Czułam się jak lalka trzymana w dłoniach ojca, który
próbował mnie ratować. Tak mi się wydawało, że to był on, ale
kiedy coś pociągnęło mnie w dół, nie byłam już pewna.
Poczułam mrowienie w nogach, jak za każdym razem, gdy znajdowałam
się pod powierzchnią wody. Otwarłam oczy.
Widok mnie oszołomił. W krótkim czasie znalazłam się
na samym dnie morza. Moje serce zabiło szybciej, kiedy zdałam sobie
sprawę z tego, że nie powinnam tutaj w ogóle jeszcze żyć, tym
bardziej widzieć. Machnęłam dłońmi, chcąc się jakoś uratować,
a coś znów chwyciło mnie za nogi i pociągnęło. Nie zdołałam
spojrzeć w tamto miejsce, żeby się dowiedzieć, jakie stworzenie
mnie upolowało.
W geście samobójczym wzięłam wdech. Tak, pod wodą.
Ale to nic nie dało, więc miałam nadzieję, że to niekończący
się koszmar albo już umarłam i trafiłam do piekła, gdzie będę
musiała wiecznie cierpieć pod wodą. To coś w stylu kar greckich
bogów, bo od razu pomyślałam o biednym Tantalu. No, może takim
biednym to nie...
Mimo że czułam napływ energii, byłam całkiem
obezwładniona. Gdy coś przestało mnie szarpać, nie ruszałam się
i z tępym wzrokiem patrzyłam przed siebie. Czułam straszną pustkę
w głowie, jak po całym dniu pisania egzaminów. Koszmar nie do
opisania.
Będąc na samym dnie, nie odczuwałam w ogóle
obecności wody. Czułam się jak na lądzie, tyle że tutaj wiatr
nie występował, tyle miłe prądy morskie.
Znów dręcząca mnie istota pociągnęła mnie głębiej
w dół, przeciskając się przez szczeliny. Czułam, jak wokół
mnie pływają tysiące różnych ryb. Ich gładkie, choć duże
ogony, biły mnie po głowie i klepały po ramionach. Tylko trzeba
było chwilę poczekać, a ja je ujrzę...
Zamknij oczy.
Nie. Nie mogę.
Zamknij oczy.
Zamrugałam. Naszła mnie ochota na sen.
Zamknij... oczy.
Posłusznie to zrobiłam.
Nie mam pojęcia, co zrobiłam najpierw: wzięłam
wielki, niekończący się wdech czy może otwarłam oczy? A może
oba jednocześnie? Tak więc mój mózg jakimś cudem dowiedział
się, że jest tu tlen, który czeka, aż wydalę go później pod
postacią dwutlenku węgla. A oczy, że jest tu światło.
Pod sobą poczułam drobniutki piasek. Wzięłam garść,
ale większość wysypała się między moimi palcami. Byłam
otumaniona, jakby ktoś wybudził mnie z krótkiego snu po
wyczerpującym dniu.
- Sira, zostaw nas samych – rozkazał bardzo stanowczy
i męski głos.
- Dobrze – usłyszałam miękki, kobiecy głos. Od
razu pomyślałam o miodzie i jego słodyczy. Wraz z tym poczułam
szorstkość na języku. Paliło mnie z pragnienia.
Wiedziałam, że na daremno bym udawała nieprzytomną,
skoro ktoś już rozkazywał innym, wyraźnie poddanym, żeby wyszli.
Wstałam chwiejnie, oślepiło mnie coś, co przypominało słońce,
ale gdy spojrzałam w górę, w punkt nad sobą, oniemiałam z
zdumienia. Tuż nad moją głową falowała spokojnie woda. Poczułam
morską bryzę. Zakasłałam.
Szukałam wzrokiem mężczyzny, który, jak się
okazało, siedział dumnie na szczycie schodów do jakiegoś budynku.
Pod tym kątem nie widziałam dobrze, co to było. Mogłam się
jednak domyśleć, że to zamczysko, skoro te schody są rodem wyjęte
z filmu o rycerzach i księżniczkach, tylko marmurowe, białe i
piękne. Kolumny, które zdobiły to miejsce, kojarzyły mi się z
Grecją. I nie myliłam się – były to przecież kolumny z
porządku doryckiego.
Kiedy ponownie spojrzałam na mężczyznę, zmarszczyłam
brwi.
- Co ty tu, do cholery, robisz? - warknęłam na
blondyna, którego widziałam na pokładzie statku. - Albo inaczej:
co ja tu robię? To jakiś sen? Trafiłam do czyśćca czy
piekła?
- Tyle pytań, tak mało odpowiedzi – powiedział,
jakby wiedział, co myślę. Wstał. Był ubrany w czarne dżinsy,
białą koszulkę i starą, spraną dżinsową kurtkę. Miał
nieziemską czuprynę, musiał nad nią pracować godzinami przed
lustrem. Ogółem wyglądał jak model wyjęty z okładki „Vogue”
i kiedy tak szedł wolnym krokiem w moją stronę, miałam mieszane
uczucia. To był narzeczony ciotki, ale zawsze czułam do niego
miętę. Zawsze wyobrażałam sobie, że to ja jestem jego
narzeczoną, że to ja jeżdżę z nim na bale i różne akcje
charytatywne, by pokazać, jaka z nas piękna para.
To chore. Obrzydliwe. Okropne.
Otrząsnęłam się uroku. To był sen albo naprawdę
umarłam i musiałam odpokutować grzechy (no weźcie, nie grzeszyłam
aż tak!) u boku tego faceta.
Wstrząsnęły mną dreszcze. Zamrugałam i ponownie
spojrzałam w górę. To, co było nade mną, musiało być naszym
kochanym morzem. Ujrzałam wielgaśny ogon, który machnąwszy raz,
znikł mi z pola widzenia. Nie zastanawiałam się nad tym, co to
mogło być. Wolałam nie wiedzieć.
- Odpowiedz mi, bo na pewno wiesz – powiedziałam
spokojnie, patrząc, jak się porusza. Jego postać zrobiła się
niemal czarna, gdy za nim zjawiło się wielkie, magiczne słońce.
Zachód? Pokręciłam głową, odpędzając zbędne myśli.
- Nigdy nie zastanawiało cię to, dlaczego jesteś
najlepsza? - spytał blondyn, znajdując się parę metrów ode mnie.
- Nie, nigdy.
- Jesteś mądra, masz piękne, długie, czarne włosy i
oczy jak węgliki. Urodę nie odziedziczyłaś po osobach, które
uważasz za rodziców. Jesteś utalentowana muzycznie i plastycznie,
potrafisz pływać, oddychać pod wodą. Tego po nikim nie
odziedziczyłaś. Jesteś córką Dafne, nimfy przemienionej w drzewo
laurowe. Jesteś córką Apolla, mojego bratanka.
- Popieprzyło cię – szepnęłam. - Totalnie cię
popieprzyło.
Zrobiłam parę kroków do tyłu. Niezdarnie zahaczyłam
się nogą o zeschnięte krzaki i upadłam na nie. Syknęłam, kiedy
ciernie rozdarły mi skórę na prawym łokciu. Tylko na moment
przeniosłam wzrok na ranę, później znów atakowałam spojrzeniem
wariata.
Wstałam i otrzepałam się z pyłku. Było go wszędzie
przez piasek. To tak, jakby z dna morza usunięto wodę, tworząc
podwodny świat. Zawsze, gdy słyszałam te dwa ostatnie słowa,
przychodziła mi na myśl Atlantyda.
- Wcale nie – Przekrzywił głowę. - Przysłałem ich
nawet. Znaczy tylko Apolla, gdyż Dafne, jak wiesz, jest drzewem.
Posejdon machnął dłonią. O Boże, Posejdon! To
przyszło mi od razu do głowy, tak naturalnie, jakby uczniowi pod
koniec testu przypomniał się wzór z fizyki. Jakbym to już
wcześniej wiedziała.
Tak więc, gdy blondyn machnął tą swoją dłonią, w
jednym miejscu buchnął ogień, stwarzając jaskrawe światło.
Mrugnęłam, a gdy otwarłam oczy, w tym miejscu stał inny blondyn.
Młody jak Posejdon, ale piękniejszy z olśniewającym uśmiechem i
błękitnymi oczami. Miał łagodne rysy twarzy oraz chudą sylwetkę.
Był ubrany po grecku. Znaczy, jak rasowy grecki bóg – nosił
białą szatę owiniętą tak, że jego klatka piersiowa była
odsłonięta. Nie zapomnijmy o złotych zdobieniach jego ubioru oraz
o złotym wieńcu na jego blond lokach.
-
Moja Ninde
– szepnął, po czym zjawił się przy mnie i pogłaskał mnie po
głowie. Zmarszczyłam brwi. Nazywam się Nina, nie Ninde. - Moja
córka. - Odwrócił się do Posejdona. - Dziękuję za fatygę.
Mężczyzna uśmiechnął się chytrze.
- Obiecałem ci, że ją tu zdobędę oraz zniszczę
wszelkie dowody. Nie, że ci ją oddam.
Apollon skrzywił się.
- Nie wystarczą ci te wszystkie nimfy wodne,
śmiertelniczki i boginie, które miałeś czy masz? Nie oddam ci
mojej córki. Nie chcesz wojny ze mną. Nie chcesz wojny z...
-
Z Zeusem? - parsknął Posejdon. - On już stał się obojętny na
los swych dzieci lub wnuków. Daruj sobie. Chcesz walczyć z potęgą
wody?
- Milcz, bo walczysz z potęgą muzyki – powiedział
to „mój ojciec” z poważną miną. Uniosłam brew pytająco.
Apollo już wyjaśniał, bo i Król Mórz chichotał pod nosem. -
Czyżbyś tak zaszył się pod wodą, że nie zauważyłeś, że pół
świata żyje muzyką? Wzrastam w siłę, kiedy ty...
-
Mój przyjacielu! - zaśmiał się blondyn. - Czyś jest tak ślepy,
żeś nie zauważył, że ludzie żyją wodą? Pływają w morzach,
oceanach... Uzależniłem twoją córkę od siebie. Uzależniłem ją
od wody. Powinna być nimfą
wodną, jak Dafne. A teraz muszę naprawić błąd, który
popełniłeś. Wysłałeś ją do śmiertelników, potem każesz mi
ją od nich odebrać, wysyłając ich do Hadesu! Co chcesz z nią
zrobić?
- Nie twoja...
- Moja sprawa, bo przez wiele lat towarzyszyłem jej i
pomagałem.
Widziałam, że Posejdon pożałował, że tak wcześnie
wezwał Apolla. Pewnie chciał ze mną porozmawiać, przekabacić na
swoją stronę. Chciał, żebym tu została. Kraina, w której żył,
była piękna, a jego pałac – idealny, ale jedynie marzyłam za
domem. Moim, starym domem.
No i mam skojarzenia z mitami, które omawialiśmy rok temu na polskim i wierzenia starożytnych, którzy według nauczyciela od historii ciągle chodzili naćpani. A najlepsze jest, to jak Afrodyta na świat przyszła. Tyle, że Posejdon, którego przedstawiłaś wydaje się taki... ludzki. Nie wiem, czemu odniosłam takie wrażenie. Rozdział świetny! Czekam na nn! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZ ta fizyką to żeś poleciała. Z jednej strony spoko, z drugiej strony nagle z historii i polaka, przeszliśmy do zupełnie innej dziedziny ;]
OdpowiedzUsuńps. u mnie nowy wiersz jest już:)
Versemovie ma rację... Polak, historia, mitologia i inne bzdety a tu nagle fizyka xd
OdpowiedzUsuń- Popieprzyło cię – szepnęłam. - Totalnie cię popieprzyło. NAJLEPSZA CZĘŚĆ
A tak to nuda xD.
Hejka!
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemny rozdział, to opowiadanie zaczyna się rozkręcać i bardzo mnie zaskakuje, zresztą sama wiesz jak jak strasznie czekałam na opowiadanie z bogami. Mitologia, przede wszystkim grecka od dawna mnie fascynowała i uwielbiam czytać mity greckie, dlatego to opowiadanie mi się tak podoba i bardzo się cieszę, że podjęłaś się tej tematyki. Ja nie jestem zbyt dobra w pisaniu fantastyki, ale Tobie wychodzi to fenomenalnie.
Fajny jest ten Posejdon. Taki pewny siebie i zawadiacki. Bardzo dobrze wychodzą Ci takie postaci.
Czyli bohaterka jest córką Apolla. No nieźle! Nie mogę doczekać się dalszej części tej historii. No i oczywiście romansu! Może z Posejdonem? ;)
Ściskam mocno!