Do maja zamierzam mieć przerwę od blogowania. Dlaczego? Powodami są całkowity brak weny i nadciągające egzaminy.
Odwiedzać blog będę oraz będę pilnować się, żeby Was nie zaniedbać.
Jeżeli ktoś chce, to proszę: 47049248 - czyli mój numer GG ;)
Pozdrawiam!
07 kwietnia 2014
31 marca 2014
Firewoman. Cz.1 - ZAWIESZONE
Szłam dumnym
krokiem po dziedzińcu szkolnym. Krótka spódniczka opinała moje
zgrabne uda, a luźna bluzka nieraz unosiła się przez wiatr.
Widziałam wściekłe miny nauczycieli i dziewczyn oraz zachwycenie
chłopaków. Wokoło mnie stało tylu głupich i okropnych ludzi,
jakich miałam przyjemność spotkać. Obok mnie przeszła dziewczyna
z twarzą hipopotama i powiedziała do swojej wiewiórkowatej
przyjaciółeczki:
- Ten facet na
parkingu jest niezły! Nowy nauczyciel? No wiesz, w przyszłym roku
mógłby zacząć pracować.
- Z tym autem? -
prychnęła druga dziewczyna. - Wątpię. Pewnie to sponsor tej suki,
która musi się z nim spotykać! Na pewno tak jest. Popatrz na jej
prześwitującą koszulkę. Nie trzeba wiatru, żeby widzieć jej
stanik.
Mówiła o mnie i
niewiele się myliła. Tak, tak, koszulka była prawie
przezroczysta, ale ubierałam się w pośpiechu. Co do faceta na
parkingu, o którym dziewczyny mówiły, to były blisko, o ile
dobrze zgadywałam.
Od jakiegoś czasu
spotykałam się z trzydziestoletnim milionerem, ale nie był to
związek i do niczego między nami nie doszło. Może raz prawie się
na niego rzuciłam, ale od tego czasu jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Tym milionerem był Tony Stark, znany teraz jako Iron Man. Pewnego
razu szukał dziewczyny, do której byłam bardzo podobna. Jego
agenci złapali więc mnie, traktując jak wroga swojego szefa. Ale
pomylili się, bo ta dziewczyna była ode mnie starsza o dziesięć
lat.
Natasha (znana
wówczas jako Czarna Wdowa) była seksowną czerwonowłosą sowiecką agentką, która miała za zadanie unicestwić Tony'ego. Miałam
podobne do niej rysy twarzy, włosy oraz upodobanie do kuszenia
ciałem. Poza tym byłam niezwykła. W tym czasie odnalazłam w sobie
niezwykłe moce, które przy walce z agentami Starka wykorzystałam.
Posiadałam zdolność do manipulowania ogniem, a nawet mogłam go
tworzyć, gdy zechciałam.
Kiedy więc
zostałam jakimś cudem odurzona przez agentów, zawieźli mnie oni
do willi Iron Mana. Mężczyzna powitał mnie ciepło, co zmyliło
jego pracowników. Wyjaśnił im, że jestem zwykłą nastolatką,
nie agentką ZSRR. Ci jednak twierdzili, że jestem potworem, który
chciał ich spalić. Pamiętam do dziś ogniki w oczach Tony'ego,
kiedy to usłyszał. Patrzył na mnie „tym wzrokiem”
zarezerwowanym tylko dla mnie. Zawsze tak patrzy, kiedy pokazuję mu,
co potrafię lub gdy mnie próbuje nauczyć zmienić się w
Kobietę-Ogień. Jedynie potrafię sprawić, żeby moje włosy stały
się ogniem.
Kiedy
przyspieszyłam kroku na swoich szpilkach, dumnie podniosłam głowę
i skierowałam się na parking. Plotka o sponsoringu Tony;ego wzięła
się stąd, że on naprawdę kupował mi ciuchy i drobiazgi oraz
dawał mi pieniądze na wszystkie moje zachcianki, tylko koleżanki
podkoloryzowały sprawę. Pochodzę z rozbitej rodziny i mieszkam z
matką, która interesuje się tylko swoimi licznymi kochankami.
Doszły do niej słuchy, że kontaktuję się z dorosłym facetem,
ale gdy dowiedziała się, ile on ma kasy, sama pchała mnie w jego
ramiona. Nie wiedziała o moim nadludzkich zdolnościach.
Kiedy minęłam
następną grupkę brzydkich psiapsiółek, te pokazywały na mnie
palcem i miażdżyły wściekłymi spojrzeniami.
- Dziwka –
usłyszałam.
To był ostatni
dzień szkoły, więc dziewczęta nie bały się już mnie wyzywać,
mając nadzieję, że przez wakacje nie będę trzymać urazy.
Owszem, nie będę, bo więcej do tej szkoły nie pójdę.
Tony obiecał mi
miejsce w prestiżowej szkole, w której nie tylko będę zdobywać
wiedzę z angielskiego czy z algebry, ale też nauczę się zmienić
całkowicie w Kobietę-Ogień
- Firewoman. Cudownie
brzmi! Mówił, że to
instytut jakiegoś łysego gostka, który jeździł na wózku. Mało
mnie to obchodziło, raczej zależało mi na spotykaniu się z
Sparkiem jak najczęściej by się dało.
Byłam w nim trochę zakochana. Kto by nie był? Jest starszy,
seksowny i ma zarost. Do tego potrafi z śmieci stworzyć broń
świata, no i nie zapomnijmy o jego bogactwie. Dlatego zirytowała
mnie obecność kobiety na tyłach samochodu, kiedy znalazłam się w
wozie trzydziestolatka. Poczułam się zwycięsko, bo to ja
siedziałam z przodu, obok mężczyzny. Przez lusterko widziałam,
jak kobieta poprawia swój wygląd. Miała jasnorude, proste włosy
spięte w surowy kucyk. Gdy zauważyła mnie, kiwnęła głową na
powitanie.
- Któż to? - spytałam, trzepocząc rzęsami. Patrzyłam na mojego
starszego przyjaciela znużonym, seksownym wzrokiem.
- Pepper, moja nowa asystentka. Pepper, poznaj...
- Ginger – przerwałam mu. Nie chciałam, żeby ktokolwiek znał me
prawdziwe imię. Nie mogłam też przedstawić się jako Firewoman,
bo wyglądałoby to nieco dziwnie. Wybrałam więc imię Ginger, bo
to uosabia mój wygląd. Przypomnę, że jestem bladą dziewczyną o
słowiańskiej urodzie, lecz z ciemnoczerwony włosami.
- Właśnie – powiedział Tony, marszcząc brwi.
Machnęłam dłonią, dając znak, że nie chcę kontynuować
rozmowy. Jechaliśmy w milczeniu, upał robił się nieznośny, tak
że rozbolała mnie głowa. Coraz częściej dopadała mnie migrena,
przez co coraz gorzej się miałam. Nikomu tego nie mówiłam, ale
jeszcze tego dnia musiałam jechać do tego instytutu, więc miałam
nadzieję, że oni pomogą mi z tym problemem.Wsłuchałam się w
muzykę puszczoną przez kanał czterdziesty dziewiąty.
Już nie wracam
do domu, pocieszyłam się w
myślach. Wcześniej się spakowałam i lokaj Tony'ego powinien już
pojechać po moje rzeczy. Całe lato w towarzystwie Iron Mana i jego
robotów. Ćwiczyłabym na nich techniki walki, może nawet Stark
pozwoliłby mi któregoś zniszczyć. Byłoby zabawnie.
Nagle nie spodobało mi się, że skręciliśmy w aleję trzydziestą
szóstą, kiedy zwykle jeździliśmy do niego inną. Poruszyłam się
na siedzeniu niespokojnie, a mój przyjaciel zignorował moje
zachowanie. Już miałam pewność, że coś knuje.
Rozglądałam
się, żeby zachować spokój i nie zbombardować całej dzielnicy.
Czasem nie panowałam nad
sobą i podpalałam jakieś papierki, drewno bez wiedzy.
Zerknęłam na trzydziestolatka. Zaciskał usta, ale nie widziałam
wyrazu jego oczu, gdyż zasłaniały je okulary.
- Co jest grane? - zapytałam, lecz odpowiedziała mi cisza.
Odwróciłam się do Tony'ego.
- Wiem, że coś jest na rzeczy – powiedziałam, a mój głos
drżał. Bałam się.
- Nad... Ginger, muszę ci coś powiedzieć.
- To mów – zignorowałam fakt, że prawie wymówił moje przeklęte
imię.
W radiu właśnie zaczęła się piosenka „You (Ha Ha Ha)” Blood
Sisters. Początkowa muzyka mi się podobała, była idealna do tej
sytuacji.
Mężczyzna wyprostował się przed kierownicą i westchnął głośno.
- Wcale nie jedziesz do mnie.
- Co?
Nie
wiedziałam, co się stało, ale nagle Tony stracił panowanie nad
samochodem i skręcił ostro
w bok. Tylko na moment i
mężczyźnie udało się uratować sytuację,
ale nam wszystkim serce stanęło z przerażenia.
- Uważaj – syknęłam.
- Nie moja wina! Kierownica sama skręciła – kiedy samochód
słuchał się Starka, ten spojrzał na mnie. - Ty musisz jechać
teraz do instytutu. Musisz, nie rozumiesz? Nie panujesz nad tym.
Wsunęłam
palec do ust i lekko do ugryzłam, żeby powstrzymać łzy. Wyjrzałam
zza okno i milczałam. Miałam w głowie opracowany plan i
zamierzałam się go trzymać. Uniosłam głowę, łzy ustąpiły
mojemu oporowi i przybrałam
ponury wyraz twarzy. Panowałam nad wszystkich, tylko nie nad
emocjami. Chociaż nie płakałam, to kipiałam z złości.
Po godzinie wjechaliśmy na przedmieścia, a po następnej
zatrzymaliśmy się przed widowiskową willą. Zbudowana była w
stylu barokowym.
Odwróciłam się do Starka.
- Tutaj się pożegnamy.
I wyszłam, ale nie zdołałam zrobić jeszcze kroku, gdy przede
zjawiła się niebieska postać. Chłopak wyglądał jak diabeł, ale
miał jednak anielski uśmiech.
- Nowa! - krzyknął z jakimś wschodnim akcentem. Chyba z
niemieckim. Chwycił mnie swoją zniekształconą, małpią łapą
i... Puf! Zniknęłam z oczu Tony'emu i Pepper i znalazłam się w
przyjemnie ozdobionym, przyciemnionym gabinecie. Z kominka dochodziły
trzaski i ciepło. Wszyscy wiedzieli, kim jestem i nie uważali, że
zdziczeję i zaatakuję płomieniami z kominka. Jednak potrafię sama
stworzyć ogień, więc nic by ich nie uratowało i chyba zdawali
sobie z tego sprawę. Z mężczyzny siedzącego na wózku przede mną
biła inteligencja i zrozumienie. Od razu poczułam się jak w
towarzystwie ukochanego dziadka, który zaraz mnie przygarnie,
przytuli i opowie o swych historiach, potem wysłucha moje i mi
pomoże.
Usiadłam na wskazanym przez Xaviera krześle.
- Jesteś Nadia Smith – oznajmił mi profesor, jakbym ja sama tego
nie wiedziała. - Nazywam się Charles Xavier i na pewno o mnie
słyszałaś.
- Tak – odpowiedziałam mu szybko. - Zrewolucjonizowałeś świat
mutantów lub coś w tym stylu.
Myślałam, że tym go chociaż zirytuję, ale mężczyzna uśmiechnął
się ciepło. Skinął na kogoś stojącego w ciemnym kącie, by się
zbliżył. Z zaciekawieniem przypatrywałam się tajemniczej postaci.
Miałam nadzieję, że zdążę się napatrzyć na umięśnionych
superbohaterów, zanim zniknę.
Po paru sekundach głuchej ciszy cień się poruszył w naszą
stronę. Był to szatyn o sylwetce piłkarza i z miłym, trochę za
miłym, uśmiechem.
- Jestem Bobby Drake, ale mów mi Iceman. Chodź, oprowadzę cię po
szkole.
Wstałam.
---------------------------------------
Dodaję 1 część opowiadania natchnionego przez film "Iron Man". Niezły ten Robert, co nie? :D
Co do bogów: będę ich kontynuować, żeby nie było. ;)
24 marca 2014
Rozdział 2. Posejdon. - ZAWIESZONE
Czułam się jak lalka trzymana w dłoniach ojca, który
próbował mnie ratować. Tak mi się wydawało, że to był on, ale
kiedy coś pociągnęło mnie w dół, nie byłam już pewna.
Poczułam mrowienie w nogach, jak za każdym razem, gdy znajdowałam
się pod powierzchnią wody. Otwarłam oczy.
Widok mnie oszołomił. W krótkim czasie znalazłam się
na samym dnie morza. Moje serce zabiło szybciej, kiedy zdałam sobie
sprawę z tego, że nie powinnam tutaj w ogóle jeszcze żyć, tym
bardziej widzieć. Machnęłam dłońmi, chcąc się jakoś uratować,
a coś znów chwyciło mnie za nogi i pociągnęło. Nie zdołałam
spojrzeć w tamto miejsce, żeby się dowiedzieć, jakie stworzenie
mnie upolowało.
W geście samobójczym wzięłam wdech. Tak, pod wodą.
Ale to nic nie dało, więc miałam nadzieję, że to niekończący
się koszmar albo już umarłam i trafiłam do piekła, gdzie będę
musiała wiecznie cierpieć pod wodą. To coś w stylu kar greckich
bogów, bo od razu pomyślałam o biednym Tantalu. No, może takim
biednym to nie...
Mimo że czułam napływ energii, byłam całkiem
obezwładniona. Gdy coś przestało mnie szarpać, nie ruszałam się
i z tępym wzrokiem patrzyłam przed siebie. Czułam straszną pustkę
w głowie, jak po całym dniu pisania egzaminów. Koszmar nie do
opisania.
Będąc na samym dnie, nie odczuwałam w ogóle
obecności wody. Czułam się jak na lądzie, tyle że tutaj wiatr
nie występował, tyle miłe prądy morskie.
Znów dręcząca mnie istota pociągnęła mnie głębiej
w dół, przeciskając się przez szczeliny. Czułam, jak wokół
mnie pływają tysiące różnych ryb. Ich gładkie, choć duże
ogony, biły mnie po głowie i klepały po ramionach. Tylko trzeba
było chwilę poczekać, a ja je ujrzę...
Zamknij oczy.
Nie. Nie mogę.
Zamknij oczy.
Zamrugałam. Naszła mnie ochota na sen.
Zamknij... oczy.
Posłusznie to zrobiłam.
Nie mam pojęcia, co zrobiłam najpierw: wzięłam
wielki, niekończący się wdech czy może otwarłam oczy? A może
oba jednocześnie? Tak więc mój mózg jakimś cudem dowiedział
się, że jest tu tlen, który czeka, aż wydalę go później pod
postacią dwutlenku węgla. A oczy, że jest tu światło.
Pod sobą poczułam drobniutki piasek. Wzięłam garść,
ale większość wysypała się między moimi palcami. Byłam
otumaniona, jakby ktoś wybudził mnie z krótkiego snu po
wyczerpującym dniu.
- Sira, zostaw nas samych – rozkazał bardzo stanowczy
i męski głos.
- Dobrze – usłyszałam miękki, kobiecy głos. Od
razu pomyślałam o miodzie i jego słodyczy. Wraz z tym poczułam
szorstkość na języku. Paliło mnie z pragnienia.
Wiedziałam, że na daremno bym udawała nieprzytomną,
skoro ktoś już rozkazywał innym, wyraźnie poddanym, żeby wyszli.
Wstałam chwiejnie, oślepiło mnie coś, co przypominało słońce,
ale gdy spojrzałam w górę, w punkt nad sobą, oniemiałam z
zdumienia. Tuż nad moją głową falowała spokojnie woda. Poczułam
morską bryzę. Zakasłałam.
Szukałam wzrokiem mężczyzny, który, jak się
okazało, siedział dumnie na szczycie schodów do jakiegoś budynku.
Pod tym kątem nie widziałam dobrze, co to było. Mogłam się
jednak domyśleć, że to zamczysko, skoro te schody są rodem wyjęte
z filmu o rycerzach i księżniczkach, tylko marmurowe, białe i
piękne. Kolumny, które zdobiły to miejsce, kojarzyły mi się z
Grecją. I nie myliłam się – były to przecież kolumny z
porządku doryckiego.
Kiedy ponownie spojrzałam na mężczyznę, zmarszczyłam
brwi.
- Co ty tu, do cholery, robisz? - warknęłam na
blondyna, którego widziałam na pokładzie statku. - Albo inaczej:
co ja tu robię? To jakiś sen? Trafiłam do czyśćca czy
piekła?
- Tyle pytań, tak mało odpowiedzi – powiedział,
jakby wiedział, co myślę. Wstał. Był ubrany w czarne dżinsy,
białą koszulkę i starą, spraną dżinsową kurtkę. Miał
nieziemską czuprynę, musiał nad nią pracować godzinami przed
lustrem. Ogółem wyglądał jak model wyjęty z okładki „Vogue”
i kiedy tak szedł wolnym krokiem w moją stronę, miałam mieszane
uczucia. To był narzeczony ciotki, ale zawsze czułam do niego
miętę. Zawsze wyobrażałam sobie, że to ja jestem jego
narzeczoną, że to ja jeżdżę z nim na bale i różne akcje
charytatywne, by pokazać, jaka z nas piękna para.
To chore. Obrzydliwe. Okropne.
Otrząsnęłam się uroku. To był sen albo naprawdę
umarłam i musiałam odpokutować grzechy (no weźcie, nie grzeszyłam
aż tak!) u boku tego faceta.
Wstrząsnęły mną dreszcze. Zamrugałam i ponownie
spojrzałam w górę. To, co było nade mną, musiało być naszym
kochanym morzem. Ujrzałam wielgaśny ogon, który machnąwszy raz,
znikł mi z pola widzenia. Nie zastanawiałam się nad tym, co to
mogło być. Wolałam nie wiedzieć.
- Odpowiedz mi, bo na pewno wiesz – powiedziałam
spokojnie, patrząc, jak się porusza. Jego postać zrobiła się
niemal czarna, gdy za nim zjawiło się wielkie, magiczne słońce.
Zachód? Pokręciłam głową, odpędzając zbędne myśli.
- Nigdy nie zastanawiało cię to, dlaczego jesteś
najlepsza? - spytał blondyn, znajdując się parę metrów ode mnie.
- Nie, nigdy.
- Jesteś mądra, masz piękne, długie, czarne włosy i
oczy jak węgliki. Urodę nie odziedziczyłaś po osobach, które
uważasz za rodziców. Jesteś utalentowana muzycznie i plastycznie,
potrafisz pływać, oddychać pod wodą. Tego po nikim nie
odziedziczyłaś. Jesteś córką Dafne, nimfy przemienionej w drzewo
laurowe. Jesteś córką Apolla, mojego bratanka.
- Popieprzyło cię – szepnęłam. - Totalnie cię
popieprzyło.
Zrobiłam parę kroków do tyłu. Niezdarnie zahaczyłam
się nogą o zeschnięte krzaki i upadłam na nie. Syknęłam, kiedy
ciernie rozdarły mi skórę na prawym łokciu. Tylko na moment
przeniosłam wzrok na ranę, później znów atakowałam spojrzeniem
wariata.
Wstałam i otrzepałam się z pyłku. Było go wszędzie
przez piasek. To tak, jakby z dna morza usunięto wodę, tworząc
podwodny świat. Zawsze, gdy słyszałam te dwa ostatnie słowa,
przychodziła mi na myśl Atlantyda.
- Wcale nie – Przekrzywił głowę. - Przysłałem ich
nawet. Znaczy tylko Apolla, gdyż Dafne, jak wiesz, jest drzewem.
Posejdon machnął dłonią. O Boże, Posejdon! To
przyszło mi od razu do głowy, tak naturalnie, jakby uczniowi pod
koniec testu przypomniał się wzór z fizyki. Jakbym to już
wcześniej wiedziała.
Tak więc, gdy blondyn machnął tą swoją dłonią, w
jednym miejscu buchnął ogień, stwarzając jaskrawe światło.
Mrugnęłam, a gdy otwarłam oczy, w tym miejscu stał inny blondyn.
Młody jak Posejdon, ale piękniejszy z olśniewającym uśmiechem i
błękitnymi oczami. Miał łagodne rysy twarzy oraz chudą sylwetkę.
Był ubrany po grecku. Znaczy, jak rasowy grecki bóg – nosił
białą szatę owiniętą tak, że jego klatka piersiowa była
odsłonięta. Nie zapomnijmy o złotych zdobieniach jego ubioru oraz
o złotym wieńcu na jego blond lokach.
-
Moja Ninde
– szepnął, po czym zjawił się przy mnie i pogłaskał mnie po
głowie. Zmarszczyłam brwi. Nazywam się Nina, nie Ninde. - Moja
córka. - Odwrócił się do Posejdona. - Dziękuję za fatygę.
Mężczyzna uśmiechnął się chytrze.
- Obiecałem ci, że ją tu zdobędę oraz zniszczę
wszelkie dowody. Nie, że ci ją oddam.
Apollon skrzywił się.
- Nie wystarczą ci te wszystkie nimfy wodne,
śmiertelniczki i boginie, które miałeś czy masz? Nie oddam ci
mojej córki. Nie chcesz wojny ze mną. Nie chcesz wojny z...
-
Z Zeusem? - parsknął Posejdon. - On już stał się obojętny na
los swych dzieci lub wnuków. Daruj sobie. Chcesz walczyć z potęgą
wody?
- Milcz, bo walczysz z potęgą muzyki – powiedział
to „mój ojciec” z poważną miną. Uniosłam brew pytająco.
Apollo już wyjaśniał, bo i Król Mórz chichotał pod nosem. -
Czyżbyś tak zaszył się pod wodą, że nie zauważyłeś, że pół
świata żyje muzyką? Wzrastam w siłę, kiedy ty...
-
Mój przyjacielu! - zaśmiał się blondyn. - Czyś jest tak ślepy,
żeś nie zauważył, że ludzie żyją wodą? Pływają w morzach,
oceanach... Uzależniłem twoją córkę od siebie. Uzależniłem ją
od wody. Powinna być nimfą
wodną, jak Dafne. A teraz muszę naprawić błąd, który
popełniłeś. Wysłałeś ją do śmiertelników, potem każesz mi
ją od nich odebrać, wysyłając ich do Hadesu! Co chcesz z nią
zrobić?
- Nie twoja...
- Moja sprawa, bo przez wiele lat towarzyszyłem jej i
pomagałem.
Widziałam, że Posejdon pożałował, że tak wcześnie
wezwał Apolla. Pewnie chciał ze mną porozmawiać, przekabacić na
swoją stronę. Chciał, żebym tu została. Kraina, w której żył,
była piękna, a jego pałac – idealny, ale jedynie marzyłam za
domem. Moim, starym domem.
17 marca 2014
Pragnienie boga: rozdział 1. Katastrofa.
Był to gorący poranek. Moja matka siedziała wygodnie
na leżaku i sączyła wyborne, jej zdaniem, wino. Zerknęła na mnie
i posłała mi uśmiech, a jej spojrzenie mówiło, że chciałaby
dać mi spróbować tego alkoholu. Wystarczyłby mały łyczek.
Jednak po chwili odwróciła wzrok, bo tato do nas podszedł, więc
rodzice zajęli się sobą.
Oboje mieli trzydzieści dziewięć lat i kochali się,
jakby byli nastolatkami. Zawsze dziwiło mnie to, że nie mam
rodzeństwa, ale mama pewnego wieczoru wyznała mi, że bardzo by
chciała dziecka, ale jest bezpłodna od czasu, kiedy się urodziłam.
Odwróciłam się i wpatrzyłam w wszechogarniające nas
morze. Byliśmy na jachcie naszej cioci, Joanny, która urządzała
przyjęcie z okazji nowego, młodszego o dwanaście lat,
narzeczonego. Był to przystojny i błyskotliwy mężczyzna, niewiele
starszy ode mnie. Wiedziałam, że związał się z ciotką tylko dla
pieniędzy, ale ona nie była głupia. Wykorzysta go jak ostatniego
chłopaka, a potem zostawi na lodzie. Zawsze tak było.
Wyjęłam z torebki telefon i sprawdziłam skrzynkę z
wiadomościami, mając nadzieję, że ktoś z mojej mieściny za mną
zatęsknił. Odkąd zabłysłam, nikt nie interesował się mną aż
nadto. Może jakiś chłopak raz za mną się odwrócił, ale tylko
raz. Ignorowano mnie – ba! Omijano – jak przeklętą. A przecież
niczego złego nie zrobiłam.
Dochodziła dwunasta, kiedy głowa zaczęła mnie boleć.
Od pewnego czasu tak się działo, a ja nie miałam pojęcia
dlaczego. Lekarz twierdził, że to zwykła migrena i zalecił mi
porcję tabletek.
Dumnym, choć niepewnym, krokiem przeszłam obok nowej
pary i skierowałam się do mesy, oczekując, że będzie szansa na
upolowanie czegoś dobrego do jedzenia. Od razu poczułam zmianę
temperatury. Na dworze było upalnie, zaś w środku panował
przyjemny chłód. Spotkałam moje dalekie, znienawidzone kuzynki o
wężowatych oczach. Jak byłam młodsza, spytałam mamę głośno,
czy one nie są aby córkami Lorda Voldemorta. Od tego czasu ich
rodzina mnie nie znosi. Dziewczyny prychnęły na mój widok i
zniknęły z mojego pola widzenia. Prawie ich nie zauważyłam.
Podeszłam do stołu i wyciągnęłam dłoń po Tortillę al horno.
Nie dbałam, by wziąć to wykałaczką. Wzięłam mały kawałeczek
i wypełniłam nim usta. Kucharz nieco przesadził z pieprzem, ale
przystawka mi smakowała.
- Niebo w... - zaczęłam pełną buzią, gdy nagle
jacht przechylił się w bok. Stół wraz z milionem przystawek runął
na bok i, o mało co, mnie nie zabił. Udało mi się skoczyć w bok
w ostatniej chwili, ale i ja poleciałam jak wszystko inne na bok.
Przykleiłam się do ściany i jedyne, o czym myślałam, to
przetrwanie. Przełknęłam Tortillę al horno i ruszyłam na
zewnątrz, wybadać, co się stało. Instynkt nakazywał mi pozostać
w środku, ale serce mówiło co innego. Chciało odnaleźć
rodziców.
Statek wrócił na miejsce i mogłam szybko ocenić
sytuację. Kręciło mi się w głowie, kiedy widziałam wielu ludzi
poza burtą. Załoga ratowała, kogo mogła.
- Mamo – jęknęłam z pełnymi łez oczami. - Tato!
Pędziłam w stronę dziobu, zupełnie ślepa, płacząc.
Łkałam i wołałam, nie zauważywszy, że na kogoś wpadłam.
- Mamo! Tato! - krzyczałam, czując uchwyt.
- Cii... - szepnął mi do ucha męski głos. Nie
rozpoznałam w nim taty ani żadnego krewnego. Musiał to być
kochanek Joanny. - Nic im nie jest, wypadli za burtę, ale załoga
ich wyłapie. Przecież wszyscy potrafią pływać.
Dalej płakałam. Owszem, umieli, ale strasznie się
bałam. Nie wiedziałam tylko, przed czym miałam lęk.
Otarłam łzy.
- Masz rację – kiwnęłam mu głową. Spojrzałam na
niego. Miał fantastyczne blond włosy i błękitne, nieskończenie
głębokie oczy. Nie był mokry, jedynie wydawał się rozbawiony
moją reakcją. Rozejrzałam się. Tylko ja panikowałam i płakałam.
Ci, którzy mieli szczęście nie wpaść do wody, żartowali i
śmiali się, łapiąc za serca. - Co spowodowało to przechylenie?
- Nie mam pojęcia – odpowiedział mi, wciąż mnie
trzymając. - Lepiej zmieńmy temat, bo zaraz zwymiotujesz.
Chyba miał rację. Z nerwów poczułam się słabo,
cały świat kręcił się wokół mnie. Mężczyzna poprowadził
mnie na jeden ocalały leżał i pomógł mi usiąść. Sam ukucnął
obok mnie. Nerwowo szukałam wzrokiem cioci, ale nie było po niej
śladu. Uznałam, że gdyby się jej coś stało, jej narzeczony na
pewno by panikował. Ale dlaczego pozwoliła ona mu ją opuścić
choćby na moment? Nigdy taka nie była.
- Świetnie pływasz, tak słyszałem – powiedział po
chwili milczenia. Spuściłam zawstydzona wzrok. Patrzyłam na swoje
wypielęgnowane paznokcie i krótką, letnią sukienkę, która
odsłaniała chyba za dużo, niż bym chciała. Od swoich nóg
powędrowałam do niego. Przypatrzyłam się jego pierścieniowi.
Srebrnemu widelcowi, otaczającego jego palec. Dostrzegłam także
małe akwamaryny, które służyły zdobieniu biżuterii.
- Och, od razu tam „świetnie” - przewróciłam
oczami, zmuszając się, żeby na przedmiot nie patrzeć. - To tylko
moje hobby, nic wielkiego.
- Więc pewnie kochasz przebywać w wodzie.
Spojrzałam na niego spode łba, jakbym winiła go o
prześladowanie. Czułam się nieswojo, że tyle się o mnie
dowiedział w tak krótkim czasie, a ja nawet nie pamiętałam jego
imienia. Wiedziałam, że zaczynało się na literę „P”. Paweł?
Piotr? Patryk? Nie... Miał nieco egzotyczne to imię.
- Czuję się lepiej w wodzie, niż na lądzie. Ale
pewnie lada moment mi się to odwidzi i pokocham co innego –
szepnęłam, a potem chrząknęłam. - Czuję się lepiej, dziękuję
za opiekę, ale chyba właśnie uratowano moich rodziców, więc...
Zanim dokończyłam, popędziłam w stronę wyławianych
rodziców, by być jak najdalej od tajemniczego blondyna. Zanim tato
zdążył złapać równowagę, przytuliłam go. Wyciągnęłam rękę
ku mojej mamie, a ta szybko przykleiła się do nas. Ponad jej
ramieniem ujrzałam kpiący uśmiech kochanka cioci. Zrobił
delikatny, nieznaczny ruch dłonią, a w tej samej chwili jacht
obrócił się i teraz już nikt nie zdołał się uchronić przed
wodą.
Słyszałam krzyk matki, wołania ojca. Wypłynęłam na
powierzchnię, widząc, jak tonie wartościowy jacht cioci Joanny.
Jęknęłam na ten widok, ale nie miałam na to zbyt dużo czasu.
Tata odnalazł mnie bez trudu.
- Nic ci nie jest? - zapytał, krztusząc się wodą. -
Musimy odnaleźć twoją mamę i znaleźć ratunek.
Mrugnęłam. Oczywiście! Mieliśmy parę kilometrów
pływania do najbliższej wyspy (jeszcze nawet nie zamieszkanej), a
to nie lada wyczyn. Mogłabym dać radę, sądząc po wynikach
zawodów – byłam niepokonana, odkąd tylko zaczęła się moja
pływacka kariera – ale patrząc na to, jak moi rodzice się
zapuścili w sporcie, nigdy nie udałoby im się przepłynąć nawet
paru metrów.
Tata już zaczął się krzywić, dostał kolki.
Zaczęłam panikować, oddychałam nierówno. Nie dlatego, że się
bałam o siebie, o nie! Nie chciałam widzieć śmierci nikogo z
moich bliskich, ale wiedziałam, że to było nieuniknione. Mogłam
tylko postarać się uratować rodziców.
- Tato – szepnęłam i szturchnęłam go. Mrugnął
nieprzytomnymi oczami. - Nie mdlij mi tu. Mówiłam wam, żebyście
nie rezygnowali z pływania!
Jęknęłam, a po chwili poczułam jak coś o gładkiej
i śliskiej skórze przepłynęło pode mną. Zbierało mi się na
mdłości, ale dzielnie rozglądałam się za mamą. Ujrzałam, jak
znika pod wodą. Nie ona jedna to zrobiła, ale ten widok sprawił,
że i ja miałam ochotę się utopić. Byłam za daleko, by do niej
podpłynąć, nawet nie próbowałam tego zrobić. Unosiłam się w
wodzie i patrzyłam prosto przed siebie oniemiała. Nigdy nie
należałam do osób szczególnie odważnych i silnych psychicznie.
To wewnętrznie mnie zabiło. Chciałam końca tego wszystkiego.
Znieruchomiałam, więc woda pchnęła całe moje ciało
na powierzchnię. Tata zmartwił się, nie widział mamy. Podpłynął
do mnie ostatkiem sił i uszczęśliwiony stwierdził, że żyję.
- Będzie dobrze, córuś.
Zamknęłam oczy i odetchnęłam z ulgą. To się zaraz
skończy. Po paru minutach krzyki nad wodą ucichły i nie czułam
fal. Nie zastanawiało mnie to, że nad Bałtykiem nie ma takich
gwałtownych fal. Nie myślałam o tym, że powinniśmy we wraku
statku odnaleźć radio i wysłać wiadomość. Coś kazało mi się
poddać wodzie, a ja zresztą nie chciałam się opierać.
-------------------------------
Już mówię, że "boga" jest z małej, gdyż chodzi mi tu o greckiego boga. ;D Tym samym oświadczam, że rozpoczęłam opowiadanie o bogach greckich.
10 marca 2014
District FOUR. Część trzecia.
Milczeliśmy
cały czas. Chociaż Kendall pochwalił mnie za spryt i umiejętności,
nie odważył się poklepać mnie po plecach. I dobrze. Nie odzywałam
się do niego w ogóle, a gdyby mnie dotknął, zabiłabym go bez
wahania. Po to są igrzyska. Ciekawiło mnie, czy jesteśmy na wizji.
Nie lubiłam skupiać na siebie uwagi, a kiedy wyobrażałam sobie
miliony ślepiów wpatrzonych w moją twarz... Wzdrygnęłam się.
Szłam
trochę dalej od chłopaka, który wziął moją zdobycz, żebym nie
musiała się trudzić. Nie ufałam mu, byłam wkurzona, że zabrał
coś mojego. Gdyby mój wzrok mógł zabijać... Ach, jak te igrzyska
szybko by minęły!
Minęliśmy
szerokie jezioro. Wytężyłam wzrok i słuch, byłam pewna, że
zawodowcy czekają niedaleko. Minęliśmy wysokie drzewo, które
dawało wspaniały cień. Z minutę na minutę robiło się gorąco.
Zerknęłam
na falującą wodę, zatrzymawszy się.
-
Ewa, nie czas na głupoty! - krzyknął blondyn. Równie dobrze mógł
rozpalić ognisko, by dać znać, gdzie jesteśmy. Poza tym
„głupoty”? Śmierć poprzez upał wisi w powietrzu, a ten żałuje
mi odrobiny wygody!
-
Cicho! - syknęłam. - Zawodowcy...
-
Czyhają? To miałaś na myśli? To się mylisz, bo ich tu nie ma.
Wolą otoczenie Rogu Obfitości.
Zamilkłam.
Och, ja głupia! To było oczywiste, że to tam siedzą. Ale, jak co
roku, robili pewnie obchód. Byłabym przez pewien czas
bezpieczniejsza w ich towarzystwie, to fakt, ale przez myśl mi nie
przeszło, żebym do nich dołączyła.
-
Robią obchody – powiedziałam nieśmiało. - Na pewno Brad już
nie żyje. Cato mógł odwrócić naszą uwagę. Może nawet cię
śledził, może wiedział, co zamierzasz zrobić... - zaczęłam,
ale potem zamilkłam, czując pieczenie w kącikach oczu.
Kendall
znieruchomiał. Wpatrzył się we mnie, zacisnął wargi, a potem
popędził w stronę obozu. Próbowałam go dogonić, ale
najwyraźniej miałam o wiele krótsze nogi od chłopaka, niżby się
wydawało, więc dotarłam do miejsca później niż on.
Ogień
w palenisku przygasł, miejsce wydawało się być puste,
splądrowane. Kendall podbiegł do namiotu, szukał czegoś w środku
i wydał jęk.
-
Nigdzie ich nie ma, a miejsce najwidoczniej ktoś przeszukał –
syknął blondyn, patrząc na mnie, jakby to była moja wina.
-
Nie patrz tak na mnie – warknęłam. - Nie ja ich zabiłam!
-
Kto kogo zabił? - zadał pytanie miękki głos.
Odwróciłam
się i ujrzałam mokrego, półnagiego bruneta, który wychodził zza
zarośli. Zaraz za nim wyskoczyła blondynka ubrana w bieliznę.
Miała miły uśmiech i była niezwykle ładna, mimo że wyglądała
strasznie chudo i mizernie.
Brad
stanął w miejscu, gdy mnie ujrzał. Jego oczy się rozszerzyły,
był zdumiony. Podszedł do mnie nieśmiało, pewnie moja mina nie
była zbyt przyjemna. A jak miałam zareagować na dwojga półnagich
nastolatków? Byłam też nieco zazdrosna. Kendall mówił, jakby
naprawdę zależało chłopakowi na mnie, a on prawdopodobnie
wykorzystał brak przyjaciela, żeby spędzić chwile z nieznaną mi
dziewczyną.
-
Jestem Tris – przedstawiła się, ale nie podeszła do mnie jak
Brad. Ten stał metr ode mnie i widocznie nie wiedział, co robić
dalej.
Skrzyżowałam
ręce i wydęłam wargę.
-
Ewa – mruknęłam, odwracając wzrok. - Ubierz się, okej?
Dziewczyna
patrzyła na mnie z powątpiewaniem, a potem odeszła, spojrzawszy na
dwóch chłopaków. Ja sama nie zamierzałam na nich patrzeć, nawet
myślałam nad odejściem. Miałam swoją dumę, a zostałam przecież
oszukana.
Wbiłam
wzrok w zwierzynę w rękach Kendalla. To było moje, nie jego.
Musiałam mu to odebrać i uciec stąd jak najprędzej. I tak tylko
jedno z nas zwycięży. Chłopak wychwycił moje spojrzenie i szybko
powiedział:
-
Ewa załatwiła nam jedzenie.
Brad
podziękował mi sztywno i zapytał, czy może nam z tego coś
przyrządzić. Wychwalał przy okazji Tris, bo ta znalazła miętę
oraz jakieś jadalne kwiatki. Jakby od roślinek zależało
przeżycie. Może tak, ale nie tak jak mięso.
Brunet
odwrócił się do nas plecami i szybko się ubrał. Spodnie
momentalnie przylepiły się do jego mokrych nóg, nie mówiąc już
o bluzce.
-
Zaraz wyschnę – powiedział, kiedy zerknął na nas. - To co?
Urządzamy ucztę?
Kendall
uśmiechnął się.
-
Jasne, umieram z głodu.
Pomogłam
chłopakom przyrządzić króliki i wiewiórkę. Obaj zaczęli mnie
komplementować, ale słowa jednym uchem wlatywały, drugim zaś
uciekały. Nie słuchałam ich. Wydało mi się, że tylko ja należę
do tych rozsądnych osób, które zawsze się czegoś doszukiwały,
zanim pozwoliłyby sobie na zaufanie do kogoś.
Obserwowałam
zachowanie Brada. Żartował z blondynem, jakby byli przyjaciółmi
od zawsze. Ani razu nie spojrzał na mnie. A na pewno nie prosto w
oczy. Wiedziałam, że próbuje mnie zwieść. Dlaczego więc Kendall
szturchał mnie i łaskotał puszystym futerkiem zwierzątek?
Tris
wróciła do nas po paru godzinach. Wytłumaczyła się, że zbierała
dla nas trochę jagód. Byłam wobec tego nieco podejrzliwa, ale
dziewczyna od razu powiedziała, że sama zjadła parę i żyje. A na
dowód tego wzięła parę owoców i wcisnęła je do swojej buzi.
Parę razy je gryzła i połknęła.
-
Są pyszne! - powiedziała, chichocząc. Wydawało mi się, że przez
sekundę patrzyła na mnie z przestrachem. Wszyscy grali swoje
beztroskie, a to wyprowadzało mnie z równowagi. Wstałam
zirytowana.
Chciałam
coś powiedzieć, gdy nagle usta wypełniły się jakimś płynem.
Dopiero po chwili poczułam ostrze wbite w moje ciało. Krew musiała
mi napłynąć do buzi po ataku. Brad napadł mnie od tyłu i
zadźgał.
-
Co? - wykrztusiłam niepewnie, mrużąc oczy. Brad natychmiastowo
przekształcił się w jakiegoś bruneta, który niecierpliwie
skrzyżował ręce. Po chwili Tris zmieniła się w wysoką,
krótkowłosą kobietę, która patrzyła na mnie z zadowoleniem. A
Kendall znikł bez śladu. Arena runęła.
Kaszlnęłam
parę razy. Usta miałam suche, pragnęłam wody. Po parokrotnym
zamruganiu pojęłam, że arena nigdy nie istniała. Siedziałam w
miejscu podobnym do gabinetu psychologa. Być może kiedyś był to
gabinet psychologa, ale teraz wydawał się miejscem tortur.
-
Co się dzieje? - spytałam zachrypniętym głosem. Kręciło mi się
w głowie, nie wiedziałam, gdzie jestem, co robię.
-
Przebudził się obiekt badań numer pięć – oznajmił głos w
krótkofalówce kobiety.
-
Numer cztery także – powiedziała do urządzenia. Potem wbiła we
mnie swoje wodniste oczy. - Za niedługo wszystko będzie gotowe.
Przełknęłam
ślinę, poczułam się słabo.
Brunet,
który stał obok blondynki, poruszył się nieznacznie. Spojrzał na
kobietę, która odwzajemniła jego spojrzenie i skinęła głową.
Potem ruszyła w stronę drzwi i zniknęła z pola mojego widzenia.
Nieznajomy
ruszył w moją stronę. Robił płynne ruchy, jakby był tylko do
tego stworzony. Kiedy znalazł się blisko mnie, kucnął i dotknął
dłonią mojego czoła. Podniosłam się trochę, by nie czuć się
bezbronna w jego towarzystwie.
-
Witaj – powiedział spokojnie, niemal czule. Jakbym była małym
kociakiem znalezionym na ulicy, nie dziewczyną, która jest,
szczerze mówiąc, obłąkana. Pogłaskał mnie, a ja zadrżałam. -
Wszystko będzie dobrze.
-
Nie będzie – załkałam. - Nie wiem, kim jestem i co tutaj robię.
Czemu przed chwilą byłam na arenie i zaprzyjaźniłam się z
nieznajomymi?
Brunet
zamilkł i zamknął oczy. Pozwoliłam mu pomyśleć.
-
Usuwanie tożsamości przebiega różnie, zależy to od danej osoby.
Najwidoczniej tak zamierzałaś się pożegnać z ukochanymi. Teraz
twoje życie rozpoczyna się na nowo, tak jak każdego z nas.
Położyłam
się na łóżku, ciężko dysząc.
-
Od teraz zwę się Cztery? Czy jak? - mruknęłam.
- O
nie, nie! - zaśmiał się chłopak. - Ja jestem Cztery. Ty zaledwie
możesz być Pięćdziesiąt, jeżeli chcesz. A tak naprawdę moim
imieniem jest Tobias Eaton. Ty, jak chcesz, nadal się zwij Ewą.
Ważne, byś tylko z zachowania była inna niż poprzednio.
Zaprogramowaliśmy cię tak i nie powinno być problemów.
Mówi
mi wszystko, pomyślałam, marszcząc brwi. Albo „wszystko”,
co chce, żebym myślała.
Wstałam,
a on nie pchnął mnie na łóżko z powrotem, ani nie robił
gwałtownym, wrogich ruchów. Otrzepałam się z niewidzialnego
kurzu, jakby symulacja Igrzysk była naprawdę i potrzebowałabym
kąpieli. Ale nie, byłam czysta i pachnąca. Nie czułam wymęczenia,
wręcz odwrotnie, czułam rozpierającą energię, która szukała
ujścia.
Spojrzałam
na chłopaka, zatrzymawszy krótko wzrok na jego usta. Miałam
słabość do takich ust, jakie on miał. Przygryzłam wargę i
usiadłam na brzegu łóżka.
-
Zaprogramowani... Nie powinno być problemów – mówiłam pod
nosem. Zwróciłam się do towarzysza: - A były kiedyś jakieś
problemy?
-
Być może – powiedział wymijająco. - Nie pytasz o nic ważnego,
tylko o szczegóły. Spytaj mnie o to, co tu robisz i co się dzieje,
bo zaczynam się martwić, że uszkodziliśmy ci mózg.
Skrzywiłam
się, jakby jego żart był obelgą. Ale jego słowa przypominały mi
coś, a czułam, że wspomnienia, chociażby nawet uczucie, że się
jakieś ma, mogły być niebezpieczne.
Poza
tym pytałam ich na samym początku o to, co się dzieje! On po
prostu wywijał kota ogonem.
-
Okej. To... Po co jesteśmy zaprogramowani? Co tu robimy?
-
Ach, więc rząd ustanowił nowy system społeczeństwa.
Skomplikowana sprawa. Ty należysz do nowo utworzonej frakcji. Ciesz
się, jesteś Nieustraszoną! - gdy to powiedział, zobaczyłam
nieznaczny ruch wargi, jakby mnie okłamywał.
Mój
wzrok musiał być jednoznaczny, bo chłopak usiadł obok mnie i
szepnął mi do ucha.
-
Jesteś Niezgodna. Ale najbezpieczniej będzie ci w Nieustraszoności,
bo masz to i Prawość do wyboru. Chyba, że wolisz być wypytywana o
wszystko. Nawet, jeśli macie wymazaną pamięć, sekretów ci się
nazbiera.
Mówił
tak szybko, że ledwo co wyłapałam jego słowa. Pokiwałam głową
i zaśmiałam się, jakbym usłyszała najlepszy kawał na świecie.
-
Witaj w domu – powiedział Tobias, zanim wyszedł z pokoju,
zostawiając mnie samą.
--------------------------
Mam tendencję do zaskakiwania na końcu historii, ale cóż...
Notki będą raz na tydzień, bo mam coraz mnie czasu. Gra Tomb Raider zabiera dodatkowe chwile na pisanie. :D
Następnym opowiadaniem będą bogowie greccy :3
03 marca 2014
District FOUR. Część druga.
-
Trzy... Dwa...Jeden ... START!
Trybuci
jak jeden mąż wyskoczyli z podestów i pędem pobiegli do Rogu
Obfitości. Byłam sprytna i miałam inne liczące się umiejętności,
więc jednym okiem obserwowałam walczącą młodzież. Zdobyłam
jakieś ostrze i dobiegłam do niebieskiego plecaka. Kątem oka
widziałam dwie brunetki walczące o pomarańczowy plecak. Jedna
upadła, a druga uciekła do lasu. Biegnącą była Katniss, ale
mogłam też zauważyć, że to nie ona tamtą trybutkę zabiła.
Posuwałam
się w kierunku panny Everdeen. Nie zamierzałam jej zabijać, ale
dobry byłby krótki sojusz na początek, kiedy nie chciałam być z
zawodowcami. Gdy minęłam granice pola i znalazłam się w lesie,
nie było po niej żadnego śladu. Nie zatrzymywałam się jednak,
tylko pędziłam prosto przed siebie, próbując sobie przypomnieć
pomyłki innych sprzed lat. Muszę uważać na pola magnetyczne wokół
areny, na trujące rośliny, ale najważniejsze: muszę znaleźć
wodę.
Przebrnęłam
przez chaszcze, po drodze znajdując krzaki trujących jagód.
Wzięłam parę, żeby zjeść parę w ostateczności lub otruć
wroga.
Zrobiłam
sobie przerwę, kiedy pomyślałam, że już dostatecznie daleko
jestem od walczących. Sięgnęłam do plecaka i znalazłam latarkę,
grubą i cienką linę, śpiwór, bukłak z odrobiną wody, jodynę,
bułkę i parę cienkich szyneczek. Nie trafiłam źle, może nawet
miałam największe szczęście, gdyż plecak był najbliżej
położony, a miał najważniejsze dla mnie przedmioty.
Wszystko
zapakowałam z powrotem do plecaka i chwyciłam nóż, rozglądając
się. Niby za wcześnie, żeby mnie odnaleziono, ale zasada numer
jeden w moim podręczniku mówiła: „zawsze bądź przygotowana”.
Lub chociażby czujna.
Wstałam
i spokojnym krokiem chodziłam po lesie, szukając jakichkolwiek
znaków bliskości źródła. W naszej rodzinnej okolicy także
uczono do walki w Głodowych Igrzyskach. Było mnóstwo zajęć, a ja
byłam zapisana na wszystkie. Rodzice słono płacili, żebym miała
największe szanse, jeśli w końcu na mnie wypadnie. Jednym z
najciekawszych zajęć były lekcje przetrwania. Uczono nas
wszystkiego, od szukania małych zwierząt oraz ich przyrządzania,
przez sztukę ukrywania się, aż po grzyboznawstwo.
Wtedy
dobrze się bawiłam, w tym momencie brałam to na poważnie. Bałam
się, kiedy przyjdą moje ostatnie sekundy, że rodzina to zobaczy,
że będzie boleć... Oblizałam usta i zamrugałam, byleby nie
płakać. Może nie miałam sponsorów, ale nie chciałam pokazać
Finnickowi, że jestem słaba. Wierzył we mnie od początku. On mnie
uwielbiał, od kiedy uratował mnie przed dzikim psem uwolnionym
przez zdenerwowanego kupca. Byłam jego przyjaciółką.
Usłyszałam
trzask łamanej gałęzi, ale kiedy ujrzałam młodą, czarnoskórą
dziewczynkę, schowałam ostrze do plecaka. Pokręciłam głową
zdumiona i trochę rozbawiona.
-
Uciekaj stąd, dobrze? - kazałam jej zmartwiona, a potem posłałam
jej współczujący uśmiech. Dziewczyna jednak zdawała się
specjalnie zwrócić moją uwagę. - Życzę ci powodzenia. Niech
los...
- …
zawsze ci sprzyja – dokończyła z ciepłym, dziecięcym uśmiechem,
a potem pobiegła z zadowoleniem. Marzyłam o takiej młodszej
siostrze, ale byłam niestety jedynaczką.
Uśmiechałam
się pod nosem przez długi czas. Kiedy Rue z Jedenastki odeszła,
dobyłam noża. Uważnie słuchałam, a sama stąpałam po ściółce
cicho i bezszelestnie.
Przez
zupełny przypadek odnalazłam wąski strumyk, źródło życia. To
podniosło mnie na duchu i uśmiechnęłam się. Wyjęłam bukłak,
wypiłam parę łyków niezwykłego napoju, który był od początku
w przedmiocie, i napełniłam go czystą, słodką wodą. Dodałam do
tego parę kropli jodyny, żeby dokładnie oczyścić moją szansę
na przeżycie. Odczekałam pół godziny, by wypić dwa małe łyczki.
Godzinami
wędrowałam po okolicach i ujrzałam malutką jaskinię, w której w
sam raz się zmieściłam. Czułam, że szczęście mi dopisuje.
Byłam wprawdzie strasznie głupia. Tam pozostałam przez dwie
spokojne noce. Mogłam wtedy spać długo i bez żadnych trosk, bo
wejście obłożyłam gałęziami i liśćmi, tym samym stałam się
nieosiągalnym celem dla zawodowców, którzy w końcu i mnie
szukali, bo się do nich nie dołączyłam, przez co zerwałam z
tradycją Jedynki, Dwójki i Czwórki. Byłam teraz łatwym celem,
Brad wiedział o mnie wszystko, a ja o nim nic. Które więc z nas
mogło wygrać? Zgrzytałam zębami i marzyłam, żeby chłopak zmarł
wcześniej.
Od
początku Igrzysk zmarło dotąd trzynaścioro trybutów. Zostało
nas jedenastu, wliczając mnie. Teraz był etap polowań. To
najciekawszy etap igrzysk, według mnie. Chodzenie po lesie i
węszenie za ofiarą nie różniło się od łowów drapieżników.
Kiedy byłam młodsza, żartobliwie udawałam narratora i
opowiadałam, jak to tygrys czy wilk – zwykle zależało od tego,
czy trybut przypominał dzikie zwierzę – szpieguje łanię.
Nie
mogłam już więcej odkładać jedzenia, które znalazłam w torbie.
Byłam tak głodna, że przy jednym kęsie zjadłam całą bułkę z
wątłą i niesmaczną szynką. Musiałam poszukać zastawionych
wnyk, bo miałam nadzieję, że jakaś zwierzyna się złapała. Po
okolicy chadzałam spokojnie i pewnie, bo od dłuższego czasu nie
niepokoiło mnie nic większego od ptaka.
Miałam
tak dużo wolnego czasu, że momentami przysiadałam nad rzeką i
nuciłam piosenki z rodzinnych stron. Uśmiechałam się i
przyglądałam się łańcuszkowi, którego wzięłam ze sobą. Był
ze srebra, a wisiorek przedstawiał delfina z diamencikiem zamiast
oka. Dostałam go od babci, która powiedziała, że w
przeciwieństwie do mamy jestem odpowiedzialna i nadzwyczaj
inteligentna. Jeżeli umrę, to rodzina straci tę
pamiątkę?, myślałam z trwogą. Zwykle przywozili martwe ciała
w trumienkach do dystryktów, ale nie ufałam Kapitolowi. Byłam
chyba jedyną z zawodowców, która nie kochała Głodowych Igrzysk i
mordowania innych.
Kiedy
z bagażem na plecach doszłam do złapanego królika, coś śmignęło
mi przed nosem. Długi, ostro zakończony nóż wbił się w korę
drzewa. Wyjęłam go zwinnie i ukryłam się za grubym dębem.
Wyjrzałam za niego, a tam stał wysoki i umięśniony chłopak z
głupim wyrazem twarzy.
-
Krzycz, kochana. Zróbmy niesamowite show! - zawył Cato. Gdybym go
spotkała w mieście u siebie, wszędzie o nim by mówiono, że jest
pijany. Ale nie, trybuci łapiący swych zdrajców byli pijani tylko
z radości.
Wiedziałam,
że nie jestem dość silna, by móc rzucić ostrzem w blondyna tak,
że on nie zdąży się uchylić. Wątpiłam w swoje szanse, widząc
wiele innych noży, które miał przy sobie. Zdziwiło mnie jedno, że
był sam. Wiedziałam, że zawarł sojusze z innymi. Tak sądziłam.
-
Jestem pod wrażeniem – krzyknęłam, by mógł mnie usłyszeć
oraz żeby dać satysfakcję Kapitolowi. - Nie brałeś swoich
koleżków do pomocy. Tak nisko mnie cenisz?
Cato,
bo tak się nazywał, ruszył w moim kierunki z błyskiem w oku.
Podobało mu się, że mu pyskowałam i dzielnie się trzymałam. Ale
tak powoli się zbliżał z morderczym wzrokiem, że ze strachu
zadrżałam i puściłam się do ucieczki. Byłam dobrą sprinterką.
Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, iż chłopak prycha z
gniewu.
Nie
poddał się. Zaczął mnie ścigać, ale to ja dobrze poznałam te
tereny. To ja potykałam się o ukryte, wystające korzenie.
Przeskoczyłam zwalony pień i biegłam dalej. Obrałam najcięższą
drogę zasypaną wielkimi skałami lub gałęziami. Byłam wysoka i
lekka w przeciwieństwie do chłopaka, który mimo starań zaczął
mnie gubić.
Nagle
usłyszałam okrzyk. Odwróciłam się i uderzyłam się w tył głowy
o buk. Pociemniało mi przed oczami na jakiś czas, ale trzymałam
się na wyprostowanych nogach. Kiedy mogłam swobodnie się poruszać,
nie zderzając się o nic, ze zdziwieniem poznałam przed sobą
Kendalla Schmidta z Siódemki.
Był
to bardzo wysoki blondyn, o specyficznym poczuciu humoru i uśmiechu.
Był najbardziej znanym trybutem i dziewczyny ze stolicy głośno
ubolewały nad tym, że ów chłopak mógłby zginąć na arenie.
Skąd go tak kochały? Kiedyś córka burmistrza Siódemki go
usłyszała i musiała podzielić się z kapitolińskimi
przyjaciółkami, które skądś znała. A te zaś z mocą Panem
zrobiły z niego gwiazdę i pupila kraju. Śpiewał dla największych
gwiazd, przykładowo dla Lady Gagi, Katy Perry i, oczywiście, dla
Snowa i jego wnuczki.
Teraz
stał parę metrów ode mnie i przypatrywał się mnie z poplamionym
krwią ostrzem. Musiał zabić trybuta, ale nie usłyszałam
wystrzału z armaty, więc możliwe mocno go drasnął. Syknęłam i
machnęłam zdobytym nożem. Był zbyt długi, żebym mogła zrobić
z tym cokolwiek szybkiego, toteż chłopak odskoczył zanim w niego
trafiło.
-
Nie jestem tu po to, żeby cię zabić! - krzyknął rozeźlony.
Splunął śliną w bok. - Czy to nie ja uratowałem cię przed
tamtym trybutem?
Podniósł
miecz i teraz mógł mnie wyeliminować. Zostałoby wtedy
dziesięcioro. Nie miałam niczego prócz liny, ale nie mogłabym go
tym udusić czy się jakoś obronić.
Chłopak
podszedł do mnie i wyciągnął rękę z moim nożem, oddając mi
go. Gdy to wzięłam, on od razu pogrzebał w kieszeniach kurtki i
wyjął figurkę złotej rybki. Była ona była nieco zabawna i miała
wielkie, rybie usta oraz magiczny ogon. Gdybym dostała go w szkole
od kogoś nieznajomego, oznaczałoby to zawarcie przyjaźni czy
zgodę. To niewątpliwie pochodziło z moich okolic.
-
Skąd to masz? - zapytałam go, patrząc na niego spode łba. - Kto
ci go dał?
-
Brad – szepnął Kendall, jakby to miało cokolwiek dla mnie
oznaczać. - Kto by pomyślał, że nie tylko Dwunastka ma swoich
nieszczęśliwych kochanków. A na dowód tego, że to jest Brada,
miałem ci powiedzieć o tym morzu w dzień dożynek, ale po twojej
minie wnioskuję, że mi wierzysz.
Nie
miałam pojęcia, jak wyglądałam. Byłam zaskoczona? Zdumiona?
Smutna? Zła? Nie czułam nic, więc twarz mogłam mieć bez wyrazu.
Patrzyłam prosto w jego niezgłębione zielone oczy i dopiero wtedy
poczułam suchość w ustach. Jak długo otwierałam buzię?
-
Dobra, o co wam więc chodzi? - zapytałam nieufnie.
- O
nic ciekawego. Brada znam z treningów. Zaprzyjaźniliśmy się tak
jakby, bo on jest świetny w jednym, ja w drugim. Warunkiem naszego
sojuszu jesteś ty.
Odsunęłam
się od niego. Cokolwiek mogło to znaczyć, dla mnie skojarzyło się
z uciętą głową na srebrnej tacy jako podarunek od sojusznika. Czy
nie tak robiono dawno, dawno temu? Stałam tam i wyczekiwałam
dogodnego momentu, w którym mogłabym go jakoś drasnąć, czy
chociażby bezpiecznie się oddalić. Ale to on czekał na moją
odpowiedź.
-
No więc?
-
No więc co? - spytałam cicho.
-
Czy pójdziesz ze mną? Dołączysz się do nas? W kupie siła. Nie
tylko ty zdobyłaś niezłe przedmioty z Rogu. My mamy noktowizory i
zapałki, czyli coś, czego ci na pewno brak.
Zastanawiałam
się. Gdyby to była pułapka, dawno by mnie zabił. Dlaczego chce
sojuszu? Po co Brad chce akurat mnie? Do czego mu jestem potrzebna?
Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi...
-
Dobra, wchodzę w to – usłyszałam czyjś chrapliwy głos, ale
pojęłam potem, że to był mój. - Ale lepiej nie wracać do nich z
pustymi rękoma, prawda? Zastawiłam wnyki na małe zwierzęta,
pewnie coś się złapało.
Przez
pół godziny szukaliśmy moich pułapek. Złapała się malutka
wiewiórka oraz dwa tłuste króliki. Gdybym była sama, nie miałabym
pojęcia, jak przyrządzić zwierzynę, a tym bardziej jak długo
musiałabym to jeść, żeby się nie marnowało. Teraz jednak miałam
się z kimś dzielić, więc nie zaprzątałam sobie tym głowy.
-----------------------------------------
To ta nudna część opowiadania dla Ewy! :D
Zapraszam do działu: Pomysły
Po części trzeciej opowiadania zapowiadam krótką przerwę. ;)
28 lutego 2014
Rozdział 10. Koniec.
Leżałam na brudnej betonowej podłodze. Pierwszym, co zarejestrowałam, było ptasi śpiew. Był wczesny ranek, bo pomimo tego, że byłam uwięziona w pomieszczeniu, a i to potrafiłam wyczuć, mogłam słyszeć budzące się ze snu zwierzęta.
Niemrawo podniosłam się i otarłam brudne dłonie z kurzu. Pojęłam, że to, co widziałam, było zabranym wspomnieniem. Poczułam metaliczny zapach, od którego rozbolała mnie głowa. Dotknęłam jej, a wraz z tym całe ciało zaczęło protestować. Nie wiedziałam, co się dzieje. To tak, jakbym w przyspieszonym czasie zaczęła się starzeć. Dotknęłam swoich włosów, ale te mocno trzymały się głowy. Chociaż tyle miałam szczęścia.
Ktoś stuknął w drzwi, a ja odebrałam to jak głośny wybuch. Zatkałam uszy, piekły mnie z bólu. Zanim zdołałam ostrzec gościa swym dziwnym zachowaniem, drzwi się otwarły. Zaatakowało mnie poranne, ostre światło. Oślepłam, a może trafiłam do nieba?
Opuściłam powieki, ale to nie dało takiego skutku, jakiego chciałam. Wciąż miałam przed oczami rażącą biel.
- Kat? - odezwał się głos.
- Zamknij się! - ryknęłam, wyjąc z bólu. Wszystko powoli mnie zabijało. Wzrok, dotyk, słuch. Przez to wszystko powoli wariowałam.
- Kat – podbiegł ktoś, a kroki odebrałam jako głośne, specjalne tupania.
- Błagam, nie tak głośno – płakałam, zatykając uszy i z całej siły przymykając oczy. Skuliłam się w najciemniejszym kącie pokoju.
Nagle coś poczułam. Ciało powoli, niechętnie przyswajało zwiększone dawki zmysłów. Kiedy miałam odwagę podnieść głowę i zerknąć na gościa, wyczułam piękny zapach.
Stała przede mną w ślicznej, czerwonej sukience. Uśmiechnęła się do mnie. Wyciągnęła do mnie dłoń i pogładziła nią mój policzek. Miejsce zaczęło mnie palić. Potem dziewczyna wyjęła z torebki dwie butelki.
- Jedna oznacza śmierć, druga to samo – oznajmiła spokojnie. - Lecz jedna zawiera życie nieśmiertelne jako potwór, co przecież niczym nie różni się od śmierci. Wybierz ten, który chcesz. Chcesz umrzeć i wrócić tam, skąd przyszłaś, czy chcesz być z nami na wieki, a gdy ktoś kiedykolwiek cię zabije, to już nie masz pewności, co będzie potem?
Niczego z tej paplaniny nie zrozumiałam. Jedno było pełne zwykłej wody, drugie pachniało delikatnie i kusząco, ale tyle wywnioskowałam z zapachu. Dotknęłam zbolałą ręką czerwonej butelki. Jagoda odsunęła ją, patrząc na mnie z przymrużonymi oczami.
- Naprawdę wolisz być wampirem? - zapytała ostro. - Franc nigdy tego nie chciał dla ciebie.
Franc. On jednak naprawdę istnieje. I musiał sprawić, że żyję, a przynajmniej ledwo dyszę.
- Jeżeli nie chce, to czemu mi to zrobił? - spytałam, coraz mniej zwracając uwagę na otaczający mnie eter. Byłam zrozpaczona i zmęczona.
- Bo nie chciał patrzeć na twoje martwe zwłoki – powiedziała wymijająco czarownica.
- A tak naprawdę? Nawet w tym stanie potrafię myśleć i sądzę, że miał on inny powód.
- Nie uwierzyłabyś.
Chwila milczenia. Wytrzymałam dzielnie spojrzenie Jagody, a ona jęknęła, jakby nie specjalnie chciała mi to mówić.
- On chyba cię kocha.
Po paru minutach kłótni, ostrej migreny i czkawki przyjaciółki, wzięłam od jej ręki czerwoną butelkę.
- Nie chcę jeszcze umierać, wrócić na Księżyc i patrzeć, jak z dnia na dzień Franc usycha z tęsknoty.
- A więc to ty! - pisnęła czarownica. - Wiedziałam!
Zanim zareagowałam jakoś na jej wybuch radości, ona uciekła z pomieszczenia z uśmiechem od ucha do ucha. Zamknęła za sobą drzwi, dzięki czemu mogłam się trochę skupić. Wypić, czy nie wypić? – oto jest pytanie!
Nie myślałam o tym, jak przeżyję te nieskończone lata, tylko to, gdzie trafiłabym po śmierci. Nie chciałam ryzykować nicością czy trafieniem z powrotem w swój ojczysty kraj, gdzie byłabym sama. Nie chciałam znów pragnąć kogoś tak bardzo, wiedząc, że lata miną od naszego następnego spotkania, a potem bezmyślnie tracić bezcenny czas na kaprysy.
Upiłam łyk, krztusząc się. Sama myśl, że piję coś, co jeszcze przed chwilą pływało w żyłach jakiejś istoty, brzydziła mnie. Wprawdzie było w tym coś ekscytującego, napawającego mnie euforią, ale nie przełknęłam więcej. Po chwili poczułam zmianę. Mrowiło mnie pod oczami, a zęby zabolały. Poczułam w nich ścisk, jakby coś rosło. Dotknęłam ich, czując ukłucie na palcu. Miałam kły. Byłam wampirem.
Drzwi uchyliły się. Jakiś mężczyzna nieśmiało wyjrzał zza nich, a potem westchnął.
- Katerina Luciano! - krzyknął wampir, na którego widok uśmiechnęłam się.
Wstałam, czując przypływ siły. Już nic mi nie przeszkadzało. Dzięki udoskonalonemu wzrokowi mogłam ujrzeć drobinki kurzu, które tańczyły wokół przystojniaka. Ukazałam kły w zawadiackim uśmiechu. Chciałam, wręcz musiałam go poderwać. On należał do mnie, tylko do mnie.
- Zwij mnie, jak chcesz – powiedziałam, czekając, aż podejdzie. Przygryzłam wargę i figlarnie patrzyłam na nieco zdziwionego Franca. Bawiłam się sukienką, kręciłam się wokół własnej osi nieskończoną ilość razy. Nic mnie nie ograniczało. Chichotałam rozbawiona.
- Możemy się teraz ścigać, a pewnie nie dogoniłbyś mnie – fantazjowałam, marząc, żeby chciał mi odpyskować, a nie bezczynnie stać.
Wampir zrobił krok, zamykając za sobą drzwi. Dopatrywałam się w jego postawie radość, szczęście. Chodził jak zbity pies. Był ubrany jak ostatnim razem go widziałam, nie miał tylko koszulki. Był brudny i spocony.
- Nie wyglądasz najlepiej – powiedziałam prosto z mostu. - Umyłbyś się.
Franc zachichotał, zignorowawszy moją drugą uwagę.
- Ty za to wyglądasz niebywale pięknie.
Dotknęłam swojego policzka, myśląc, że się czerwienię. Nie poczułam ciepła, tylko lodowate zimno. Zamknęłam oczy i modliłam się, żeby się nie rozpłakać. Kochałam swoje rumieńce, kochałam to zakłopotanie.
- Teraz jestem jak ty.
- Teraz jesteś jak ja.
Stałam przed swoim pobratymcą z pochyloną głową. Spłynęła ze mnie wesołość, został smutek i wstyd. Brunet zjawił się przy mnie i zrobił coś, czego po nim się nigdy nie spodziewałam. Przytulił mnie.
Chlipałam w jego nagie ramię, objąwszy go mocno. Czułam, że specjalnie przestał oddychać, bo pewnie trudno by mu to było robić, kiedy go duszę. Sama mogłabym przestać, ale lepiej mi się płakało z urywanymi wdechami. Wtedy czułam się jak dawniej.
- Nie chciałam umrzeć, naprawdę! - tłumaczyłam sobie głośno, jakby to mogło zwrócić mi życie.
- Przepraszam za wszystko – mówił on cicho, raczej nie sądząc, że go usłyszałam.
Odsunęłam się na parę centymetrów, by spojrzeć mu w oczy. Miał niezgłębione, brązowe oczy, które wyrażały pewną intymność. Z potężnymi, niebieskimi oczami zaś odstraszyłby nawet samego Drakulę, sam pewnie jest w tych chwilach przerażony. Dla mnie zawsze był słodki jak kotek.
Wpiłam się w jego usta. Dawno nie całowałam kogoś, do kogo czułam taki pociąg. Ba! Nigdy do nikogo tak mnie nie ciągnęło jak do Franca. Wkurzało mnie to, że jestem już przylepiona do bruneta. Chciałam być jeszcze bliżej, wtopić się w niego. Chwyciłam go za kark i siłą przyciskałam go do siebie. Wydałam jęk rozżalenia. To mi nie wystarczało.
- Kat – szepnął mój luby, gdy cudem się odsunął. Miał smutne, czarne oczy. - Nie masz się teraz czego bać. Jesteś odporna na słońce jak ja, gdyż oboje posiadamy moce. Rozumiesz? Z pragnieniem sobie poradzisz, Maks obiecał stałą opiekę...
- O czym ty mówisz? - warknęłam, dosłownie. Teraz, będąc wampirem, miałam dużo ze zwierzęcia. A ja, mała tygrysica, była zdenerwowana, przerażona.
- … Twoi rodzice czekają, myśląc, że wracasz z kolonii, Łukasz niczego nie pamięta, Ana tęskni za tobą... Będziesz kontynuować życie, nacieszysz się rodzicami, potem będziesz musiała odejść, nie wiem dokąd. Jest wiele nocnych klubów, a mówię o tych dla nas, nocnych stworzeń – mówił szybko Franc, jakby od dawna sobie to przygotował. Tylko czekał, aż mnie opuści na zawsze.
Zrobiło mi się słabo.
- A jeśli chcę tu zostać? - spytałam, nadeptując wampirowi na but, żeby zwrócił na mnie uwagę. Mężczyzna skrzywił się i spojrzał na mnie. Jego rysy gwałtownie złagodniały, tak że mogłam swobodnie powiedzieć o nim „chłopak”. Wyglądał młodo, pięknie i smutno.
- Nie zostaniesz – odpowiedział powoli i wyraźnie, dając mi do zrozumienia, że wszystko postanowione.
Wzięłam jego dłoń i siłą go zmusiłam do położenia jej na mojej talii. Z drugą zrobiłam to samo. Chciałam, by zaczął coś do mnie czuć. Chociażby pustą pożądliwość. Pragnęłam jego miłości, zainteresowania mną. Już miałam pytać, czy czegoś przypadkiem do mnie nie czuje, ale milczałam, bo mężczyzna zdawał się zaczynać reagować. Warga Franca drgnęła, palec w jego lewej ręce nieznacznie się poruszył. Zatliła się we mnie nadzieja.
Pochylił się, patrzył na mnie swoimi ciepłymi oczami.
- Odejdź stąd.
Myślałam, że go spoliczkuję. Otwarłam oczy szeroko ze zdumienia, usta z oburzenia. Przez cały czas robił wszystko, bym zaczęła go kochać, a teraz oficjalnie ma mnie gdzieś. To wytrąciło mnie z równowagi.
Położyłam swoje ręce na jego klatce piersiowej i mściwie ucałowałam go w oba policzka. Franc pachniał ziemią, ale to mu pasowało, dodawało mu męskości. Powoli oddaliłam się od niego. Kiedy znalazłam się przy drzwiach, odwróciłam się i szepnęłam radośnie:
- Wrócę.
Szłam przez las tuż obok przyjaciela wilkołaka. Niemal dotykaliśmy się ramionami i biodrami, ale starałam się utrzymać dystans. Teraz wiedziałam, że nic poza przyjaźnią nie może nas łączyć. Nasz pocałunek był jedynym błędem, którego już nie popełnimy.
- Idziesz pewnie – zauważył Maks. Znał mnie, ale zmiana w wampira równie dobrze mogła zmienić prawdziwą mnie, dlaczego więc czepia się mojej decyzji? - Wiedźma, która zabiła mego brata, mówiła, że jesteście sobie przeznaczeni i nic was od siebie nie oderwie. Myślałem, że to będzie dla ciebie ciężkie, że wracasz do domu, a ty podskakujesz z radości. O czymś nie wiem?
Uśmiechnęłam się do chłopaka, poczułam się szczęśliwa. Szatyn mrużył oczy jak zwykle, kiedy próbuje coś pojąć. Dałam mu sójkę w bok, a on burknął coś pod nosem.
- Oj, nie nazywaj tak Jagody – wypaliłam, zanim odważyłam się mu odpowiedzieć. - Ona próbowała mnie ratować. To Klaudia jest wszystkiemu winna, ona go opętała. Ciebie zresztą też, bo zaatakowałeś tamtej nocy Franca. Co z Klaudią, tak przy okazji?
- Nie żyje – wymamrotał mój przyjaciel, niezadowolony obroną czarownicy. - A ty nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Co ty knujesz?
- Och, Maks – przewróciłam oczami. - Kocham go z całego serca. No i pamiętam wszystko z przeszłości, nawet jak byłam Amelią z hiszpańskiego dworu. Pamiętam, jak go spotkałam podczas balu, jak go pocałowałam, jak on mnie zabił... Jestem na tym świecie po raz ostatni, a on głupi myśli, że znów mnie skrzywdzi. Kocha mnie, ja jego. W czym problem? W Francisie, bo to tchórz. Ale posłucham go. Spędzę parę lat z wami, potem odejdę i go poszukam. Wtedy mnie nie odgoni. Przylepię się do niego jak lep.
Szatyn zmarkotniał. Poszarzał na twarzy, oczy straciły blask. Wiedziałam, że to dla niego była koszmarna wiadomość, ale musiał to zrozumieć. Bo, jak mówił, mnie i Franca nie da się na dłuższą metę rozdzielić. To więcej niż przeznaczenie. Jesteśmy jednością.
-----------------------------------------
Równe 1700 słów ostatniego rozdziału, którego publikowałam 22 lutego, ale jakimś cudem to zniknęło. xD Nie odczuwam bólu i tęsknoty, mimo że to prognozowałam.
Zapraszam tutaj: Pomysły
24 lutego 2014
District FOUR. Część pierwsza.
Abraham
took Isaac's hand
And led him to the lonesome hill
While his daughter hid and watched
She dared not breathe she was so still
Just as the angel cried for the slaughter
Abraham's daughter raised her voice
Then the angel asked her what her
Name was she said "I have none"
Then he asked how can this be
"My father never gave me one"
And with his sword up, raised for the slaughter
Abraham's daughter raised her bow
How darest you child defy your father?
You better let young Isaac go
And led him to the lonesome hill
While his daughter hid and watched
She dared not breathe she was so still
Just as the angel cried for the slaughter
Abraham's daughter raised her voice
Then the angel asked her what her
Name was she said "I have none"
Then he asked how can this be
"My father never gave me one"
And with his sword up, raised for the slaughter
Abraham's daughter raised her bow
How darest you child defy your father?
You better let young Isaac go
Arcade
Fire, „Abraham's Daughter”
-
Witajcie, nazywam się Ewa i, jak wiecie, pochodzę z Czwartego
Dystryktu – odezwałam się zdławionym głosem, a zadowolony tłum
klaskał i gwizdał. Tak, jak kazał mi Finnick Odair, mój
przystojny mentor, uśmiechnęłam się i oczekiwałam pytania
prowadzącego.
-
Tak więc, Ewo – zaczął niebieskowłosy Caesar. - Cały Kapitol
chce usłyszeć o tym, jak zdobyłaś okrągłą dziesiątkę w
ocenie trybuta. Słyszałem, że zachwyciłaś ich swą
umiejętnością. Co zrobiłaś?
Zacisnęłam
usta i spojrzałam w kierunku balkonu. Światła skierowane na mnie
były oślepiające, ale mogłam ujrzeć zarys jakiejś postaci.
Przełknęłam ślinę i puściłam łobuzersko oczko do
publiczności.
-
Wątpię, czy kiedykolwiek to zdradzę – uśmiechnęłam się
figlarnie do prowadzącego, a potem skierowałam się do oszalałego
tłumu. - Lubię mieć swoje tajemnice.
Tak
naprawdę nie miałam ochoty niczego mówić. Po co miałabym
zdradzać innym to, jak się popisałam organizatorom? Nie chciałam
także wyjawiać tego, żeby inni trybuci mogli to i owo wykorzystać
przeciwko mnie.
-
Dobrze, dobrze – mężczyzna uniósł obie ręce i wybuchł
śmiechem. - Jesteś urocza i tajemnicza. Nic dziwnego, że wszyscy
oszaleli na twoim punkcie!
-
Oj, nieprawda – poczerwieniałam i nagle poczułam wielki wstyd.
- I
jaka skromna! No, powiedz, komu skradłaś serce. Proszę? Dla
dobrego Caesara? Dla kapitolińskiej młodzieży?
Zamrugałam
i spuściłam wzrok. Zaczęłam bawić się idealnie zadbanymi przez
specjalistów paznokciami i zdrapałam trochę lakieru. Kiedy
podniosłam wzrok, zdziwiona uzmysłowiłam sobie, że wszyscy
ucichli i czekali na moją odpowiedź.
-
Nie jestem typem dziewczyny, która lata za chłopaka, czy odwrotnie
– szepnęłam, a moja twarz była strasznie ciepła.
Ale
skłamałam. Był taki jeden chłopak, Brad Kavanagh. Był w moim
wieku, ale nie znałam go w ogóle, gdyż ja pochodziłam z bogatej
rodziny, a on, łagodnie ujmując, z nieco biedniejszej. Był
strasznie przystojny i inteligentny. Kochała się w nim większa
część dziewczyn w szkole, a w dystrykcie czasem tylko o nim się
rozmawiało. Wiele osób proponowało mu dobrą pracę, dobry
zarobek, ale on od lat pracuje tylko i wyłącznie dla mojego wuja.
Dziwiło mnie jego zachowanie i to ciągłe milczenie. Nikt nie
usłyszał jego głosu, prócz mojego wuja.
W
Czwórce dobrze się żyło, jeśli mamy to porównać do innych
miejsc. U nas nie głodowali i nie umierali z wycieńczenia. Ba,
byliśmy jednymi z paru dystryktowych pupili Kapitolu. W mojej części
dystryktu były upały, więc kiedy nie musiałam pomagać rodzicom w
sklepie, chodziłam nad morze i pływałam. Czasem w wodzie spędzałam
mnóstwo godzin, więc wyrobiłam sobie niezłe mięśnie i kondycję.
Oraz mogłam pod wodą wytrzymać kilka minut. To dawało mi spore
szanse na przeżycie, jeżeli trafimy na bezkresne morze.
W
dzień dożynek nie potrafiłam spać. Nigdy się tym nie
przejmowałam, ale tym razem nie zasnęłam. Przez godziny leżałam
w łóżku i płakałam, widząc obrazy ginących przyjaciół.
Dlaczego nagle mi zaczęło zależeć? Tato nauczył mnie patrzeć z
zimną krwią na sceny, gdy ktoś wbijał nóż w plecy osobie, z
którą jeszcze miesiąc temu żartowałam. Przecież zbieraliśmy
chwałę, kiedy wygrywaliśmy, prawda? Honor, sławę. Moja matka
gardzi dystryktami, które zawsze przegrywają. Ja też powinnam.
Około
piątej godziny wyszłam chyłkiem z domu, by w wodzie nabrać trochę
sił i się odświeżyć. Nikt nie zauważył mojego zniknięcia, a
ulice o tej godzinie były puste i niemal zabijały ciszą i
spokojem. Przywykłam do wykłócających się nawzajem kupców.
Morze
o tej porze było chłodne, ale nie zimne. Przyjemnie było popływać
w znanej mi wodzie, z łaskoczącymi w nogi rybami. Zaśmiałam się
głośno i krzyknęłam:
-
Niech cię diabli, Kapitolu!
Wtedy,
gdy się darłam, obróciłam się wokół własnej osi i zauważyłam
bladą postać w wodzie pod małym lasem. Ogarnęło mnie przerażenie
na myśl kapitolińskich szpiegów, lecz był to jedynie robotnik
wuja. To tylko trochę mnie uspokoiło. Tylko trochę.
Wysoki
brunet nie poruszał się w wodzie, tylko gapił się na mnie przez
sekundy, minuty... Wzięłam się w garść i podpłynęłam do
niego, nurkując w wodzie co jakiś czas. Gdy wynurzyłam się z wody
ostatni raz, jego już nie było.
A
potem, podczas dożynek, widziałam jego czuprynę gdzieś powyżej
głów chłopców naszego wieku. Maddie Osborne, dziwna, nieprzyjemna
opiekunka trybutów Czwórki, szybko i bez zbędnych słów
wylosowała moje imię.
A
potem Brada, szpiega z morza.
Głos
Caesara zbudził mnie ze snu na jawie i skoncentrował moją uwagę
na sobie. Wpatrywałam się w jego niebieskoszarą czuprynę i w
duchu gardziłam ludźmi jego pokroju. Wymyślałam w głowie
epitety, by ulżyć sobie, a nie je wypowiedzieć.
-
No więc, żeby miło zakończyć te spotkanie, może nam opowiesz,
co lubisz w Kapitolu?
Czekałam
tylko na te pytanie. Wypadało najczęściej, więc każdy potrafił
na nie odpowiedzieć. Uśmiechnęłam się tak, jakby ktoś nagle
zagadnął mnie o czymś fantastycznych. Świetnie zagrałam
zachwyconą, bo mężczyźni zagwizdali rozochoceni, a kobiety
podpowiadały mi, co przykładowo w mieście mogłoby mi się
spodobać.
-
Och, tu jest tak wspaniale! Wszyscy wyglądacie oryginalnie i na
pewno nikogo tutaj nie pomylę – zaśmiałam się głośno,
ignorując tłum. Chciałam zagrać dziewczynę, która wywyższała
się, ale wątpiłam, że w to uwierzono, więc postanowiłam być
entuzjastyczna. - No i dobrze przyrządzacie ryby z Czwórki. Na
milion sposobów!
Niebieskowłosy
mężczyzna zachichotał, jakbym go tym zachwyciła. Wiedziałam, że
i on dobrze grał. W końcu ktoś musiał ratować trybutów z każdej
opresji.
- A
to nie koniec – uśmiechnęłam się. Tak, jak mój mentor kazał,
szepnęłam: - To miejsce jest magiczne i chyba się w nim
zakochałam.
Tak,
jak oczekiwałam, ludzie zapiszczeli zachwyceni. Na słowa: „kochać”,
„miłość”, i tak dalej, mogą dać się zabić. Byleby biedna i
smutna młodzież z dystryktów znalazła miłość i była
szczęśliwa. Nawet, jeśli ta miłość jest sztuczna i czuć od
niej sarkazmem na kilometr.
-
Świetnie! - Finnick przytulił mnie z radości. Nie powiedziałabym,
że nie jest mi przyjemnie. - To było cudowne! Nic dodać, nic ująć!
Odwrócił
się do Brada, który czekał, aż wypowiedzą jego imię. Nie
patrzył na nas. Tak w ogóle wcale się do nas nie odzywał. Przez
cały czas miałam nadzieję, że coś powie. Ale milczał, a ja
bałam się, że już zaplanował, jak mnie zabije, więc pewnie im
mniej o nim wiedziałam, tym lepiej było dla niego.
Przypatrywałam
się jego spokojnej twarzy niewyrażającej żadnych uczuć. Nagle
usłyszeliśmy jego nazwisko, a on niedostrzegalnie drgnął i ruszył
na scenę.
Z
otwartymi ustami oglądałam, jak przebiegała rozmowa dziwnego
mężczyzny z Bradem. Nastolatek miał fantastyczny uśmiech, lśniące
zęby i ładny akcent. Żartował o rybach i o kapitolińskich
budynkach.
-
Czuję się tu nagi! - zaśmiał się, a kobiety z widowni
zawachlowały się dłońmi. Jego głos był delikatny i mocno
wchodzący w pamięć. Wiedziałam, że zrobi furorę jak Odair.
Obojgu starczyło wyjść na scenę, choć różnili się w
wyglądzie. Finnick miał już ostre rysy, ale to jeszcze bardziej go
wyprzystojniało, poza tym miał płowe włosy, zaś Brad miał w
twarzy pozostałości po dziecku oraz kruczoczarną grzywę.
- A
może nam powiesz, co potrafisz?
-
Mogę zaprezentować – powiedział głośno i dumnie uniósł
głowę. - Mógłbym zaśpiewać, ale nasze wiejskie pieśni nie są
tak szlachetne jak wasze. To tak, jakby pójść do gniazda
najpiękniejszych ptaków jako zwykły, szary wróbel i zaćwierkać
jakąś melodię, którą owe ptaki mogłyby wykonać dużo lepiej.
-
Kochany, przestań – machnął dłonią Caesar, a potem uśmiechnął
się w swoim przerażającym stylu, ale szczerze. Był zachwycony. -
Oczywiście, że chcemy usłyszeć twój głos! Chcemy, prawda?
Prawda?
Ludzie,
głównie młode dziewczęta, zaczęli krzyczeć „tak!”. Trwało
to tak długo, że w końcu prowadzący musiał ich uspokoić.
Brad
zaczął cichym, niby nieśmiałym głosem śpiewać o
wszechogarniającym ogniu. Piosenka była piękna i wiedziałam,
dlaczego wybrał i zaśpiewał akurat ją. Mówiła o czasach
Wielkiej Rebelii, kiedy Kapitol z nami wygrał i palił nasze kochane
domy, by pokazać, kto tu rządzi. Zbombardował Trzynastkę... Ale
chłopak zmyślnie ominął najgorszą zwrotkę i kontynuował pieśń.
Skończył na zdaniu „wszędzie widzę ogień”.
Głupcy
z widowni byli aż nadto niedouczeni z historii, bo wstali i zaczęli
mu klaskać. Owacje na stojąco za piosenkę, w której przystojny
młodzieniec bezczelnie, ale odważnie, wyraził czystą nienawiść
do stolicy Panem.
Po
paru minutach zszedł ze sceny, podszedł do mnie i Finnicka, choć z
góry wiadomo było, że nie zagada do nas. Bo po co? Zacisnęłam
usta i zmarszczyłam brwi.
-
Huhu, potrafisz mówić! A nawet śpiewać! - warknęłam i oparłam
się o ścianę, krzyżując ręce. Mimo że chłopak wyglądał
niesamowicie w czarnym garniturze z niebieskimi zdobieniami, który
podkreślał kolor jego włosów oraz oczu, zaczęłam go
nienawidzić.
-
Ewa! – syknął Finnick i z zdezorientowaną Maddie wyprowadził
nas od grupy stylistów i mentorów. - Nie strój fochów! Omówiliśmy
z Bradem, że najlepiej dla was, jak będziecie udawać obojętność
wobec siebie, może nawet nienawiść, ale nie wszczynaj bójki.
Potem na arenie możecie robić, co chcecie, nawet się całować.
-
Nie ma potrzeby wyliczania mi tego, co będę mogła. I tak tego nie
zrobię – zazgrzytałam zębami.
Dwudziestoparolatek
uniósł brwi w zdziwieniu, spojrzał na Brada, ale ten milczał.
Mentor nie wiedział, co powiedzieć. Sama nie wiedziałam, co było
źródłem mojej nienawiści.
W
ciszy poszliśmy do naszego piętra. Tam zaczęliśmy opychać się
smakołykami, takimi jak jagnięcina z suszonymi śliwkami, i innymi
rarytasami. Czułam się jak prosie przed rzezią, ale nie można
było opierać się pokusie skosztowania kolorowych babeczek,
smakowitych i pożywnych zup. Zdobycie paru kilogramów może nawet
mi pomóc z głodem na arenie. Kiedy zrobiło się bardzo ciemno,
pożegnałam się z nowymi przyjaciółmi, o ile szło tak nazwać
mentora i opiekunkę trybutów Czwórki.
Zaczęłam
rozmyślać o naszych żyjących zwycięzcach. Annie oszalała do
tego stopnia, że leży jedynie w łóżku i gdera do siebie. A
Mags... Mags to najpoczciwsza starsza pani na świecie. Jako jedyna
nie zabiła podczas igrzysk, a wygrała. Tyle że i ona już nie jest
w stanie zamartwiać się młodymi ofiarami dla Snow'a. Wszystko
pozostawało na głowie dwudziestolatka.
Kiedy
znalazłam się w ogrzewanym łóżku,mając widok na miasto, włączyłam
telewizor. Zdążyłam na prezentację ostatniego dystryktu. Na scenę
wyszła Katniss Everdeen, igrająca z ogniem, w olśniewającej
sukni. Na początku była szczerze wystraszona ludźmi, którzy mogli
ją dokładnie widzieć, a ona ich nie, dzięki światłom.
Prowadzący sprowadził ją na ziemię i zaczął wypytywać o
wszystko. Na samym końcu dziewczyna wstała i obróciła się wokół
własnej osi. Suknia wydawała się palić, a gdy tłum wrzeszczał z
przerażenia i z zachwytu, brunetka zachichotała. Wyglądała na
pustą lalunię, ale nie byłam głupia. Widziałam, jak zgłosiła
się za młodszą siostrę. Musi czuć nienawiść, choć trochę.
Potem
wszedł Peeta Mellark. Żartował z Caesarem o prysznicach, oboje się
obwąchiwali i chichotali, a blondyn był tak słodki, że i moje
serce zdobył, gdyż zaśmiałam się czule. Nie czułam się, jakbym
brała udział w igrzyskach. Nic nie czułam w tej chwili.
Skoncentrowawszy się na ekranie telewizora, blondyn smutno wyznał,
że jego ukochana przyszła tu razem z nim.
Cwane,
pomyślałam z przekąsem. Zmęczona wyłączyłam urządzenie i
szybko zasnęłam.
----------------------------------------
Sto lat, małolato!
Życzę Ci wszystkiego,
zdrowia, szczęścia,
weny jak teraz
i wspaniałego chłopaka (potem męża, ale na razie za młoda jesteś ;***):
przystojnego jak Edward,
silnego jak Cztery,
dobrego jak Peeta,
sprytnego jak Dymitr,
spokojnego, ale z ikrą, jak Stefan,
seksownego jak Damon,
mądrego jak Dumbledore,
szalonego jak Voldemort,
mówiącego "mój skarbie" jak Smeagol,
skromnego jak Jace i Simon,
romantycznego jak Jack Dawson,
tajemniczego jak Peter Parker,
genialnego jak Jack Sparrow. Sorry, jak KAPITAN Jack Sparrow,
takiego bad boya jak Hache,
z głosem Kendalla!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)