24 marca 2014

Rozdział 2. Posejdon. - ZAWIESZONE

Czułam się jak lalka trzymana w dłoniach ojca, który próbował mnie ratować. Tak mi się wydawało, że to był on, ale kiedy coś pociągnęło mnie w dół, nie byłam już pewna. Poczułam mrowienie w nogach, jak za każdym razem, gdy znajdowałam się pod powierzchnią wody. Otwarłam oczy.
Widok mnie oszołomił. W krótkim czasie znalazłam się na samym dnie morza. Moje serce zabiło szybciej, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że nie powinnam tutaj w ogóle jeszcze żyć, tym bardziej widzieć. Machnęłam dłońmi, chcąc się jakoś uratować, a coś znów chwyciło mnie za nogi i pociągnęło. Nie zdołałam spojrzeć w tamto miejsce, żeby się dowiedzieć, jakie stworzenie mnie upolowało.
W geście samobójczym wzięłam wdech. Tak, pod wodą. Ale to nic nie dało, więc miałam nadzieję, że to niekończący się koszmar albo już umarłam i trafiłam do piekła, gdzie będę musiała wiecznie cierpieć pod wodą. To coś w stylu kar greckich bogów, bo od razu pomyślałam o biednym Tantalu. No, może takim biednym to nie...
Mimo że czułam napływ energii, byłam całkiem obezwładniona. Gdy coś przestało mnie szarpać, nie ruszałam się i z tępym wzrokiem patrzyłam przed siebie. Czułam straszną pustkę w głowie, jak po całym dniu pisania egzaminów. Koszmar nie do opisania.
Będąc na samym dnie, nie odczuwałam w ogóle obecności wody. Czułam się jak na lądzie, tyle że tutaj wiatr nie występował, tyle miłe prądy morskie.
Znów dręcząca mnie istota pociągnęła mnie głębiej w dół, przeciskając się przez szczeliny. Czułam, jak wokół mnie pływają tysiące różnych ryb. Ich gładkie, choć duże ogony, biły mnie po głowie i klepały po ramionach. Tylko trzeba było chwilę poczekać, a ja je ujrzę...
Zamknij oczy.
Nie. Nie mogę.
Zamknij oczy.
Zamrugałam. Naszła mnie ochota na sen.
Zamknij... oczy.
Posłusznie to zrobiłam.

Nie mam pojęcia, co zrobiłam najpierw: wzięłam wielki, niekończący się wdech czy może otwarłam oczy? A może oba jednocześnie? Tak więc mój mózg jakimś cudem dowiedział się, że jest tu tlen, który czeka, aż wydalę go później pod postacią dwutlenku węgla. A oczy, że jest tu światło.
Pod sobą poczułam drobniutki piasek. Wzięłam garść, ale większość wysypała się między moimi palcami. Byłam otumaniona, jakby ktoś wybudził mnie z krótkiego snu po wyczerpującym dniu.
- Sira, zostaw nas samych – rozkazał bardzo stanowczy i męski głos.
- Dobrze – usłyszałam miękki, kobiecy głos. Od razu pomyślałam o miodzie i jego słodyczy. Wraz z tym poczułam szorstkość na języku. Paliło mnie z pragnienia.
Wiedziałam, że na daremno bym udawała nieprzytomną, skoro ktoś już rozkazywał innym, wyraźnie poddanym, żeby wyszli. Wstałam chwiejnie, oślepiło mnie coś, co przypominało słońce, ale gdy spojrzałam w górę, w punkt nad sobą, oniemiałam z zdumienia. Tuż nad moją głową falowała spokojnie woda. Poczułam morską bryzę. Zakasłałam.
Szukałam wzrokiem mężczyzny, który, jak się okazało, siedział dumnie na szczycie schodów do jakiegoś budynku. Pod tym kątem nie widziałam dobrze, co to było. Mogłam się jednak domyśleć, że to zamczysko, skoro te schody są rodem wyjęte z filmu o rycerzach i księżniczkach, tylko marmurowe, białe i piękne. Kolumny, które zdobiły to miejsce, kojarzyły mi się z Grecją. I nie myliłam się – były to przecież kolumny z porządku doryckiego.
Kiedy ponownie spojrzałam na mężczyznę, zmarszczyłam brwi.
- Co ty tu, do cholery, robisz? - warknęłam na blondyna, którego widziałam na pokładzie statku. - Albo inaczej: co ja tu robię? To jakiś sen? Trafiłam do czyśćca czy piekła?
- Tyle pytań, tak mało odpowiedzi – powiedział, jakby wiedział, co myślę. Wstał. Był ubrany w czarne dżinsy, białą koszulkę i starą, spraną dżinsową kurtkę. Miał nieziemską czuprynę, musiał nad nią pracować godzinami przed lustrem. Ogółem wyglądał jak model wyjęty z okładki „Vogue” i kiedy tak szedł wolnym krokiem w moją stronę, miałam mieszane uczucia. To był narzeczony ciotki, ale zawsze czułam do niego miętę. Zawsze wyobrażałam sobie, że to ja jestem jego narzeczoną, że to ja jeżdżę z nim na bale i różne akcje charytatywne, by pokazać, jaka z nas piękna para.
To chore. Obrzydliwe. Okropne.
Otrząsnęłam się uroku. To był sen albo naprawdę umarłam i musiałam odpokutować grzechy (no weźcie, nie grzeszyłam aż tak!) u boku tego faceta.
Wstrząsnęły mną dreszcze. Zamrugałam i ponownie spojrzałam w górę. To, co było nade mną, musiało być naszym kochanym morzem. Ujrzałam wielgaśny ogon, który machnąwszy raz, znikł mi z pola widzenia. Nie zastanawiałam się nad tym, co to mogło być. Wolałam nie wiedzieć.
- Odpowiedz mi, bo na pewno wiesz – powiedziałam spokojnie, patrząc, jak się porusza. Jego postać zrobiła się niemal czarna, gdy za nim zjawiło się wielkie, magiczne słońce. Zachód? Pokręciłam głową, odpędzając zbędne myśli.
- Nigdy nie zastanawiało cię to, dlaczego jesteś najlepsza? - spytał blondyn, znajdując się parę metrów ode mnie.
- Nie, nigdy.
- Jesteś mądra, masz piękne, długie, czarne włosy i oczy jak węgliki. Urodę nie odziedziczyłaś po osobach, które uważasz za rodziców. Jesteś utalentowana muzycznie i plastycznie, potrafisz pływać, oddychać pod wodą. Tego po nikim nie odziedziczyłaś. Jesteś córką Dafne, nimfy przemienionej w drzewo laurowe. Jesteś córką Apolla, mojego bratanka.
- Popieprzyło cię – szepnęłam. - Totalnie cię popieprzyło.
Zrobiłam parę kroków do tyłu. Niezdarnie zahaczyłam się nogą o zeschnięte krzaki i upadłam na nie. Syknęłam, kiedy ciernie rozdarły mi skórę na prawym łokciu. Tylko na moment przeniosłam wzrok na ranę, później znów atakowałam spojrzeniem wariata.
Wstałam i otrzepałam się z pyłku. Było go wszędzie przez piasek. To tak, jakby z dna morza usunięto wodę, tworząc podwodny świat. Zawsze, gdy słyszałam te dwa ostatnie słowa, przychodziła mi na myśl Atlantyda.
- Wcale nie – Przekrzywił głowę. - Przysłałem ich nawet. Znaczy tylko Apolla, gdyż Dafne, jak wiesz, jest drzewem.
Posejdon machnął dłonią. O Boże, Posejdon! To przyszło mi od razu do głowy, tak naturalnie, jakby uczniowi pod koniec testu przypomniał się wzór z fizyki. Jakbym to już wcześniej wiedziała.
Tak więc, gdy blondyn machnął tą swoją dłonią, w jednym miejscu buchnął ogień, stwarzając jaskrawe światło. Mrugnęłam, a gdy otwarłam oczy, w tym miejscu stał inny blondyn. Młody jak Posejdon, ale piękniejszy z olśniewającym uśmiechem i błękitnymi oczami. Miał łagodne rysy twarzy oraz chudą sylwetkę. Był ubrany po grecku. Znaczy, jak rasowy grecki bóg – nosił białą szatę owiniętą tak, że jego klatka piersiowa była odsłonięta. Nie zapomnijmy o złotych zdobieniach jego ubioru oraz o złotym wieńcu na jego blond lokach.
- Moja Ninde – szepnął, po czym zjawił się przy mnie i pogłaskał mnie po głowie. Zmarszczyłam brwi. Nazywam się Nina, nie Ninde. - Moja córka. - Odwrócił się do Posejdona. - Dziękuję za fatygę.
Mężczyzna uśmiechnął się chytrze.
- Obiecałem ci, że ją tu zdobędę oraz zniszczę wszelkie dowody. Nie, że ci ją oddam.
Apollon skrzywił się.
- Nie wystarczą ci te wszystkie nimfy wodne, śmiertelniczki i boginie, które miałeś czy masz? Nie oddam ci mojej córki. Nie chcesz wojny ze mną. Nie chcesz wojny z...
- Z Zeusem? - parsknął Posejdon. - On już stał się obojętny na los swych dzieci lub wnuków. Daruj sobie. Chcesz walczyć z potęgą wody?
- Milcz, bo walczysz z potęgą muzyki – powiedział to „mój ojciec” z poważną miną. Uniosłam brew pytająco. Apollo już wyjaśniał, bo i Król Mórz chichotał pod nosem. - Czyżbyś tak zaszył się pod wodą, że nie zauważyłeś, że pół świata żyje muzyką? Wzrastam w siłę, kiedy ty...
- Mój przyjacielu! - zaśmiał się blondyn. - Czyś jest tak ślepy, żeś nie zauważył, że ludzie żyją wodą? Pływają w morzach, oceanach... Uzależniłem twoją córkę od siebie. Uzależniłem ją od wody. Powinna być nimfą wodną, jak Dafne. A teraz muszę naprawić błąd, który popełniłeś. Wysłałeś ją do śmiertelników, potem każesz mi ją od nich odebrać, wysyłając ich do Hadesu! Co chcesz z nią zrobić?
- Nie twoja...
- Moja sprawa, bo przez wiele lat towarzyszyłem jej i pomagałem.

Widziałam, że Posejdon pożałował, że tak wcześnie wezwał Apolla. Pewnie chciał ze mną porozmawiać, przekabacić na swoją stronę. Chciał, żebym tu została. Kraina, w której żył, była piękna, a jego pałac – idealny, ale jedynie marzyłam za domem. Moim, starym domem.

4 komentarze:

  1. No i mam skojarzenia z mitami, które omawialiśmy rok temu na polskim i wierzenia starożytnych, którzy według nauczyciela od historii ciągle chodzili naćpani. A najlepsze jest, to jak Afrodyta na świat przyszła. Tyle, że Posejdon, którego przedstawiłaś wydaje się taki... ludzki. Nie wiem, czemu odniosłam takie wrażenie. Rozdział świetny! Czekam na nn! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Z ta fizyką to żeś poleciała. Z jednej strony spoko, z drugiej strony nagle z historii i polaka, przeszliśmy do zupełnie innej dziedziny ;]
    ps. u mnie nowy wiersz jest już:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Versemovie ma rację... Polak, historia, mitologia i inne bzdety a tu nagle fizyka xd

    - Popieprzyło cię – szepnęłam. - Totalnie cię popieprzyło. NAJLEPSZA CZĘŚĆ

    A tak to nuda xD.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka!

    Bardzo przyjemny rozdział, to opowiadanie zaczyna się rozkręcać i bardzo mnie zaskakuje, zresztą sama wiesz jak jak strasznie czekałam na opowiadanie z bogami. Mitologia, przede wszystkim grecka od dawna mnie fascynowała i uwielbiam czytać mity greckie, dlatego to opowiadanie mi się tak podoba i bardzo się cieszę, że podjęłaś się tej tematyki. Ja nie jestem zbyt dobra w pisaniu fantastyki, ale Tobie wychodzi to fenomenalnie.

    Fajny jest ten Posejdon. Taki pewny siebie i zawadiacki. Bardzo dobrze wychodzą Ci takie postaci.

    Czyli bohaterka jest córką Apolla. No nieźle! Nie mogę doczekać się dalszej części tej historii. No i oczywiście romansu! Może z Posejdonem? ;)

    Ściskam mocno!


    OdpowiedzUsuń

Jeżeli masz zamiar reklamować siebie, ignorując mnie i moje posty, nie będę Twoim blogiem zainteresowana.
Dziękuję,
RosAlice.