Zanim znaleźliśmy się
przy leśnej willi wampirów, Jagoda wyskoczyła z domu i rzuciła
się na mnie. Wyglądała na przygnębioną i zatroskaną.
- Myślałam, że cię
zabił – wyznała. Kiedy uwolniłam się z jej objęć, dziewczyna
mogła zobaczyć moją minę. - Już wyjaśniam. W zwierciadle
ujrzałam ciebie i Franca... - zarumieniła się, gdy to mówiła,
gdyż ów mężczyzna stał obok i czekał, aż wejdę do środka.
Wiedziałam, co widziała. Mnie i jego w długim, romantycznym
pocałunku, a wokół nas różne mistyczne istoty i amerykański
zespół grający w tle. - No i spoliczkowałaś go. I na tym się
urwało. A ty, Francis, mógłbyś być kiedyś normalny, a nie
wykorzystywać dziewczynę! Doskonale wiesz, że cię spoliczkuje,
cokolwiek byś zrobił, ale nie! Przez cały ten czas umierałam z
nerwów! Oboje jesteście nienormalni!
Prychnęłam, zerkając
na wampira. Patrzył na mnie tak, że nie potrafiłam niczego
odczytać. Żadnych uczuć, emocji. Zrobiło mi się strasznie
przykro i poczułam, że pieką mnie oczy.
- Mogę pójść do
swojego, skopiowanego pokoju? - spytałam łamiącym się głosem.
Jagoda jęknęła
współczująco i wstawiła się za mną. Ona potrafiła kontrolować
Franca, bo ten szybko się zgodził. W jego głosie wyczułam
obojętność do mnie oraz jakąś ulgę. To mnie rozgniewało.
Tak pogrywamy, co?,
pomyślałam wkurzona. Najpierw się do mnie kleisz, a
teraz czujesz ulgę, że jestem daleko?
Dziwnie
się poczułam, kiedy przyszło mi do głowy, że mężczyzna jest
tak pokręcony jak ja. Nie wie, czego chce. Kiedy tak na niego
patrzyłam, nie wydawało mi się, żeby taki był. Stał
wyprostowany z uniesioną głową i bystrym, pewnym spojrzeniem. Taka
osoba wiedziała, czego chce. Znała swoją wartość.
Dlaczego ja taka nie
byłam? Zawsze zgrywałam laskę, która niczego się nie boi, jest
beztroska i nie ma sumienia. To dlatego byłam taka pożądana,
dlatego wszystkie dziewczyny mnie nienawidziły. Ja siebie samą też
nienawidziłam.
Moja nowa przyjaciółka
zaprowadziła mnie do sypialni, którą nawet polubiłam. Pokój był
obcy, ale czułam, jak ktoś starał się mnie zrozumieć, dekorując
to miejsce. Wiedziałam, że tej osobie na pewno się nie udało.
Pomaszerowałam do
pamiętnika i zaczęłam tam gniewnie pisać o dzisiejszym dniu.
Cierpliwie brnęłam przez wspomnienia o Joannie, potem o pilnowaniu
mnie przez dziwnych wilkołaków, a na końcu o koncercie, z którego,
jak się okazało, nic nie pamiętam. Przez egoistę Franca nie
miałam sekundy do nacieszenia się muzyką.
Nieustannie
wędrowałam po pokoju, dotykałam mebli, gładziłam
fałdy na łóżku, poukładałam książki według autorów.
Wzdychałam wściekła.
I tak spędziłam półtora
tygodnia.
Pewnej
nocy położyłam się na
dywanie, czując miłe łaskotanie włosków na mojej skórze.
Zamknęłam oczy i po prostu
nie myślałam. Chciałam
odetchnąć, uspokoić się. Ale im bardziej tego chciałam, tym
mniej opierałam się myślom. Umysł przypomniał mi twarz
Anastazji, Maksa...
Wstałam jak oparzona.
Nie mogłam tu dłużej być. Wzięłam pod pachę pamiętnik i
zeszłam na parter. Ubrana byłam w krótką, letnią sukienkę –
prezent od Franca, który znów próbował wkraść mi się w łaski.
Zachowywałam się cicho
i ostrożnie. Po drodze słyszałam jakieś głosy w innych pokojach,
a gdy przeszukałam salon i kuchnię, oba pomieszczenia były puste.
To dodało mi odwagi. Przybliżyłam się do drzwi, powoli je
otwarłam i zniknęłam za nimi.
Noc była ponura i
wszędzie wyczuwałam napięcie. Nie bałam się jednak, czując, że
mój anioł stróż w postaci Franca znów cudem mnie ocali, jak
zwykł to robić.
Zrobiłam parę kroków i
zerknęłam przez ramię na wspaniałą willę, kiedy pomyślałam,
że już tutaj nie wrócę. Mrugnęłam, pozwalając łzom spłynąć
na zimne policzka. Tęskniłabym za Jagodą, Treshem i innymi. Nawet
czułam ukłucie w sercu na myśl o Francu. Ale nie chciałam tam
siedzieć.
Przemierzyłam cały las,
ale nie potrafiłam odnaleźć końca. Dziwiło mnie to, bo był to
las zwany często Małym Lasem. Miał jedynie parę hektarów.
Grzybiarze mówili, że się tam wchodzi i wychodzi w ciągu paru
minut. A tej nocy miejsce było dziesięciokroć większe.
Wydawało
mi się, że
po godzinie ktoś krzyczał moje imię. Odwróciłam się i wytężałam
wzrok i słuch.
Przypomniała mi się jedna sytuacja. Jako dziesięciolatka zgubiłam
się w wielkiej galerii handlowej. Jakimś cudem utknęłam na klatce
schodowej,
a wszystkie drzwi mogły być
otwierane jedynie od
zewnątrz. Biegałam na wszystkie piętra, a gdy znalazłam szklane
zamknięte wyjście, waliłam w nie jak szalona i krzyczałam. Byłam
jednak na tyle opanowana, że nie płakałam. Potem dalej biegałam w
górę i na dół, aż nagle zjawił się młody mężczyzna, który
podał mi rękę i uwolnił mnie z klatki. Byłam
onieśmielona jak zawsze, gdy spotykałam kogoś od siebie starszego.
Kiedy zamknęły się drzwi,
które blokowały mi wyjście z niemożliwej pułapki, dorosłego już
nie było. Wszędzie
słyszałam wykrzykiwanie
mojego imienia, ale ja szukałam pana, który jedyny wiedział, gdzie
jestem. Jedyny,
który mnie uratował. A ja nie wiedziałam, kim on jest. Wydawało
mi się, że zdołałam zauważyć
jagnięce oczy.
Zatrzymałam
się. Myśli kotłowało
się w mojej głowie. Zazdrościłam postaciom z Harry'ego
Pottera, że mieli swoją
myślodsiewnię. Pewnie potem czuli się wiele lepiej.
Próbowałam zawrócić,
ale należałam do tych osób, które prawie w ogóle nie orientowały
się w terenie. Rozglądałam się, szukając wielkiego, grubego
drzewa, którego jeszcze przed chwilą mijałam. Nigdzie tego nie
było, więc byłam nieco oszołomiona.
Poczułam, jak ktoś
dotknął mojego ramienia. Odwróciłam się, ale nikogo nie było.
Skonsternowałam się.
- Halo? - krzyknęłam,
drżąc od zimna, które mnie nagle dopadło. - Chyba mi się... Aaa!
Przede mną stał Maks w
całej swojej okazałości. Był wyższy, niż ten, którego
pamiętałam. Uśmiechnął się w znany mi sposób. Był tak
nieziemsko przystojny, aż zaczęłam się zastanawiać, czy to
naprawdę on. Teraz, kiedy nie było rzeczy, których nie widziałam,
mogłabym uwierzyć w większość bzdur.
- Maks! - przytuliłam
się do niego szczęśliwa. Jakie to szczęście było spotkać
najlepszego przyjaciela.
Chłopak miał strasznie
gorącą skórę. Miałam wrażenie, że dymił się. Wiodłam palcem
po jego przedramieniu, na którym zauważyłam bliznę w kształcie
półksiężyca. Miało to nierówne brzegi. Gdy to dotknęłam,
ujrzałam znaną mi twarz z wampirzymi błękitnymi oczami. To był
ktoś, kogo kochałam i nienawidziłam. Ktoś, kto mnie uratował.
Odsunęłam się od
milczącego szatyna. Maks zaciskał wargi i patrzył na mnie
gniewnie. Otwarłam oczy szerzej w przerażeniu. Zdrajca chwycił
mnie za gardło i uniósł wysoko. Ukazał mi swoje wilcze kły
podczas długiego warczenia.
- Mój brat, ty suko! -
ryknął i rzucił mną daleko przed siebie. Gruchnęłam z impetem w
jakiejś drzewo i poleciałam jak marionetka na ziemię. Zanim
spróbowałam wstać, chłopak ponowił czynność. Czułam, jak
wewnątrz krwawię i jak plecy mnie strasznie bolały.
- Poszliśmy cię ocalić!
- warczał. - A ty zbratałaś się z mordercą! Przez ciebie mój
brat zginął!
Kiedy jeszcze mnie cisnął
gdzieś, poleciałam na ściółkę leśną, która słabo
zamortyzowała upadek oraz jeszcze bardziej mnie podrapała.
- Nie – wykrztusiłam.
- Chciałam go ocalić... To on...
Ale przemawianie do
rozumu rozżalonej osobie, to jak rzucanie grochem o ścianę.
Osobnik mruczał pod nosem gniewnie, a potem spojrzał na mnie ze
wzrokiem psychopaty. Uśmiechnął się i uderzył mnie po raz
ostatni. Straciłam przytomność.
Obudziłam się niewiele
później. Ktoś niósł mnie na silnych ramionach, ale nie
otwierałam oczu. Strach przemógł inne cechy, które we mnie teraz
milczały.
Słyszałam kroki
odbijające się od żwiru, piachu i drobnych kamieni, więc uznałam,
że jesteśmy wciąż w lesie. Może nawet niedaleko miejsc, w którym
mnie zaatakowano. Porywacz musiał być Maksem.
Nagle znaleźliśmy się
przed domem. Otwarto nam drzwi i chłopak wniósł mnie do środka,
położył na podłodze. Usłyszałam szept:
- Chyba śpi, ale to
cwaniara pewnie jest – mówił mężczyzna. Więc nie był to mój
dawny przyjaciel. Zastanawiało mnie, co się z nim stało. - Ale
bardzo łatwo ją załatwiłem, choć mówiłaś, że będzie ciężko.
- Och, stul dziób,
idioto – warknęła dziewczyna. Klaudia. Z trudem utrzymywałam
opadnięte powieki. - Tak, ona jest cwana i tyle powinieneś
wiedzieć. Wysłaliście posłańca? - zwróciła się do tyłu.
Odpowiedziały jej pomruki. - Więc dobrze, wszystko idzie zgodnie z
planem. Tylko trzeba chwilę poczekać.
Zapadło długie
milczenie, które pogarszało moją sytuację. Gdy rozmawiali, było
mi wygodniej leżeć i udawać nieprzytomną, ale w tej chwili już
nie było tak przyjemnie. Żeby odciągnąć swoje myśli od tych
pogarszających wszystko, zaczęłam planować jak i próbowałam
zrozumieć, co się dzieje. Czyli tamten Maks nie był tym moim
przyjacielem? Kim był posłaniec? Do kogo poszedł? Co ze mną
będzie?
Z każdym oddechem
przychodziły następne niewypowiedziane na głos pytania. Czy dziś
jest pełnia? Co Klaudia tu robi? Czy to jest jeden, wielki i szalony
sen? Śniło mi się kiedyś coś podobnego, ale nie sądzę, że
nagle skądś wyskoczy wielka palma i zatańczy hula.
Usłyszałam stukot
szpilek blondynki. Dziewczyna zatrzymała się tuż przed moim nosem
i kucnęła, przybliżając się do mnie jeszcze bardziej. Wiatr
głaszczący mnie po policzku dostarczył mi tą wiadomość.
Poczułam jej zimne palce na policzku, szyi, a potem na powiekach.
- Śpisz, kochana? -
zapytała, potem wstała. Kopnęła mnie z całej siły, tak że
otwarłam oczy z zaskoczenia. Straciłam prawie całe powietrze z
płuc. Wszystko zaczęło mnie ponownie boleć. Spojrzałam na
przeciwniczkę z wrogością.
Kątem oka zauważyłam,
że znalazłam się w opuszczonej fabryce. To pomieszczenie musiało
służyć właścicielom, bo było stosunkowo małe i najmniej
zniszczone. Wszystkie ściany były jednolicie szare i zamiast okna
była dziura.
Z każdej strony czułam
dziwną tkaninę, która jak wąż ciągnęła się po moim ciele. Po
chwili pojęłam, że to grube liny splatają moje ręce. Były
misternie zrobione i wyglądały na niezniszczalne. Przełknęłam
ślinę i wbiłam wzrok na długonogą ślicznotkę stojącą przede
mną. Stała na wysokich szpilkach oraz miała niesamowitą, czarną
sukienkę. Wyglądała seksownie, i taka przecież była. To za nią
oglądała się większość mężczyzn, których ona spotkała. To
dla niej rzuciło mnie z czterech chłopaków.
Dziś, pierwszy raz w
życiu, nie zirytowałam się na tą myśl. Kiedy na nią patrzyłam,
zastanawiało mnie tylko to, jak ona wykiwała policję i rodzinę.
- Czemu ty jeszcze
żyjesz? - syknęłam, chcąc ją zmusić do wyznania sekretu.
- Dobre pytanie, co? -
Klaudia uśmiechnęła się z pogardą i dumą. - Może poczekamy, aż
zjawi się twój kochanek? Lub dwóch...
Nagle ktoś kopniakiem
wyważył drzwi. Odwróciłam głowę w tę stronę. Poczułam swoje
włosy w usta, ale mało mnie to obchodziło. Zdziwiłam się na
widok chłopaka, którego nie miało tu być.
Był tu Franc i... Maks.
To widok tego ostatniego mnie zdziwił, dlatego mimo niebezpieczeństwa
krzyknęłam do niego z czystej głupoty:
- Uciekaj, Maks! Ale to
już! - zarządziłam jak starsza siostra. On przekręcił głową
nieznaczne i wbił wzrok w punkt położony po jego lewej stronie.
- A ty, Kat? - warknął
Franc. - Coś ty narobiła znowu?
Nie odpowiedziałam, z
trudem przeniosłam spojrzenie na wampira. Był w szarym garniturze i
wyglądał lepiej niż zawsze. Był spokojny a kiedy zwrócił uwagę
na blondynkę, w ogóle się nie zdziwił. W jego oczach widziałam
coś, co przewidywało kłopoty. Czułam, że znów mnie uratuje, ale
tym razem w oczach miał i smutek. Bynajmniej nie co do Klaudii, bo
już zdążyłam go poznać.
- Ty powinnaś być
martwa. Zabiłem cię.
-------------------------
-------------------------
Coraz mi gorzej wychodzi (moim zdaniem) to opowiadanie. Nie mam motywacji, chyba więc zacznę pisać coś dla siebie i tylko dla siebie. Jeszcze nie mam pojęcia. Zakończę Zakładniczkę, dodam potem opowiadanie dla przyjaciółki z okazji jej urodzin (fani Igrzysk Śmierci, BTR'u i Tajemnic Domu Anubisa się uradują).
A tutaj parę gifów z bohaterami ;)
Klaudia:
Maks: