcia – odpowiedział mi, wciąż mnie trzymając. - Lepiej zmieńmy temat, bo zaraz zwymiotujesz.
Chyba miał rację. Z nerwów poczułam się słabo, cały świat kręcił się wokół mnie. Mężczyzna poprowadził mnie na jeden ocalały leżał i pomógł mi usiąść. Sam ukucnął obok mnie. Nerwowo szukałam wzrokiem cioci, ale nie było po niej śladu. Uznałam, że gdyby się jej coś stało, jej narzeczony na pewno by panikował. Ale dlaczego pozwoliła ona mu ją opuścić choćby na moment? Nigdy taka nie była.
- Świetnie pływasz, tak słyszałem – powiedział po chwili milczenia. Spuściłam zawstydzona wzrok. Patrzyłam na swoje wypielęgnowane paznokcie i krótką, letnią sukienkę, która odsłaniała chyba za dużo, niż bym chciała. Od swoich nóg powędrowałam do niego. Przypatrzyłam się jego pierścieniowi. Srebrnemu widelcowi, otaczającego jego palec. Dostrzegłam także małe akwamaryny, które służyły zdobieniu biżuterii.
- Och, od razu tam „świetnie” - przewróciłam oczami, zmuszając się, żeby na przedmiot nie patrzeć. - To tylko moje hobby, nic wielkiego.
- Więc pewnie kochasz przebywać w wodzie.
Spojrzałam na niego spode łba, jakbym winiła go o prześladowanie. Czułam się nieswojo, że tyle się o mnie dowiedział w tak krótkim czasie, a ja nawet nie pamiętałam jego imienia. Wiedziałam, że zaczynało się na literę „P”. Paweł? Piotr? Patryk? Nie... Miał nieco egzotyczne to imię.
- Czuję się lepiej w wodzie, niż na lądzie. Ale pewnie lada moment mi się to odwidzi i pokocham co innego – szepnęłam, a potem chrząknęłam. - Czuję się lepiej, dziękuję za opiekę, ale chyba właśnie uratowano moich rodziców, więc...
Zanim dokończyłam, popędziłam w stronę wyławianych rodziców, by być jak najdalej od tajemniczego blondyna. Zanim tato zdążył złapać równowagę, przytuliłam go. Wyciągnęłam rękę ku mojej mamie, a ta szybko przykleiła się do nas. Ponad jej ramieniem ujrzałam kpiący uśmiech kochanka cioci. Zrobił delikatny, nieznaczny ruch dłonią, a w tej samej chwili jacht obrócił się i teraz już nikt nie zdołał się uchronić przed wodą.
Słyszałam krzyk matki, wołania ojca. Wypłynęłam na powierzchnię, widząc, jak tonie wartościowy jacht cioci Joanny. Jęknęłam na ten widok, ale nie miałam na to zbyt dużo czasu. Tata odnalazł mnie bez trudu.
- Nic ci nie jest? - zapytał, krztusząc się wodą. - Musimy odnaleźć twoją mamę i znaleźć ratunek.
Mrugnęłam. Oczywiście! Mieliśmy parę kilometrów pływania do najbliższej wyspy (jeszcze nawet nie zamieszkanej), a to nie lada wyczyn. Mogłabym dać radę, sądząc po wynikach zawodów – byłam niepokonana, odkąd tylko zaczęła się moja pływacka kariera – ale patrząc na to, jak moi rodzice się zapuścili w sporcie, nigdy nie udałoby im się przepłynąć nawet paru metrów.
Tata już zaczął się krzywić, dostał kolki. Zaczęłam panikować, oddychałam nierówno. Nie dlatego, że się bałam o siebie, o nie! Nie chciałam widzieć śmierci nikogo z moich bliskich, ale wiedziałam, że to było nieuniknione. Mogłam tylko postarać się uratować rodziców.
- Tato – szepnęłam i szturchnęłam go. Mrugnął nieprzytomnymi oczami. - Nie mdlij mi tu. Mówiłam wam, żebyście nie rezygnowali z pływania!
Jęknęłam, a po chwili poczułam jak coś o gładkiej i śliskiej skórze przepłynęło pode mną. Zbierało mi się na mdłości, ale dzielnie rozglądałam się za mamą. Ujrzałam, jak znika pod wodą. Nie ona jedna to zrobiła, ale ten widok sprawił, że i ja miałam ochotę się utopić. Byłam za daleko, by do niej podpłynąć, nawet nie próbowałam tego zrobić. Unosiłam się w wodzie i patrzyłam prosto przed siebie oniemiała. Nigdy nie należałam do osób szczególnie odważnych i silnych psychicznie. To wewnętrznie mnie zabiło. Chciałam końca tego wszystkiego.
Znieruchomiałam, więc woda pchnęła całe moje ciało na powierzchnię. Tata zmartwił się, nie widział mamy. Podpłynął do mnie ostatkiem sił i uszczęśliwiony stwierdził, że żyję.
- Będzie dobrze, córuś.

Zamknęłam oczy i odetchnęłam z ulgą. To się zaraz skończy. Po paru minutach krzyki nad wodą ucichły i nie czułam fal. Nie zastanawiało mnie to, że nad Bałtykiem nie ma takich gwałtownych fal. Nie myślałam o tym, że powinniśmy we wraku statku odnaleźć radio i wysłać wiadomość. Coś kazało mi się poddać wodzie, a ja zresztą nie chciałam się opierać.

-------------------------------

Już mówię, że "boga" jest z małej, gdyż chodzi mi tu o greckiego boga. ;D Tym samym oświadczam, że rozpoczęłam opowiadanie o bogach greckich.

3 komentarze:

  1. Brak mi słów, po prostu. Po tym jak rodzice wypadli, to tylko zaczęłam przysuwać głowę do monitora, a potem było coraz bardzie i... koniec. A tak się fajnie rozkręciłam... No cóż... Czekam na cd. Rozdział świetny!

    OdpowiedzUsuń
  2. To ten gościu przechylił statek! Prawda? xD Rozwaliło mnie z tym, że rodzice zajęli się sobą.. A drugie to z Voldemortem xDDDD

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka!

    Strasznie mi się podoba początek tego opowiadania. Jeszcze nie widzę na horyzoncie moich greckich bogów, ale początek - nieco chaotyczny - ale jak najbardziej niesamowity i emocjonujący. Czy statek przechylił ten gościu od ciotki? Co z pozostałymi pasażerami? I kim był ten blondasek? Przede wszystkim dokąd dopłyną i czy dopłyną bohaterowie. Może jakaś bezludna wyspa pełna greckich bogów? Hmmm, ciekawe co masz w zanadrzu.

    Ślicznie dziękuję za to opowiadanie i za komentarze u mnie :*

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli masz zamiar reklamować siebie, ignorując mnie i moje posty, nie będę Twoim blogiem zainteresowana.
Dziękuję,
RosAlice.